poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Connie



Trudno było mi wstać następnego dnia rano, ale niestety czekały na mnie zadania do wykonania, włącznie z obowiązkiem szkolnym i pracą w warsztacie.
Podciągnęłam się do góry i wysunęłam nogi spod pierzyny, tak że teraz zwisały kilka milimetrów nad zimnym panelem podłogowym. Od niechcenia przesunęłam dłonią po karku, po chwili przesuwając palcami wzdłuż tatuaży zdobiących moje ciało.
Heh… Gdyby mama zorientowała się, że je zrobiłam, pewnie rozpętałoby się piekło, ale na szczęście kobieta ostatnimi czasy była tak zaabsorbowana Spotkaniami, statusami społecznymi znajomych osób, oraz pracą, że na szukanie na mym ciele jakichkolwiek zmian nie miała czasu.
Kochałam ją, w końcu była moją matką, ale potrafiła dać w kość. To dlatego od zawsze lepiej dogadywałam się z tatą, który zawsze znajdował sposób na ugodę lub mimo wszystko pozwalał mi dojść do słowa i się z nim liczył. Właśnie tego brakowało mi w relacjach z mamą, no ale cóż… Nie można mieć wszystkiego.
Zsunęłam się powoli z łóżka, nie zrażając się dreszczem, który zafundowało mi dotknięcie zimnej podłogi stopami. Po prostu przeszłam leniwie z jednego końca pokoju do drugiego, gdzie stała moja spora szafa, której nie zdołałam jeszcze zapełnić. To nie tak, że nie lubiłam ubrań. Przecież mimo wszystko jestem dziewczyną i jak każda dziewczyna czasem nie mam nic przeciwko wypadom na zakupy. Samo łażenie po sklepach trwające od 2 do 5 godzin strasznie mnie męczyło, więc na zakupy raczej chodziłam sama lub z ojcem. Wypady z mamą, czy Blair odpadały.

Przyglądałam się właśnie dokładniej swojej szafie, gdy nagle w mej głowie zadźwięczały słowa wypowiedziane przez Cola zeszłego dnia, z rana gdy to musiałam oprowadzić jego i resztę swojego kuzynostwa po malowniczych zakamarkach Mount Dew. Po dłuższym namyśle wybrałam starą, sprawdzoną stylizację przeznaczoną do szkoły, czyli coś czarnego i wygodnego. Przyduża koszulka unisex z logiem jednego z moich ulubionych zespołów, na to przyduży czarny golf i dżinsowe spodnie z przetarciami na kolanach. Tak, to był dość bezpieczny komplet. Zwłaszcza, że nadal szukałam siebie, ale nie zaczęłam poszukiwań przez kogoś lub coś konkretnego. Może to przez ten nastoletni bunt… Nagle, z dnia na dzień przestałam słuchać się mamy, a nawet wręcz przeciwnie, robiłam wszystko na odwrót. Na szczęście etap pand na oczach, wiecznie ponurej miny i całej czarnej garderoby miałam już za sobą. Może chciałam tym udowodnić matce, że to czego ode mnie i dla mnie chce, nie jest mi potrzebne do życia. Byłam głupia, mała i nie widziałam innego wyjścia, jak jej to dobitnie wyperswadować, więc po prostu zamieniłam się w kolejną Wednesday Addams, tylko w lżejszej wersji, bez zapędów sadystycznych. Aż niespodziewanie w moim życiu pojawiły się motoryzacja i drobne problemy związane z dorastaniem. Na samo to wspomnienie mam ochotę wybuchnąć perlistym śmiechem.
No cóż… Mimo wszystko, bardzo trudno jest wyleczyć się z dawnych nawyków i nadal mam skłonności do ubierania się cała na czarno i melancholijnego spoglądania na krajobraz za oknem.
Zdarza się.
- Connie, kochanie. Śniadanie ci stygnie. – usłyszałam zniecierpliwiony głos matki, która jeszcze chwila i pojawi się w drzwiach do mojego pokoju.
- Już schodzę – zawołałam i tak też zrobiłam, złapałam za ucho przy torbie, ostatni raz przetarłam dłonią nadal zaspane oczy i zeszłam schodami na dół – Jestem.
Na moich ustach wykwitł uśmiech, a na zrezygnowany wzrok rodzicielki, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- Znowu to samo… - westchnęła Amelia Lee, kręcąc głową z dezaprobatą i szukając wsparcia w mym ojcu, który jak zwykle nie widział problemu w tym, w czym widziała go matka.
- Jest ubrana, Amelio. Nie świeci golizną, za co dziękuję Bogu. Nie ubiera się również jak bezdomna.
- Och… John, gdyby to była jeszcze jakaś czarna sukieneczka, albo jakiś kobiecy kombinezon, podkreślający jej figurę, którą już niewątpliwie posiada, a którą za wszelką cenę chce ukryć pod obszernymi koszulami i koszulkami, lub czasem te jej topiki i flanelowe koszule. A przede wszystkim więcej kolorów. Czy tak ubiera się młoda dama? Córeczko, w twej szafie są ubrania inne niż te czarne, w których zazwyczaj chodzisz. Wiem to, ponieważ sama ci je kupiłam.
- Przepraszam, że cię rozczarowuję. Nie chcę tego, ale powinnaś dać mi być sobą. Nadal nad tym pracuję, ale za niedługo przeszłość nie będzie już na mnie miała wpływu. Nikt nie powinien mieć wpływu na to jak się powinnam ubierać, czy zachowywać. Zwłaszcza to, co myślą o mnie chłopcy. Nie ubieram się, po to by się podobać.
Nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na twarzy matki pojawiło się najpierw zrozumienie, a później matczyna troska.
- Przepraszam, kochanie. Wiem, że sama musisz do tego dojść. Jesteś zbyt silną, niezależną młodą kobietą. Czasem nadal widzę w tobie tą nieufną, upartą, zbuntowaną do granic możliwości dziewczynkę z depresją, mimo iż wiem, że nie powinnam. Nie chcę, żeby tamte czasy wróciły.
W oczach kobiety wezbrały łzy, a ja nie mogłam tak po prostu na to patrzeć. Momentalnie zjawiłam się u jej boku, mocno ją przytulając.
- Też tego nie chcę i wierz mi, że to co było, to przeszłość. To już nie powróci, nawet ja to wiem, a to ty tu jesteś dorosła, mamo – zaśmiałam się, wywołując tym przyjemne wibracje w jej piersi.
- Jeżeli sprawi ci to przyjemność, możesz pomóc mi dziś po pracy wybrać ubranie na kolację z wujkiem, ciocią i kuzynami – zaproponowałam, ciesząc się ze szczerego uśmiechu rodzicielki. Kolacja miała się odbyć w wykwintnej restauracji w Anchorage, gdzie też dalsza rodzina się zatrzymała. Na samą myśl o takich miejscach robiło mi się słabo.
- Oczywiście, że sprawi mi to przyjemność. Tak dawno nie spędzałam z tobą czasu jak matka z córką, że już zdążyłam zapomnieć jak to jest – przyznała, obejmując mnie ramieniem. Poczułam ulgę.
- Kocham cię, mamo. Nawet jeżeli ingerujesz w moje życie osobiste – wyznałam, mocniej wtulając się w jej pierś.
- No. Nareszcie. I tyle musiałem czekać na zawieszenie broni między wami… - sapnął ojciec, dołączając się do rodzinnego uścisku.
Brakowało tylko jednej osoby, która pewnie nie pozwoliłaby sobie na takie zbliżenie z rodzicami.
Hahaha, prawdziwy mężczyzna… Od siedmiu boleści, pomyślałam, przywołując na myśl podobiznę brata.
- Yghm… Yghm… Co to za czułości?
O wilku mowa, zaśmiałam się ja.
A później od tak po prostu zaśmialiśmy się wszyscy, caluteńką rodziną.
- No nic… Muszę lecieć do pracy – rzucił po chwili tata, który mimo uśmiechu na twarzy, sprawiał wrażenie bardzo przemęczonego.
Praca, jego pasja, wykańczała go, nawet jeżeli nie chciał tego przyznać, ale ja, ani nikt inny nie miał mu tego za złe, dopóki robił to, co kochał.
- Przyjemnej pracy i miłego dnia – zaćwierkałam, całując go pośpiesznie w policzek, po czym powtórzyłam to przy pożegnaniu z mamą i włożywszy buty ruszyłam wraz z bratem do szkoły.
*****
Będąc już na zatłoczonym korytarzu, wyszukując w tłumie młodzieży chłodno uśmiechającej się Blair, którą znalazłam chwilę przed dzwonkiem na pierwszą lekcję, opartą plecami o nasze szafki. Jak zwykle idealną twarz dziewczyny okalały długie do pasa, blond włosy, delikatnie pofalowane u dołu. Ubrana schludnie i kobieco, w sweterek i spódniczkę w kratkę, które podkreślały jej perfekcyjną figurę, wprost z żurnali typu Runway, czy Cosmopolitan.
Ja przy niej wypadałam raczej pospolicie, mimo iż również miałam czym się pochwalić. Niemal dorównywałam jej wzrostem i sylwetką, chodź miałam bardziej obfite kształty, co niemniej jednak szło na mą korzyść. Tu nie chodziło o wygląd, tylko o nasze sposoby bycia. Tak, to było to. Ona miała w sobie coś, co kochał każdy facet - delikatność i wdzięk blondwłosej wersji Audrey Hepburn, a ja dla większości chłopków, których znałam, jak na przykład Dwayne’a, byłam kumpelą. Nie powiem, czasem mi to przeszkadzało, zwłaszcza wtedy gdy chciałam poznać kogoś, kto mi się podobał i mym marzeniem nie było, by ta osoba zaczęła myśleć o mnie jak o swoim kumplu.
- Golf? Serio? – westchnęła ze zrezygnowaniem przyjaciółka.
- Szukałam czegoś wygodnego, na strojenie się przyjdzie pora. Szkoła to nie wybieg, zwłaszcza w takim klimacie – rzuciłam, obrzucając ją jednym spojrzeniem i ruszyłam do klasy, a blondynka dotrzymywała mi kroku.
- Ale i tak cię nie rozumiem. Masz tyle cudownych rzeczy w szafie i wierz mi… Wyglądasz w nich cudownie. Bez urazy, ale przy ubieraniu się do szkoły w ogóle się nie starasz. Może i szkoła to nie jest wybieg, ale tutaj poznajesz większość ludzi i to tutaj stracisz ¾ swojego nastoletniego życia. Rozumiem, że wychodząc do szkoły możesz nie zapomnieć jak się używa tuszu i niespodziewanie zapomnieć co to zalotka, czy eyeliner, ale czemu akurat ten bezkształtny golf.
- Nie rób z tego takiego problemu… Źle się dzisiaj  czułam i gdy się ubierałam nie miałam ochoty zamarznąć. Rano było  grubo poniżej -5, a wiesz jak zimno jest w moim pokoju – rzuciłam cicho w jej stronę.
- No tak… Zostaje ci to wybaczone, ale tylko ten jeden raz – skwitowała zmiennokształtna, łapiąc mnie za nadgarstek.
- Och… Ależ ty jesteś wspaniałomyślna, dziękuję – zakpiłam zaczepnie, na co ta tylko się roześmiała.
- Wiem, że i tak mnie kochasz – powiedziała, zanim zniknęła w jednej z klas, gdy zadzwonił dzwonek na lekcję.
*****
Lekcje historii o dziwo minęły całkiem szybko i było bardzo ciekawe, dzięki czemu byłam pewna, że dużo z nich zapamiętałam i nie będę musiała kuć tego tematu jeszcze raz.
Z satysfakcją wyszłam z klasy, kierując się do następnej, później do kolejnej i kolejnej, aż w końcu mogłam wyjść ze szkoły i pójść do pracy, gdzie na wstępie przywitał mnie słodki uśmiech Alison.
- Witaj – rzuciłam, ściągając z siebie wierzchnią warstwę i zawiązując koszulkę z logiem na supeł, w połowie brzucha. Przy pracy zawsze mi było gorąco, a sam warsztat i tak był nieźle ogrzewany.
- Hej – przywitała się nieśmiało, siadając na stołku tuż za mną.
- Znowu go nie ma? – zapytałam, zerkając w jej stronę z troską.
- Tak… Ja już nie wiem co się z nim dzieje, Nie ma go w szkole i w pracy, a jak go widuje na ulicy to mnie unika – w oczach dziewczyny wezbrały łzy.
Ja wiedziałam co się dzieje, ale jak miałam jej to wyjaśnić. Heh… Jedyne co mogłam zrobić to ją pocieszyć i powiedzieć, że mu minie i tak też zrobiłam.
Dziewczyna z wdzięcznością skinęła głową i na chwilę wyszła, by po dziesięciu minutach przynieść mi obiad.
- Dziękuję – wzięłam od niej pojemnik z gorącym jeszcze jedzeniem i zaczęłam jeść, w między czasie odpowiadając na jej pytania.
Po dwóch kolejnych godzinach praca była już skończona, więc przyszedł czas na pożegnanie, z którym nie wiedzieć z jakiego powodu, zwlekałyśmy.
- Tooo… Może jutro wyskoczymy na tę kawę? – zagaiłam w końcu, na co dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i skinęła głową na znak zgody.
****
Gdy weszłam do domu, wszyscy już byli gotowi i czekali tylko na mnie. Odświeżenie, umycie włosów, wysuszenie ich i podkręcenie zajęło mi pół godziny. Później, już w pokoju wraz z mamą zanurkowałam w szafie. Jak to zwykle bywało, rodzicielka już po minucie znalazła coś odpowiedniego i na szczęście w moim stylu. Jeżeli mam być szczera, podobało mi się bardzo. Były to sukienka z kraciastą, czerwoną, gorsetową górą, kończącą się nad pępkiem i długim, zwiewnym i koronkowym od połowy uda dołem.
Do tego matka zrobiła mi niesamowitą i lekką fryzurę. Moje już pofalowane włosy  spięła nad uchem kraciastą czerwoną kokardką, a włosy przerzuciła na drugą stronę, tak że delikatnie opadały na plecy i ramię.
Na koniec pozostał makijaż, co załatwiłam najszybciej. Aksamitny, bezbarwny błyszczyk na usta, smoky eye i look był już gotowy.
W momencie, w którym schodziłam na dół po schodach czułam się jak bohaterka filmu o nastolatkach, która wybierała się na bal absolwentów, ale jakież było moje rozczarowanie, gdy zamiast przystojnego, inteligentnego i błyskotliwego sportowca towarzyszył mi Patrick.
Zaśmiałam się, gdy włożywszy buty, ujęłam jego ramię.  Wyglądał nieźle, ale jak każdy chłopak, nie był ideałem.
****
Po kilkudziesięciu minutach, całą rodziną staliśmy już pod wejściem do wystawnej restauracji pełnej przepychu i snobów, siedzących przy stolikach i popijających najdroższe wina w lokalu. Prychnęłam, gdy spojrzenie jednego z nich padło na mnie.
- Ci faceci są bezwstydni. Myślą, że wszystko można kupić za pieniądze. – syknęłam sama do siebie, ale Pat i tak mi odpowiedział krzywym uśmiechem.
- Tak już jest. Nie ma co zawracać sobie nimi głowy – szepnął mi do ucha.
Roześmiałam się nerwowo, bo przecież już za max dziesięć sekund, spotkam się twarzą w twarz z całą taką rodzinką zadufanych w sobie ludzi, z kieszeniami wypchanymi forsą po brzegi. W czasie, gdy ojciec robił to, co kochał, wujek prowadził całkiem nieźle prosperującą firmę transportową. Zarabiał na tym grube pieniądze, przyznaję. Wiodło im się, ale zmieniło to i jego, i ciocię i ich dzieci.
W momencie, w którym ich zobaczyłam przy jednym z tych bogato zastawionych stolików, omal nie przeszedł mnie dreszcz niepokoju. Wszyscy podejrzanie się uśmiechali, ale nie myślałam o tym zbyt długo, ponieważ Bóg sam wie, gdzie by mnie doprowadziło zastanawianie się nad tą sytuacją i ich intencjami.
*
Gdy wszyscy już się przywitali, zaczęliśmy jeść. Jedzenie było przepyszne, ale ta ciężka atmosfera nie dawała mi zjeść praktycznie nic, z tego co chciałam spróbować, ponieważ od razu robiło mi się ciężko na żołądku.
- Muszę was przeprosić – odparłam po chwili, odsuwając krzesło i zmuszając się do wstania.
- Oczywiście – odparła mama, ściskając delikatnie mój nadgarstek i posyłając mi pytające spojrzenie,  na co w odpowiedzi pokręciłam przecząco głową i uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
Będąc już w łazience, przyłożyłam mokre ręce do skroni i policzków, przepłukałam usta i rozczesałam delikatnie włosy palcami.
Po chwili mogłam już wrócić, ale niespodziewanie zaczęło mi się kręcić w głowie, tak że aż musiałam się złapać marmurowej umywalki. Nie tu… Nie teraz. Odnalazłam w sobie wystarczająco dużo siły, by unieść wzrok na lustro i delikatnie się odepchnąć. Stanęłam na prostych nogach i powoli wyszłam, starając się, by dobrze stanąć na śliskiej posadzce. Szpilki cudownie podkreślały moje długie nogi i dodawały im smukłości, ale teraz były ogromną przeszkodą przy chodzeniu.
Wyszłam z pomieszczenia wprost na czerwony korytarz, gdzie wpadłam na wyniosłego, roześmianego kuzyna.
Cholera, syknęłam w duchu i wyprostowałam się, by nic nie dać po sobie poznać.
- No witam moją cudowną kuzyneczkę. Spodziewałem się ciebie w czymś bardziej workowatym, by zrobić mi na złość, ale widzę że obrałaś raczej inną taktykę. – zakpił Cole, którego twarz wykrzywiał zawadiacki, pełen dziwnego zadowolenia uśmiech. - Z buntem jest ci do twarzy, Connie.
- Nigdy nie dałam ci do zrozumienia, że liczę się z twoimi zaczepnymi słowami – zauważyłam zdawkowo, mierząc go twardym wzrokiem – To jak się ubieram i zachowuję jest moją prywatną sprawą.
Kuzyn uniósł ręce w geście poddaństwa, po czym z jego gardła wyrwał się zduszony śmiech.
- Ale muszę przyznać, że wyrosłaś na łabędzia. Gdy przypomnę sobie tą krótkonogą okularnicę z krzywym zgryzem i piegowatą twarzą, nie mogę się nadziwić młodej kobiecie stojącej przede mną.
Gotowałam się. Może i byłam uparta, ale niechęć do niego była większa od rozsądku. Wolałam prowadzić tą dyskusję dalej, niż ją zakończyć, więc od tak po prostu obrzuciłam go morderczym, niemal dzikim spojrzeniem.
- Dla twojej wiadomości, był to komplement. Myślałem, że kobiety lubią być komplementowane. – zdziwił się sztucznie, uśmiechając się z niezrozumiałą przeze mnie satysfakcją. - Grzecznie by było chociaż podziękować.
- Może i bym podziękowała, gdybyś wcześniej nie obraził mnie swymi słowami – skwitowałam, dając mu do zrozumienia, że ta dyskusja już się dla mnie skończyła.
- Tak samo uparta, jak osiem lat temu – zaśmiał się, ale ja nie widziałam już jego twarzy i grymasu jaki na niej widniał, ponieważ odwróciłam się do niego tyłem i ruszyłam w kierunku sali. Jednak los miał inne plany i w połowie drogi moje oczy zaszły mgłą.


4 komentarze:

  1. Yay! Coś się pojawiło... i to całkiem fajne coś XDDD
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie chcę się czepiać (chociaż to robię), ale odnoszę wrażenie ten styl pisania dla ciebie zbyt...obcy? Tzn, chciałam powiedzieć, że Connie nie jest do końca "twoją" postacią (nie jest w twoim stylu [?], nie radzisz sobie z jej charakterem). W konsekwencji dialogi wychodzą dość sztucznie, a całość czyta się wręcz ciężko, mam też wrażenie, że sama nie wiesz co z nią robić. Może popracuj trochę nad spójnością dialogów, bo wyglądają trochę jakbyś pisała je na siłę bez żądnego konkretnego celu, tylko dla zapchania miejsca. Nie odbieraj tego jako hejt, bardziej jako radę. Widać, że umiesz i chcesz pisać, ale...musisz pracować :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za komentarz :) Nie martw się, rozumiem o co chodzi i nie odbieram tego jako hejt. Ale prawda jest taka, że wcześniej ja sama byłam tym, kim ludzie chcieli żebym była. Przez to, że ciągnęło się to przez długi czas ja sama w to zaczęłam wierzyć. Przy pisaniu Conni, sama nie wiem co mnie do tego tchnęło, zaczęłam pisać o tym co myślę, co mi przeszkadza.Jej problemy są moimi problemami, tylko że nadal mam trudności z dawną mną. Jest trudno wrócić do tego od czego się odzwyczaił, zwłaszcza wtedy gdy samemu się jeszcze stopuje. Proszę więc o wyrozumiałość i cierpliwość i liczę na więcej takich komentarzy, ponieważ bardzo mi one pomagają ^^ Liczę,że nas nie opuścisz.

      Usuń
  3. Trudno jest wrócić do tego, od czego się odzwyczaiło *

    Nadal nie mogę uwierzyć w to, że to robię, trochę mi to jeszcze zajmie... Za co z góry Przepraszam ~.~

    OdpowiedzUsuń