środa, 13 kwietnia 2016

Spotkanie z przeszłością

20 września, Smallwood Springs

Na przemian ściskając i rozluźniając palce, wpatrywałam się we wzorzystą filiżankę z herbatą, która nietknięta zdążyła wystygnąć już jakiś czas temu.
Było mi gorąco, mimo że w domu jak zwykle o tej porze roku panował lekki chłód, którego nie był w stanie pokonać niewielki, rdzewiejący piecyk od lat zajmujący stałe miejsce w kącie pokoju dziennego.
Otarłam spocone dłonie o materiał swojej podniszczonej wełnianej spódnicy i z wahaniem spojrzałam na elegancką blondynkę siedzącą na starym, wyblakłym fotelu, który tak bardzo kłócił się z jej dopracowaną aparycją.
-Przepraszam, jest tutaj trochę zimno... To przez okna. Są... nieszczelne. Staramy się jak możemy,  ale dom swoje dobre lata ma już za sobą.- Powiedziałam, przerywając pełną napięcia ciszę.
Faith uśmiechnęła się blado i przesłała mi współczujące spojrzenie.
-Nie szkodzi - powiedziała, rozglądając się po wnętrzu z cieniem zakłopotania wymalowanym na zadbanej twarzy.
Przez chwilę patrzyłam na nią bez słowa, podziwiając każdy drobny detal jej granatowej sukienki, kończącej się dokładnie tuż za kolanem. Przez moje myśli przeszło bezsensowne spostrzeżenie, że musiała być warta więcej niż wszystkie ubrania moje, Ash'a i Luc'a razem wzięte.
Jej twarz po siedemnastu latach uległa jedynie niewielkim zmianom, do których zaliczały się mikroskopijne zmarszczki wokół ust i oczu, jednak w niczym nie ujmujące jej urody. Mimo swoich prawie czterdziestu lat, wciąż wyglądała młodo i atrakcyjnie, czego nie mogłabym powiedzieć o sobie.
Blond włosy miała upięte w gładki kok nad szyją, w którym co jakiś czas migotały szafirowe wsuwki, pasujące do delikatnego naszyjnika na jej długiej szyi, oszpeconej chwilowo czerwonymi plamami - oznakami zdenerwowania.
-Ładny dom, widać tu twoją rękę.- Wysiliła się na fałszywy komplement, skupiając wzrok na swoich ozdobionych w liczne pierścionki dłoniach. 
-Jest bardzo stary i wymaga remontu. Dostaliśmy go w spadku, ale nie mamy pieniędzy, żeby cokolwiek tu zmieniać - odparłam, najwyraźniej wprawiając ją tym w zakłopotanie. 
Mimo, że dom niemal walił się na naszych oczach, zawsze starałam się dbać o porządek. Chociaż dla kogoś, kto nosił złoto na palcach, mógł wydawać się tylko rozpadającą się budą z dziurawym dachem, to dla nas stanowił wszystko, co mieliśmy. Nie potrzebowaliśmy niczego więcej. 
Faith milczała przez chwilę, bawiąc się krawędzią swojej sukienki, aż wreszcie po dłuższej chwili odezwała się niezdecydowanym, wstydliwym głosem; całkowicie niepasującym do jej wyrafinowanego wyglądu:
-Czy... czy masz może coś mocniejszego? 
Przyswojenie jej pytania zajęło mi kilka krótkich sekund, dopiero po upływie których dotarło do mnie, co ma na myśli.
-Tak, w tamtym kredensie jest butelka koniaku. Mogłabyś...?
Blondynka kiwnęła żywo głową, nawet nie zauważając zażenowania na mojej twarzy i szybko przyniosła butelkę z alkoholem. 
Nic nie mówiąc, obserwowałam jak hojnie nalewa sobie napoju do szklanki i z niejaką ulgą upija jeden, dwa, trzy łyki.
-Przepraszam, ja... Dużo mnie to kosztowało, żeby tu przyjechać... Nie wiem od czego zacząć... Ja... Myślę, że to był błąd... -Zaczęła mówić łamliwym głosem, coraz to mocniej zaciskając dłoń na szklance z koniakiem.
Nie potrafiłam się ruszyć. Po prostu siedziałam z szeroko otwartymi oczami i rękami położonymi na udach, nie będąc w stanie nawet wydobyć z siebie głosu, podczas gdy oczy Faith powoli zaczęły przybierać szalony wyraz.
Tyle pytań cisnęło mi się na usta. To wszystko było takie niedorzeczne,  abstrakcyjne i nierzeczywiste. Przez te wszystkie lata tak bardzo chciałam, żeby ktoś z nich nas odnalazł, wytłumaczył co tak naprawdę się stało, a kiedy wreszcie dostałam swoją szansę, bałam się odpowiedzi.
-Co się z tobą działo przez ostatnie kilkanaście lat?- Zapytałam wreszcie, siląc się na opanowanie mojego irytująco cienkiego głosu.
Faith zamrugała kilkakrotnie i powoli pokręciła głową, zawieszając swój wzrok na dywanie.
-Próbowałam ułożyć sobie życie. Wyszłam za mąż...
-Gratuluję. Kim on jest? 
Przeraził mnie jej uśmiech. Całkowicie obcy, zimny i sarkastyczny - nie pasujący do Faith, którą kiedyś znałam.
-Kimś ważnym. Jestem pewna, że będziesz miała okazję go jeszcze poznać. 
-Wszystko gra, mamo?- Obie spojrzałyśmy w stronę drzwi, w których stał teraz Ash z Maggie, nieufnie zerkający na naszego gościa. 
-Tak, jak najbardziej. Wychodzisz? 
-Chciałem odwieźć Mag do domu. - Ponownie zlustrował wpatrującą się w niego z przejęciem Faith.- Ale właściwie mogę poczekać aż wróci Luc, jeśli chcesz.
-Nie, spokojnie. Odwieź ją bezpiecznie do domu, tylko jedź wolno, proszę. Damy sobie radę - powiedziałam i posłałam Maggie przyjacielski uśmiech.
-Jesteś pewna?
-Tak, jestem pewna - machnęłam ręką ze zniecierpliwieniem.
-Dobra, w takim razie jakby coś się działo, jestem pod telefonem.- Ash przez chwilę patrzył mi jeszcze wymownie w oczy, dając tym do zrozumienia, że mam na siebie uważać, bo za grosz nie ma zaufania do siedzącej obok mnie kobiety, a potem zniknął z uśmiechającą się uroczo Maggie za drzwiami prowadzącymi na zewnątrz.
-To był Ash, prawda? - Chwilę po ich wyjściu odezwała się Fai.- Ostatni raz widziałam go 17 lat temu... Wygląda niemal całkowicie jak...
-Ren - dokończyłam za nią.- Wiem.
-Bardzo się zmienił. 
-To oczywiste, jest już dorosły. Chociaż czasami nie potrafię przestać traktować go jak dziecko. Jest wszystkim, co mam. On i Luc.
-Coś o tym wiem. - Blondynka uśmiechnęła się już odrobinę cieplej.
-Masz dzieci?
-Córkę. Już prawie dorosłą - przez moment jej głos zabrzmiał dziwnie nieswojo. - Czasami sprawia więcej problemów, niż wydaje się to możliwe, ale jest największym darem losu w moim życiu.
-Gdzie teraz jest?
-Została w domu. Długie podróże od dziecka bardzo źle na nią działają, ma słabe zdrowie.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem i nie znów nie odezwałam się przez dłuższą chwilę. NIe mogłam pozbyć się niejasnego wrażenie, że celowo unika wyjawiania konkretnych informacji, o czym świadczył nie tylko dziwny ton jej głosu, ale też dłonie, ciągle ze zdenerwowaniem zaciskające się na szklance.
-Przyszłaś tutaj, żeby bawić się ze mną w kotka i myszkę, Fai?- Zapytałam wreszcie, siląc się na stanowczy ton.
-Nie.- Westchnęła przeciągle i zmusiła się do spojrzenia mi w oczy.- Ale musisz zrozumieć, że mówienie o przeszłości nie przychodzi mi łatwo... Jadąc tu, myślałam, że będę miała większą odwagę, żeby o tym rozmawiać... Ja... Nie wiem od czego zacząć, Sol.
-Najlepiej od początku. Błagam, powiedz mi, że wiesz co się wtedy stało. Muszę wiedzieć...
-Oczekujesz ode mnie zbyt wiele na raz.
-Nie musisz mówić wszystkiego w tej chwili. Chcę tylko wiedzieć, co było po naszej ucieczce.
I gdzie jest teraz Ren. Czy żyje. Czy nas szuka. Czy nas zostawił. 
Blondynka pociągnęła solidny łyk trunku i na powrót wbiła wzrok w podłogę, przybierając nieobecny wyraz twarzy.
-Dzień, o którym mówisz, był najgorszym w całym moim życiu. Wcześniej ode mnie wiedziałaś, co zrobili z Ice'm i Hebi... Wstydzę się tego, że kiedy Oni bestialsko mordowali mojego brata w szpitalu, ja zataczałam się z butelką, zrozpaczona swoim nędznym życiem i brakiem jakichkolwiek perspektyw, po tym jak rozstałam się z Hoax'em i zaczęłam nienawidzić wszystkich wokół, którzy byli szczęśliwsi ode mnie. Zostałam wtedy w domu, podobnie zresztą jak większość z nas i w spokoju zapijałam swoje smutki. Wiedziałam, że ty i twoja urocza rodzinka pojechaliście do szpitala w odwiedziny, po tym jak Hebi urodziła bliźnięta, a Ice ślęczał przy niej bezustannie, kiedy dowiedzieli się o tym, że podczas porodu doszło do komplikacji i prawdopodobnie Hebi już nigdy nie będzie w stanie chodzić. Na dodatek jedno z bliźniąt praktycznie umierało na stole operacyjnym, nie zdążywszy nawet jeszcze dobrze otworzyć oczu.- Tu głos lekko się jej załamał.- Pojechaliście do nich, a ja uznałam, że zrobię to samo, kiedy już wytrzeźwieję. Chciałam im jakoś pomóc... Naprawdę chciałam, ale nie zdążyłam... Pamiętam, że wieczorem czułam się już lepiej i zaczęłam już nawet doprowadzać się do porządku, kiedy z korytarza zaczęło dobiegać dziwne odgłosy. Na początku myślałam, że to mój nietrzeźwy mózg płata mi figle, ale wtedy ktoś zaczął krzyczeć, a moment później rozległ się głuchy huk, podobny do tego, kiedy ktoś zostaje przewrócony na ziemię.
Nie myślałam wtedy, co robię. Wczołgałam się pod łóżko i czekałam, aż ten ktoś, kto zrobił hałas na korytarzu, przyjdzie też po mnie. W chwili, gdy otworzyły się drzwi mojej sypialni, a przez niewielką szparę między podłogą zobaczyłam dwie pary butów, nie ważyłam się nawet wziąć oddechu. Sparaliżowana ze strachu obserwowałam, jak dwie pary stóp wycofują się z powrotem na korytarz, a potem nasłuchiwałam jak odgłosy ich kroków powoli cichną. Nie mam pojęcia, jak długo leżałam ukryta pod tym łóżkiem, bojąc się wziąć oddech, ale kiedy wreszcie uznałam, że w domu panuje już tylko absolutna cisza, powoli wysunęłam się ze swojej kryjówki i najciszej jak mogłam, podeszłam do drzwi. Dom wyglądał okropnie. Wszędzie walały się jakieś rzeczy, a na marmurowej posadzce w hallu w niektórych miejscach widniały ślady świeżej krwi. Poza tym, w domu nie było żywej duszy. Zniknęli wszyscy, którzy jeszcze pół godziny temu zwyczajnie kręcili się po pomieszczeniach, zajmując się swoimi codziennymi sprawami. Czułam się, jakbym była w transie. Nie miałam najmniejszego pojęcia, co powinnam dalej robić, gdzie ich szukać. Biegałam po pokojach, darłam się na całe gardło, wołając Hoax'a, Nataniela, Ivo, ale wszędzie była tylko cisza. Wszystko wydawało się być tak strasznie abstrakcyjne... Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że to byli Oni. Że znaleźli nas i wreszcie przyszli, żeby wyegzekwować karę... Dalej mam w głowie wielką dziurę. Pamiętam jeszcze tylko, jak pojechałam do szpitala i tam... i tam ich zobaczyłam. Siną i napuchniętą Hebi z bezwładnym ciałem mojego młodszego brata, siedzącego w kałuży własnej, zakrzepłej krwi... Potem... Wszystko działo się tak potwornie wolno. Nigdzie nie było śladu naszego klanu. Wszyscy dosłownie rozpłynęli się w powietrzu, łącznie z tobą, Ash'em i maleńkim Lucasem.
Kolejne dni w moich wspomnieniach są jak przykryte ciemną płachtą. Później powiedzieli mi, że zachowywałam się, jak opętana. Ciągle krzyczałam i waliłam gołymi pięściami w ściany, rzucałam się na przypadkowych ludzi biorąc ich za sługusów Rady, gryzłam i drapałam wszystko, co było w zasięgu mojej ręki.
Na jakiś czas trafiłam do szpitala psychiatrycznego...To kolejny okres w moim życiu, którego się wstydzę, ale nic na to nie poradzę. Nie było dla mnie innego wyjścia, stanowiłam zagrożenie. Otrząśnięcie się z tego, co się stało, zajęło mi kilka miesięcy, po upływie których poznałam mojego obecnego męża. Byłam wtedy uzależniona od leków i skołowana, nie umiałam znów odnaleźć się w prawdziwym świecie. Wtedy  to on mnie uratował, zaopiekował się mną i pomógł was szukać, dając mi główną motywację do dalszego życia - naszą córkę. Mamy dom w Anchorage...
Wysłuchałam wszystkiego w milczeniu, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że cała ta opowieść jest nie do końca spójna. Pod wpływem jej głosu przeszłość zaczęła powracać do mnie z każdej możliwej strony, zalewając oceanem goryczy i słodkiego, niepohamowanego smutku, który tlił się we mnie nieustannie przez ostatnich kilkanaście lat. Wiele tych faktów zgadzało się z tym, co sama pamiętałam, ale moja intuicja wciąż podpowiadała mi, żeby nie ufać całkowicie Faith. Zachowywała się dziwnie, jakby czuła się nieswojo, a cała ta historia w jej ustach przypominała wyuczony na pamięć wiersz.
Na dodatek Ash traktował ją z wyraźną rezerwą już od samego progu naszego domu, a jeżeli ktoś stwarza jego wątpliwości, uznaję to za zły znak.
-W jaki sposób wreszcie udało wam się nas znaleźć?
-Och, to zajęło całe lata... Ukryłaś was naprawdę bardzo dobrze, muszę przyznać. Nigdy nie wpadałabym na pomysł, że wybierzesz miejsce tak stosunkowo blisko Arkadii. Przeczesałam praktycznie całe Stany Zjednoczone, większość Europy, a nawet część Ameryki Południowej, ale nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby szukać na Alasce... Nie doceniliśmy cię.
My?
-Skąd wiedziałaś, że w ogóle żyjemy?- Nie mogłam nic poradzić na podejrzliwość w moim głosie.
-Nie wiedziałam... Po prostu to czułam.- Wybełkotała po kilku sekundach, delikatnie blednąc na twarzy.
Wzięłam głębszy oddech, wytężając całą swoją wewnętrzną siłę, żeby nareszcie chociaż spróbować uzyskać odpowiedź, lub choćby jakąkolwiek wskazówkę, na pytanie, które męczyło mnie przez większą część życia:
-A czy... Czy Ren... On...
-Czy Ren żyje? Nie wiem, Sol. - Przełknęła szybko ślinę, blednąc jeszcze bardziej. - Przykro mi mówić to głośno, ale myślę, że nie. Gdyby ktokolwiek z nich przeżył , już dawno by nas znalazł...
-Jak możesz? Sama twierdzisz, że nie wiesz nawet dokładnie co wtedy się z nimi stało, a w tak prosty sposób uznajesz ich za zmarłych.- Spojrzałam na nią oskarżycielsko. Nie to chciałam usłyszeć po tylu latach. Nie na to tak długo czekałam.
-Przyjęcie tego do świadomości zajęło mi siedemnaście lat. To wystarczająco dużo czasu na pozbycie się naiwnej nadziei - powiedziała ostro, a po jej gładkiej twarzy przemknął cień irytacji.
Przez chwilę jej zdenerwowanie wydało mi się czymś dziwnym. Przychodząc tutaj musiała przecież spodziewać się pytań. Dlaczego więc tak bardzo wprawiały ją w zakłopotanie? 
-Nie dla wszystkich. 
-Nie dla ciebie. Ty wciąż żyjesz przeszłością, o której powinniśmy dla własnego dobra zapomnieć. 
-A czy szukając nas, ty również nie żyłaś przeszłością, Faith? - Spytałam czysto retorycznie.- Cóż, w każdym razie teraz, kiedy już nas znalazłaś i zaspokoiłaś swoje sumienie, możesz spać spokojnie. -Uśmiechnęłam się słabo, czując jak z każdym kolejnym słowem wzrasta mój niepokój.
-Niezupełnie... - Dolała świeżej porcji alkoholu do pustej już szklanki.- Nie masz nawet pojęcia jak długo zbierałam się na odwagę, żeby się z wami zobaczyć, a teraz, kiedy już tu jestem, ciężko mi wytłumaczyć główny powód całego tego zamieszania... Mam obawy co do tego, jak zareagujesz...
-Na co?- Zdziwiłam się. Czego ona mogłaby od nas chcieć?
-Na to, że chciałabym zabrać was do siebie - powiedziała na jednym oddechu, otwierając szeroko perfekcyjnie umalowane złoto-niebieskie oczy.
-Co, proszę?
-To, co słyszałaś, Sol. Wiem o twojej chorobie i waszej sytuacji materialnej. Sami nie dacie sobie rady... Niedługo całkowicie stracisz kontrolę nad własnym ciałem i będziesz tylko dodatkowym balastem dla Ash'a i Luc'a, którzy sami i tak jakimś cudem utrzymują jeszcze całą tą ruinę w kupie. Nie jesteś w stanie zlekceważyć stwardnienia rozsianego, już masz problemy z chodzeniem, a za kilka miesięcy, nawet tygodni może być już znacznie gorzej... Mieszkam w ogromnym domu, w którym bez trudu pomieści się cała nasza szóstka. Moglibyśmy wydzielić wam nawet osobną część. Chłopcy będą mieli większą możliwość rozwoju, opłacimy im studia i wszystko, co będzie im potrzebne. Tobie wynajmiemy na stałe pielęgniarkę i urządzimy wszystko tak, żebyś mogła być w miarę niezależna, to...
-NIE!
-Sol. Wiem, jak to brzmi, ale zaufaj mi. Kiedy tylko dowiedziałam się o waszym trudnym położeniu, wszystko dokładnie przemyślałam i razem z moim mężem uznaliśmy, że  to jest najlepsze rozwiązanie w waszej sytuacji.
-Nie możesz tutaj tak po prostu przychodzić po kilkunastu latach i zmieniać naszego życia o 180 stopni!- Warknęłam, powoli tracąc nad sobą panowanie.
-Nie denerwuj się, Sol... Chcę dla was jak najlepiej, naprawdę. Zapominasz, że Lucas jest moim bratankiem i poniekąd mami obowiązek zapewnienia mu szczęścia. Jestem to winna mojemu bratu, dobrze wiesz.
-Nie masz żadnego obowiązku, na litość boską! On cię nawet nie zna. Masz rację, że łączą was więzy krwi, ale jego prawdziwą rodziną nie jesteś ty, tylko ja i Ash. On nigdy nie będzie chciał twojej pomocy, nie znasz go.
-Po prostu przyznaj, że sama tego nie chcesz. Od zawsze byłaś zbyt dumna, żeby korzystać z czyjejś litości.
-Nie potrzebuję twojej pomocy.- Wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Przez prawie dwie dekady dawaliśmy sobie radę, i to się nie zmieni- z twoją pomocą, czy też bez.
-Bądź rozsądna, proszę cię.- Jej ton odrobinę złagodniał.- Jesteście jedyną namiastką dawnego życia, która mi została. Chcę tylko i wyłącznie waszego szczęścia.  Nie potrafię zostawić was w tak beznadziejnej sytuacji, kiedy wreszcie was odnalazłam. Nie wybaczyłabym sobie tego, a i tak już zbyt wiele ciąży mi na sumieniu...
-Nie, Faith. Powiedziałam nie.
-W porządku, nie musisz podejmować decyzji teraz, ale powinnaś wziąć pod uwagę, że nadchodzi zima. Jak zmierzasz dać sobie radę z chorobą, jeśli w najgorszym zbiegu okoliczności możesz nawet zamarznąć we własnej sypialni?
Skrzywiłam się, doskonale zdając sobie sprawę, że ma rację. Nasza sytuacja pogarszała się z każdym kolejnym dniem, a moja choroba w ostatnich miesiącach w przerażającym tempie zaczęła się pogłębiać. Nie czekało nas tu nic dobrego. Nie mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy, żeby jakoś podnieść na nogi tą ruinę, którą nazywaliśmy domem, ani nawet, żeby zaopatrzyć się w ciepłe ubrania na zapowiadaną od dawna, wyjątkowo srogą zimę. Choćby nie wiem jak mocno moi synowie mieli z tym walczyć, nasze położenie było całkowicie żałosne i nie miało w najbliższej przyszłości ulec żadnej zmianie, oprócz tej na gorsze. Wiedziałam to wszystko, a mimo to stanowczo odmówiłam korzystania z łaski jedynej osoby, która stanowiła jakiś dowód na istnienie dawnego życia. Dlaczego? Czy naprawdę nie chciałabym szczęścia dla swoich dzieci i spokojnej śmierci dla siebie, za jakiś czas, w ciepłym i wygodnym łóżku?
To niedorzeczne, ale nie wahałabym się ani sekundy, gdyby proponował mi to ktoś inny. Ale nie Faith.
-Naprawdę sądzisz, że moi synowie chcieliby opuścić to miejsce? Mają tutaj przyjaciół, dziewczyny, pracę... Są już dorośli i sami decydują o swojej przyszłości. Oni nigdy nie zgodzą się na to, co proponujesz.
-Więc pozwól mi się przekonać i z nimi porozmawiać. Proszę cię tylko o to...
-Jeśli tylko będą chcieli - Wymamrotałam, powoli tracąc siłę do walki. - Oboje powinni tu niedługo być.
-Dziękuję.- Sapnęła, a w jej oczach pojawił się przebłysk ulgi.
-Właściwie dlaczego tak naprawdę ci na nas zależy? - Przechyliłam lekko głowę, znajdując wreszcie pytanie, które powinnam zadać jej już na samym początku.
Faith zamrugała niepewnie i zgrabnie ominęła mój twardy wzrok, odwracając swoje złote oczy w przeciwną stronę.
-Cała wasza trójka jest częścią mojej rodziny. To oczywiste, że chce waszego dobra. Chcę was mieć przy sobie.
Uśmiechnęłam się z powątpiewaniem.
Jak mogę wierzyć komuś, kto nie potrafi patrzeć mi w oczy?


2 komentarze:

  1. Całkowicie się z tobą zgadzam, Sol. Też bym jej nie ufała. Swoją drogą, ciekawe, o co tak naprawdę chodzi Faith? Bo z tego, co mi się wydaje, cała ta bajeczka o kryjówce pod łóżkiem jest kłamstwem. Chociaż może to od szpitala psychiatrycznego do końca jest prawdą... Albo częścią prawdy.
    Podoba mi się to opo.
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewidentnie kłamstwo z tym łóżkiem XD Przecież na NG opisywała jak ich porwali. I ona tam była. Przynajmniej do jakiegoś momentu.

      Usuń