poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rowan

3 października - piątek, Mount Dew

Zamarłam w niemym osłupieniu przed łazienkowym lustrem ze szczotką do włosów w jednej ręce i z suszarką w drugiej. Mokre kosmyki opadały mi na ramiona, a pojedyncze krople wody skapywały na podłogę. Dzwonek do drzwi rozległ się ponownie, dając do zrozumienia, że osoba stojąca na zewnątrz zaczyna się niecierpliwić.  Cholera, Drake, jesteś za wcześnie. Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować usłyszałam szybki tupot czyichś stóp na korytarzu, a przez uchylone drzwi łazienki mignęła mi mała postać.
- Rowan...! - usłyszałam po chwili wołanie Tim'a.
- Niech poczeka w kuchni! - odkrzyknęłam zanim młodszy brat zdążył powiedzieć coś więcej i zaczęłam nerwowo rozczesywać włosy. Po kilku sekundach w drzwiach ukazała się smukła sylwetka.
- Spokojnie, to tylko ja - Jade posłała mi uśmiech, opierając się o futrynę.
Odpowiedziałam jej uśmiechem pełnym ulgi. Jade była ode mnie rok starsza, mieszkała w pobliżu i czasem przychodziła pomóc mi w domu lub popilnować mojego rodzeństwa, kiedy ciocia gorzej się czuła. Ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Ciotka nie była już młoda i chociaż starała się nie narzekać i nie pokazywać słabości, jej stan zdrowia zdecydowanie się pogarszał. Tym bardziej nie chciałam prosić jej o kolejną przysługę, mimo iż wiedziałam, że na pewno by nie odmówiła. Nie chciałam zostawiać dzieciaków tylko pod opieką Diany (której rodzeństwo nie słuchało dłużej niż kilka minut), ale nie mogłam całymi dniami siedzieć w domu. Na ojca też nie można było liczyć, czasem nawet noce spędzał poza domem. Jade chyba nawet nie zdawała sobie sprawę z tego jaką przysługę mi wyświadcza.

- Dzięki, że przyszłaś - spojrzałam na nią z wdzięcznością.
- Nie ma sprawy - dziewczyna machnęła ręką - I tak nie miałam dziś nic do roboty.
- Bałam się, że masz już jakieś plany na wieczór, w końcu zadzwoniłam w ostatniej chwili. Ojcu nagle coś wypadło...- mruknęłam.
- Niech zgadnę, dostał list od nich? - Jade uniosła brew.
- Tak - kiwnęłam głową patrząc na nią ze zdziwieniem - Twoi rodzice też?
Dziewczyna przytaknęła.
- Podejrzewam, że wszyscy mogli takie dostać. Pewnie nie wiesz co jest tak ważne, że wszyscy zmieniają swoje plany, żeby się temu podporządkować?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałam szczerze - I nawet nie wiem, czy chcę wiedzieć.
- Słusznie - Jade parsknęła - Lepiej trzymać się od tego z daleka.
Zgodziłam się, ale nie było to do końca szczere. Miałam co do tego złe przeczucia i coraz bardziej chciałam wiedzieć o co chodzi. Ojciec powiedział tylko, że musi dzisiaj pojechać w góry, ale nie wytłumaczył nic więcej. Sama też nie dopytywałam, byłam przyzwyczajona, że "coś mu wypada" i wzięłam to za jedną z jego standardowych wymówek.
Pół godziny później do drzwi znów ktoś zadzwonił. Jade pobiegła otworzyć i po chwili na korytarzu usłyszałam jak wita się z Drake'em. Powiedziała mu, że nie jestem jeszcze gotowa i może zaczekać na mnie w kuchni. Modliłam się w duchu, żeby bliźniakom nie przyszło do głowy dotrzymać mu towarzystwa, kończąc zapinać cienką, kremową koszulę. Starałam ubrać się na tyle neutralnie, żeby mogło to przejść w większości sytuacji, bo nie wiedziałam nawet gdzie idziemy. Pomimo wszystkich moich ironicznych spojrzeń, Drake stwierdził, że będzie zabawniej, jeśli nie powie mi gdzie mnie zabiera. Ostatni raz spojrzałam na siebie w lustro - ciemne jeansy, wpuszczona do nich z przodu kremowa koszula, botki na obcasie i delikatny makijaż prezentowały się naprawdę dobrze. Na szyi połyskiwała maleńka srebrna ważka. Odrzuciłam zagubione pasma długich włosów na plecy i odwróciłam się w stronę Jade, która właśnie wróciła do pokoju.
- Hmm...- dziewczyna otaksowała mnie wzrokiem, gdy napotkała moje pytające spojrzenie. - Może być - odpowiedziała w końcu, teatralnie wzruszając ramionami. Puściłam jej oczko i skierowałam się w stronę kuchni.
Jeszcze stojąc za ścianą usłyszałam stłumione dźwięki rozmowy. W pierwszej chwili pomyślałam, że Drake'a zagadują dzieciaki, ale kiedy otworzyłam drzwi musiałam wykrzesać z siebie resztki samokontroli, żeby nie musieć zbierać szczęki z podłogi. Drake uśmiechnął się do mnie z zakłopotaniem, a ojciec opierał o stół kuchenny nie patrząc na mnie.
- Myślałam, że już wyjechałeś...- zaczęłam, dobierając słowa w najbardziej niekonfliktowy sposób, na jaki było mnie stać.
- Mam jeszcze trochę czasu - odpowiedział mężczyzna, nadal patrząc w sufit.
Nie mogę powiedzieć, że zaczęliśmy się dogadywać, ale ostatnio obydwoje robiliśmy wszystko co w naszej mocy, żeby się wzajemnie nie drażnić, w efekcie czego nasze rozmowy ograniczały się do krótkiej wymiany zdań. Mimo wszystko musiałam przyznać, że ojciec starał się dużo bardziej niż ja. Naprawdę miałam wrażenie, że mu zależy, przez co miewałam wyrzuty sumienia, ale nie potrafiłam pozbyć się myśli, że to wszystko jest tylko sprytnie zagrane.
Nie prosząc o dodatkowe wyjaśnienia, spojrzałam na Drake'a.
- Możemy już iść - powiedziałam posyłając mu uśmiech.
- Jasne - chłopak trochę za szybko podniósł się z krzesła. Miał na sobie ciemne jeansy i szarą koszulkę Black Sabbath. W ręce trzymał zwiniętą, skórzaną kurtkę - Do zobaczenia! - rzucił z uśmiechem do ojca.
Zanim zamknęły się za nami drzwi, w odpowiedzi usłyszeliśmy coś w stylu "Bawcie się dobrze". Chciałam jak najszybciej wyjść z domu i znaleźć się w mieście, po części dlatego, że w towarzystwie ojca czułam się niekomfortowo, a po części chciałam trochę odetchnąć. Ostatnio miałam do tego coraz mniej okazji.
- Boisz się go? - zagadnęłam z figlarnym uśmiechem, kiedy oboje z Drake'iem siedzieliśmy już w jego samochodzie.
- Kogo? - chłopak uniósł brew.
- Mojego ojca.
- Ja? - Drake udał oburzenie, ale po chwili parsknął śmiechem - Dziwisz się? Ma ze 2 metry! I ten wzrok...
- Nie żartuj! - szturchnęłam przyjaciela w bok - Przecież znasz go od dziecka!
Drake wzruszył ramionami i posłał mi uśmiech.
- Świetnie wyglądasz - powiedział po chwili milczenia.
- Ty też - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Na co dzień chłopak nie przywiązywał wielkiej wagi do swojego wyglądu czy ubioru. Strój był dość prosty, i choć nie było to to samo co garnitur, prezentował się na wysportowanym ciele Drake'a znakomicie. Pozbył się kilkudniowego zarostu, który widziałam jeszcze w szkole, a włosy pozostawały z "artystycznym nieładzie".
- Powiesz mi wreszcie dokąd jedziemy? - zagadnęłam krzyżując ramiona na piersi, kiedy minęliśmy stację benzynową.
- Nie chcesz mieć niespodzianki? - Drake odpowiedział mi pytaniem, posyłając przy tym swój firmowy szelmowski uśmiech.
- Drake - naciskałam.
- W porządku - chłopak znów się uśmiechnął - Umówmy się, że dam ci wskazówkę.
Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam, ale nie mogłam powstrzymać cichego prychnięcia, na co Drake wywrócił oczyma.
- To co to za wskazówka? - uniosłam brwi.
Chłopak wyszczerzył się do mnie w najbardziej złowieszczy sposób, na jaki było go stać.
- Gdzie - zaczął przeciągając sylaby i robiąc dłuższe pauzy między słowami - się poznaliśmy?
Parsknęłam śmiechem.
- Drake, zabierasz mnie do szkoły?
- Nie poznaliśmy się w szkole - odpowiedział spokojnie chłopak, nie przestając się uśmiechać.
- Nie? -  uniosłam brew. Rzeczywiście, kiedy o tym myślałam w 4 klasie już się znaliśmy. Więc, jeśli nie w szkole, to gdzie? To musiały być wakacje...- Nie - wytrzeszczyłam wzrok, obracając się do Drake'a - Chyba żartujesz! - teraz ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
 Tak, to pasowało do Drake'a, chociaż było ostatnią rzeczą, jakiej mogłam się spodziewać. Chłopak nie odpowiedział, tylko z szerokim uśmiechem skręcił w odpowiednią ulicę, tym samym do reszty pozbawiając mnie wątpliwości co do tego, dokąd mnie zabiera. Już po chwili na widoku w odległości kilkudziesięciu metrów przed oczami pojawił nam się migotliwy szyld, a pod nim nieco mniejszymi literami godziny otwarcia i kilka wypisanych ręcznie informacji. Obok wisiało kilka plakatów.
W dzieciństwie każdą wolną chwilę spędzaliśmy w salonie gier, wypróbowując wszystkie automaty po kolei, wydając wszystkie zaoszczędzone ćwierćdolarówki i zbierając punkty, za które w recepcji można było wygrać różne bibeloty. Oprócz maszyn, w salonie był też tor kręglarski i pizzeria, która splajtowała kilka lat temu. Teraz na jej miejscu ulokowano centrum informacyjne, które na co dzień i tak tylko zarastało pajęczynami. Drzwi był otwarte na oścież, z wnętrza błyskały znajome, kolorowe światła i słychać było charakterystyczną muzykę lat 80'. W zasadzie, w ciągu tych kilku lat odkąd ostatni raz tu byłam, niewiele się zmieniło. Czas zdawał się w stać w tym miejscu. Prawdopodobnie właśnie ten fakt sprawiał, że nie potrafiłam przestać się uśmiechać ani oderwać oczu.
Z transu wyrwało mnie "dyskretne" kaszlnięcie Drake'a.
- Pomyślałem, że mógłby ci wygrać słonika.
Chłopak patrzył na mnie wyczekująco, uśmiechając się niepewnie, oczekiwał jakby w napięciu mojej reakcji.
- Drake - zaczęłam, starając się zachować poważny ton, ale z każdym kolejnym słowem coraz trudniej było mi powstrzymać uśmiech - jesteś prawdopodobnie jedynym facetem na świecie, który wieczór z przyjaciółką chce spędzić grając na maszynach i słuchając starego rocka.

***

Drake obiecał, że da mi fory, żebym za wygrane punkty mogła odebrać przynajmniej gumę z tatuażem. Ostatecznie okazało się to niepotrzebne. Po 2 godzinach spędzonych na graniu na automatach i zbijaniu kręgli wyszliśmy z salonu ze swoimi zdobyczami; ja z wielkim, pluszowym słoniem, Drake - z naklejkami z Batmana.
- Powiemy w Walton's, że go dla ciebie wygrałem - mruknął chłopak, patrząc na fioletowego pluszaka, zanim wsiedliśmy do samochodu.
- Chciałbyś! - parsknęłam.
Kiedy dojechaliśmy do knajpy dochodziła północ i w środku było już pełno ludzi. Gdzieś w tym tłumie powinni być już Val, Clayton i Sean, z którymi wcześniej się umówiliśmy. Co prawda, byliśmy spóźnieni, ale to że poszli gdzieś indziej, było mało prawdopodobne, bo w Mount Dew nigdy nie było wiele miejsc, w których grupa nastolatków mogłaby spędzić wieczór. Nie było też wiele opcji do wyjazdu poza miasto - Mount Dew było położone na uboczu, praktycznie w górach, daleko od innych miast, z wyjątkiem Anchorage. Zanim Harvey się tu wprowadził i otworzył Walton's, nie było łatwo znaleźć plany na wieczór.
Kiedy przekroczyliśmy próg, okazało się, że pomimo pory wcale nie jest jeszcze tak tłoczno. Harvey stał za barem obsługując kilku klientów, ale ani Martha ani Jodie nie musiały pomagać mu w roznoszeniu zamówień. Kiedy mężczyzna zauważył, że weszliśmy, machnął nam ręką na powitanie. Harvey był właściwie jedyną znaną mi osobą, która wprowadziła się do Mount Dew w ciągu ostatnich lat, co w zasadzie nie powinno nikogo dziwić zważywszy na jego położenie i raczej małą popularność i atrakcyjność.
- Co wam podać? - zagadnął mężczyzna, przecierając blat.
- To co zawsze - mruknęłam, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu portfela z pieniędzmi.
- Zostaw - Drake puścił do mnie oczko. - Ja stawiam. Zrehabilituję się za słonia.
Parsknęłam, a Harvey uniósł pytająco brew.
- Randka? - dopytywał, przygotowując zamówienie.
- Przyjaciele nie mogą gdzieś razem wyjść od czasu do czasu?
Brunet w odpowiedzi tylko się do mnie uśmiechnął i podał nam drinki. Wydawało mi się, że wygląda na trochę zmęczonego.
- Mam cię na oku, Drake! - krzyknął szczerząc się, gdy odeszliśmy od barku.
Zaczęliśmy rozglądać się za resztą naszej grupy. Na szczęście, nie musieliśmy szukać długo; wszyscy siedzieli już przy stoliku w rogu sali, śmiejąc się właśnie z czegoś, co powiedział przyjaciel Valerie z dzieciństwa. 
 Zauważyli nas wcześniej niż my ich. Okazało się, że siedzi z nimi też jakaś dziewczyna o typowo amerykańskiej urodzie, którą niezbyt dobrze kojarzyłam. W środku siedział Sean - przystojny ciemny blondyn, z którym Val znała się od czasów podstawówki, a dopiero teraz odzyskała z nim kontakt po tym, jak kilka lat temu wyjechał ze swoją rodziną do Kanady. Dziewczyna siedziała tuż obok niego, ale na mój widok pochyliła się nad stołem i uściskała mnie z entuzjazmem, który kazał mi podejrzewać, że zdążyła już trochę wypić, chociaż wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że zawsze nienawidziła alkoholu.
- Sorki za spóźnienie, trochę się zagapiliśmy - wytłumaczył za nas oboje Drake, witając się z każdym po kolei.

***

Czas leciał nam trochę zbyt szybko. Harvey musiał donieść nam jeszcze kilka drinków, które w ekspresowym tempie znikały z naszego stolika. Byłam zdziwiona tym jak dobrze się bawiłam i właśnie, kiedy zastanawiałam się czy nie dołączyć do Clayton'a i dziewczyny, która okazała się być jego kuzynką, na parkiecie zadzwonił mój telefon. Drake i nieco bardziej podchmielony już Sean, czekali przy barze, żeby móc złożyć zamówienie, a Val zniknęła gdzieś kilka minut temu, więc chwilowo byłam przy stoliku sama i tylko dlatego zdecydowałam się odebrać.
- Rowan? - usłyszałam zdenerwowany głos ojca.
- O co...
- Wracaj do domu. Natychmiast - przerwał mi ze zniecierpliwieniem kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- O co chodzi? - dopytywałam nieco rozdrażniona - Coś się stało?
Przez ton głosu ojca zaczęłam podejrzewać, że w domu był jakiś wypadek lub stało się coś naprawdę poważnego. On jednak szybko rozwiał moje obawy.
- Chodzi o ciebie - odpowiedział krótko. W jego głosie słyszałam coraz większą irytację - Musimy porozmawiać.
- O czym? - teraz i ja zaczynałam się irytować - Jestem w Walton's i czuję się świetnie, nie wiem o czym chcesz rozmawiać.
- Rowan - ojciec nadal naciskał.
- Powiedz czego chcesz, albo się rozłączę - warknęłam, wywracając oczami.
- To nie jest rozmowa na telefon...
- Więc może poczekać - ucięłam, rozłączając się. Nie wiem co mogło być tak ważne, że Cameron Hawkeye zdecydował się dzwonić do córki o 1 nad ranem i psuć jej wieczór, ale zdecydowanie mogło poczekać. Zresztą, tak jak wszystko czekało w domu Hawkeye'ów.
- Coś nie tak? - poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. To Valerie wróciła i pod wpływem wypitych drinków nieco bledsza niż zwykle patrzyła teraz na mnie trochę nieobecnym, ale zaniepokojonym wzrokiem.
- Nie - pokręciłam głową próbując się uspokoić i posłałam jej uśmiech.- Wszystko w porządku.


2 komentarze:

  1. "Przyjaciele nie mogą gdzieś razem wyjść od czasu do czasu?"
    Minuta ciszy dla naszego brata w friendzonie (*)
    Fajne opowiadanie, super się czytało i ciekawe zakończenie. Ciekawe o czym chciał pogadać?

    OdpowiedzUsuń
  2. hmm bardzo mnie zaciekawił koniec.

    OdpowiedzUsuń