czwartek, 13 kwietnia 2017

Valerie

10 października - piątek, Mount Dew

-Przyjaźnimy się od wielu lat. Pewnie wiesz, że swego czasu chodziłem do prywatnej szkoły w Anchorage, w każdym razie dopóki mnie z niej nie wyrzucili. - Wyatt wzruszył obojętnie ramionami, ale jego twarz przybrała ledwo zauważalny grymas. - Tamten okres zaliczam raczej do najgorszego w moim życiu. Właśnie wtedy poznałem Franky, dzięki niej Sida, a później też całą resztę. Wszyscy oprócz Franky byli starsi ode mnie, razem tworzyli jakiś dziwny rodzaj rodziny, do której zgodzili się mnie przyjąć. Jay jest z nas najmłodszy, ma 16 lat i patologicznych rodziców. To ciężki przypadek, ale traktujemy go jak młodszego brata i tylko dlatego nie udało mu się jeszcze zaćpać na śmierć.
Przygryzłam dolną wargę, pozwalając, żeby słowa Wyatt'a powoli dotarły do mojej świadomości.
-Dlatego nie utrzymujesz bliskich relacji z nikim z Mount Dew? Dlatego, że przyjaciół masz tutaj?- Spytałam wreszcie, targana dziwną mieszanką uczucia urazy i zrozumienia.
-To trochę bardziej złożona sprawa.- Jego brązowe oczy pod wpływem mroku przybrały dużo głębszy, niemal czarny kolor. - Mam wiele powodów, żeby nie zawierać tam bardziej zażyłych relacji, niż jest to konieczne.
-Na przykład?- Unoszę jedną brew. Za kogo on się, do cholery, uważa?
-To temat na inną okazję, Val.
Przewróciłam oczami, próbując w ten sposób zamaskować dziwne uczucie, które wywołał u mnie dźwięk zdrobnienia mojego imienia w ustach Deepwooda. Do tej pory mówili tak do mnie tylko przyjaciele i rodzina. W drodze dedukcji, jeśli SAMA poprosiłam Wyatt'a, żeby mówił do mnie w ten sposób, to oznacza, że podświadomie uznałam go za kogoś na szczeblu co najmniej dobrego znajomego. Idąc dalej tym tropem, trochę za bardzo się zagalopowałam.
-Świetnie. -Odepchnęłam się od ściany, swoim wyrazem twarzy dając mu do zrozumienia, że wcale nic nie jest "świetnie". - Jeszcze nie skończyłam, ale resztę pytań zostawiam na później.
Wyatt uśmiechnął się ledwo zauważalnie, ładnie - przy tym jednak niekoniecznie szczerze.
-Masz jeszcze jakieś specjalne żądania?
-Tak - odparłam po nie dłuższym niż sekundowym namyśle.- Chciałabym niedługo wrócić do Mount Dew, bo jutro rano muszę być w pracy.
-Jak sobie życzysz - powiedział. - Obiecuję, że jak tylko znajdziemy Jay'a, zawiozę cię do domu.
-Jasne.- Uśmiechnęłam się, powoli zaczynając dostrzegać te bardziej pozytywne cechy Deepwooda, którego, bądź co bądź, tak naprawdę wciąż niewiele znałam.- Od jakiego miejsca zaczniemy? Anchorage jest duże, a nas tylko dwójka...
-Nie musimy szukać. - Perfekcyjnie wykrojone usta Wyatt'a wygięły się ironicznie. - Wiem gdzie jest.


***

Trudno stwierdzić co wzbudziło we mnie większy szok: widok 16-latka o twarzy anioła będącego w stanie około agonalnym, czy może raczej to, że Wyatt Deepwood właśnie przyprowadził mnie do klubu z damskim striptizem.
Jay siedział samotnie na jednej z dwuosobowych loży, otoczony pustymi szklankami po drinkach oraz chmurą dymu papierosowego, który niemal w całości ukrywał jego twarz. Był śliczny - nie przystojny jak Wyatt, a raczej ładny w sposób bardziej przypisywany płci żeńskiej. Poskręcane w delikatne loczki blond włosy, oczy w odcieniu surowej stali i miękkie, niezwykle urocze rysy twarzy czyniły go bardziej podobnym do anioła niż ćpuna, którym - przynajmniej według tego, co zdążyłam się już o nim dowiedzieć - był. Dopiero przyglądając się bliżej jego posiniałym ustom, niemal przeźroczystej skórze i na pierwszy rzut oka niewidocznym bliznom na całym ciele, czar pryskał.
-Nie rozglądaj się na boki, skarbie - szept Wyatt'a w moim uchu, możliwy do wyłapania wśród wszechobecnego huku klubowej muzyki tylko dzięki ponadprzeciętnym słuchowym zdolnościom, sprawił, że po moim karku przeszedł przyjemny dreszcz. - Przychodzą tu różni ludzie.
Kiwnęłam potakująco głową, posłusznie spuszczając wzrok na błyszczącą, brokatową podłogę pod naszymi stopami, nawet nie próbując przyglądać się mijanym przez nas mężczyznom, ani - tym bardziej - kobietom, których całe ubranie stanowiły świecące stringi oraz, ewentualnie, para kolorowych nasutników, kręcącym się wokół licznie porozstawianych rur.
Moje myśli mimowolnie krążyły wokół Wyatt'a Deepwooda i jego ramienia, oplatającego mnie ciasno w pasie, chroniącego przed ewentualnymi nachalnymi zaczepkami mężczyzn, którzy obrzucali pożądliwymi spojrzeniami każdą kobietę, która w danej chwili znalazła się w zasięgu ich wzroku.
-Na pewno nie chcesz poczekać w jakiejś restauracji aż sam to załatwię? - Kiedy tym razem usta Wyatt'a lekko musnęły mój płatek ucha, doświadczyłam dziwnego uczucia ziemi osuwającej się spod moich nóg. Skupienie się na jego pytaniu wydało mi się w tamtej chwili prawie na tym samym poziomie trudności co zaklaskanie rzęsami.
Nie potrafiąc ułożyć w głowie żadnego sensownego zdania, odwróciłam twarz w jego kierunku i ze zgrozą odkryłam, że nasze twarze dzieli teraz zaledwie półtora centymetra. Patrząc w górę, prosto w brązowe oczy Wyatt'a - tak zaskakująco ciepłe, mieszające w sobie odcienie złota i jesiennych orzechów, pełne czegoś, czego sama nie potrafiłam nazwać, poczułam, że powoli zaczynam topnieć.
-Jestem pewna - powiedziałam bezgłośnie, odrywając wzrok od nęcącej powłoki jego twarzy i siłą woli sprowadzając się z powrotem na ziemię.
Wyatt, nie dając po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób zaniepokoiło go moje dziwne zachowanie, stłumił szybko swoje rozbawienie i pociągnął mnie w stronę Jay'a, który wodził nieprzytomnym wzrokiem po kobiecie tańczącej na przeciwko miejsca, w którym siedział
Przynajmniej dopóki nie zauważył Deepwooda i mnie, zmierzających do jego stolika.
-Musiałem. - Wyczytałam z ruchu jego warg, kiedy stanęliśmy obok.
Wyatt powąchał jedną ze szklanek, a później pochylił się do chłopaka i unosząc jego podbródek dwoma palcami, zaglądnął mu szybko w oczy, po czym powiedział do niego coś, czego nawet moje po części wilcze uszy nie były w stanie wychwycić.
Jay odwarknął coś i skrzywił się boleśnie, odwracając twarz w inną stronę, ale po kilku kolejnych słowach Deepwooda pozwolił pomóc sobie wstać. Z jakiegoś powodu zdziwiona, czy może raczej pełna podziwu dla Wyatt'a za to, że tak szybko udało mu się poradzić sobie z będącym pod wpływem narkotyków i innych używek 16-latkiem, odsunęłam się niepewnie do tyłu.
Kiedy byłam już prawie pewna, że Jay zgodził się, żeby wyjść z nami z klubu, ten - mimo swojego dużo niższego wzrostu i znacznie gorszej budowy ciała - przepchnął się obok Wyatt'a i zanim ten zdążył go powstrzymać, podszedł do tańczącej kobiety - ubranej w niebieskie stringi i koronkowy, prześwitujący stanik w tym samym kolorze blondynki w nieco starszym wieku  nieprzekraczającym jednak zbyt wiele trzydziestki - i wyjąwszy z kieszeni garść zmiętych studolarówek, z najwyższą pogardą rzucił jej pod nogi banknoty, a następnie ruszył do wyjścia.
Kompletnie nie pojmując tego co właściwie wydarzyło się na moich oczach przez ostatnie kilka minut, posłałam Wyatt'owi nic nie rozumiejące spojrzenie, pozwalając, żeby jego ręka ponownie objęła mnie w talii, po części ukrywając przed wzrokiem innych, gdy zaczęliśmy przedzierać się do wyjścia w ślad za Jay'em.

***

-Okej... A więc sądzę, że chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia - zaczęłam ostrożnie, gdy Keaton i Jackson - kolejni kumple Wyatt'a, poinformowani o tym, że znaleźliśmy ich zgubę, przyjechali pod wskazany adres, a następnie zabrali Jay'a do kawalerki, gdzie mieli położyć go spać, a następnie po wytrzeźwieniu i nabraniu właściwej świadomości, skopać dupę za kilka godzin zmarnowanych na szukanie go po całym mieście. 
W przeciwieństwie do Sid'a czy Abi, która od początku traktowała mnie z zimną obojętnością, Jackson i Keaton okazali się być zdecydowanie w porządku i nie miałabym nic przeciwko, żeby móc dłużej posłuchać ich żartów na temat Wyatt'a, ale mając w głowie tak ogromny szereg pytań, które nazbierały mi się w ciągu całego dnia, nie mogłam nie odetchnąć z ulgą, gdy z Deepwoodem wreszcie zostaliśmy sami. - Po pierwsze, dlaczego Jay tak dziwnie się zachowywał? Po drugie, skąd w ogóle wiedziałeś, że on mógł pójść do takiego miejsca?
Wyatt, który szedł obok mnie chodnikiem, uśmiechnął się ledwie zauważalnie, ale nie spojrzał w moją stronę, bardziej skupiony na obserwowaniu ciemnego już nieba, niż słuchaniu tego, co mam do powiedzenia, wydawał się mocno nad czymś zastanawiać. 
-Nie chciałem cię przestraszyć, Val - gdy wreszcie zdecydował się odpowiedzieć, jego twarz przybrała jeszcze bardziej skupiony wyraz. - Jay pod wpływem narkotyków czasami zachowuje się irracjonalnie, ale nie jest groźny. Mimo wszystko to jeszcze dzieciak. 
-Jay mnie nie przestraszył. - Pokręciłam głową. - Ja... Po prostu nie zrozumiałam tego, co tam się wydarzyło, to wszystko. 
Wyatt milczał przez chwilę, jakby prowadząc jakąś wewnętrzną walkę z samym sobą, a gdy ponownie na mnie spojrzał, jego twarz nie wyrażała już żadnych emocji. 
-Pytałaś skąd wiedziałem, że tam go znajdę - zaczął. 
-Bo oboje lubicie oglądać podstarzałe striptizerki wijące się po metalowych rurach?- Spróbowałam zgadnąć, na wpół żartobliwie, na wpół serio. 
Wyatt parsknął i uśmiechnął się pogardliwie. 
-Nie. Jego matka tam pracuje. 
-Jest barmanką?
-Czasami potrafisz być naprawdę tak czarująco naiwna, skarbie - powiedział, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Jego matka pracuje tam jako striptizerka. 
Otworzyłam szeroko oczy, zmieszana nie do końca wiedząc co powiedzieć.
-Ta kobieta, której rzucił pieniądze....
-To była ona - dokończył za mnie wspaniałomyślnie. - Jay jej za to nienawidzi, od dawna praktycznie nie pojawia się w domu, bo nie jest w stanie widywać matki na co dzień. Do klubu przychodzi średnio kilka razy w tygodniu i zawsze wtedy upija się do stanu, w jakim widziałaś go dzisiaj. Za każdym razem siada na przeciwko niej, żeby musiała tańczyć na jego oczach, a później, gdy już wychodzi, ostatecznie ją upokarza, rzucając jej pieniądze. 
Milczę przez dłuższą chwilę. Jak do tej pory to chyba najbardziej powalona historia, jaką kiedykolwiek usłyszałam. Nie potrafię do końca określić swoich emocji, wiem jedynie, że czuję litość, ale nie wiem, czy to właśnie czuć powinnam. 
-Biedny chłopak - wykrztuszam z siebie wreszcie, w geście bezsilności kopiąc najbliższy kamień, który znalazł się w zasięgu mojego buta. 
-Nie ma łatwego życia. Ale zawsze mogło być gorzej, wszyscy zajmujemy się nim jak możemy. 
-Widzę, naprawdę. - Posłałam mu pocieszający uśmiech. - Ludzie mylą się co do ciebie, dopiero teraz zaczynam to rozumieć. 
-Wcale nie. - Wyatt uśmiechnął się gorzko, nawet na mnie nie patrząc. - Nie znasz mnie, widzisz tylko to, co sam chcę ci pokazać. 
Zaskoczona tą nagłą zmianą w jego zachowaniu, przygryzłam wargę. 
-Więc co próbujesz przede mną ukrywać?
Wyatt roześmiał się, na co w jego policzkach pojawiły się ledwo widoczne dołeczki. 
-Jeśli ci powiem, nie będę już miał co ukrywać. Zauważ, że nasza znajomość wiele by na tym straciła. 
-W takim razie twierdzisz, że to, co ukrywasz, być może skreśliłoby cię w moich oczach? - W mojej głowie zapaliła się najpierw jedna, potem dwie, a następnie więcej lampek. 
-Nie twierdzę. - Spojrzał mi w oczy na jedną, trwającą w nieskończoność sekundę.- Jestem tego pewien.
Mnóstwo świecących lampek. 
-Dobrze - podjęłam po chwili dłuższego zastanowienia. - W takim razie pozwól mi zapytać o jeszcze dwie rzeczy. Jeśli nie będziesz chciał odpowiedzieć, trudno. 
-W porządku.- Zatrzymał się i obrócił tak, żebyśmy stali teraz twarzami do siebie, na samym środku pustego już o tak późnej porze chodnika. - Ale każde pytanie za pytanie.
-Niech będzie. - Machnęłam ręką, ukrywając w ten sposób niepokój przed wyborami Wyatt'a.
-Zaczynasz. 
-Dlaczego nawet po wyrzuceniu z prywatnej szkoły, o której mówiłeś, zawsze trzymałeś się z daleka od rówieśników z Mount Dew? Mam na myśli to izolowanie się od reszty w szkole i na Spotkaniach, jakbyś uważał nas za... gorszych od siebie. Nie na tym to właśnie polega? Że nie jesteśmy dla ciebie wystarczająco dobrzy, za nisko postawieni?
-To więcej niż jedno pytanie - zauważył. - Mówiłem ci już, że to dużo bardziej złożona sprawa, która wymaga całej historii, na którą nie mam dziś nastroju. Ale nie, nigdy nie chodziło o to, że ktoś jest ode mnie gorszy czy nie. Rozumiem, że chodzi ci przez to o mojego ojca. Więc, cóż, powinnaś wiedzieć, że ja i Richard Deepwood to dwie różne osoby i nawet jeśli mój ojciec ma tak wysoką pozycję i nieograniczone środki finansowe na koncie, to nie znaczy, że ja też. 
Nie korzystam z pieniędzy ojca, jeśli cię to interesuje. Nie mam też zamiaru przejmowania po nim kiedykolwiek funkcji Przewodniczącego. I odpowiadając na twoje pytanie, nie, nie uważam nikogo z was za gorszego od siebie, wręcz przeciwnie. Właściwie wyświadczam wam przysługę, trzymając się z daleka.- Kiedy skończył, atmosfera między nami była już na tyle gęsta, że oddychanie stało się problemem. I wtedy zrobił coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Uśmiechnął się tym swoim rzadkim, chłopięcym uśmiechem, który sprawiał, że jego twarz stawała się jeszcze bardziej perfekcyjna, nawet w półmroku ulicy, na której staliśmy. - Twoja kolej. Powiedz, podobała ci się przejażdżka na moim motorze?
Roześmiałam się z ulgą, świadoma, że Wyatt zadał mi takie pytanie z dwóch możliwych powodów:
a) zauważył strach w moich oczach i postanowił mnie oszczędzić
b) droczył się, rozluźniając zbyt poważną atmosferę
Obie te opcje tak czy inaczej świadczyły, że w gruncie rzeczy jest całkiem w porządku. 
-Nie, nie podobała mi się nawet w jednym procencie. - Przyznałam się. - Tylko cudem udało mi się nie zwymiotować. 
-Tak właśnie myślałem - Uśmiech Wyatt'a poszerzył się nieco, odsłaniając rząd równych, białych zębów. - Następnym razem będzie lepiej, obiecuję. 
-Twoja kolej - powiedziałam, powstrzymując się przed jakąś kąśliwą uwagą. - Frankie to twoja dziewczyna?
Wyatt, wyraźnie zaskoczony moim pytaniem, przechylił głowę na bok i uniósł jedną brew.
-Skąd podejrzenia?
-Widziałam jak na ciebie patrzy. - Wzruszyłam ramionami. - Byłam ciekawa. Więc tak czy nie?
-Nie. 
-A Parker? 
-Tym bardziej. - Jego uśmiech zniknął. - To znowu było o jedno pytanie więcej niż przewiduje regulamin. 
-Uczę się łamania zasad od ciebie. - Bez cienia skruchy wzruszyłam ramionami. - Możesz mnie teraz zabrać do domu?
-Chyba o czymś zapomniałaś, skarbie.- Oczy Wyatt'a pociemniały nieco, kiedy założył ramiona na piersi i spojrzał na mnie z góry, jakby tocząc ze sobą jakąś wewnętrzną walkę. - Do mnie należy jeszcze ostatnie pytanie. 
-Ach, tak. - Uniosłam głowę z zaciekawieniem, odrzucając na bok myśl o własnym ciepłym łóżku, do którego po tak intensywnym dniu tęskniłam chyba bardziej niż kiedykolwiek. - Pytaj. 
-W porządku...- zaczął ostrożnie, starannie maskując wahanie, które pojawiło się na jego twarzy. - Wiem, że twoja rodzina została w tym roku zaproszona na obchody Samhain w pałacu Alexiusa Laufeysona. Sądzę, że raczej źle to zabrzmi, ale bardzo zależy mi na tym, żebyś poszła tam jako moja partnerka. 
Przez chwilę byłam pewna, że to żart, a gdzieś w pobliżu znajduje się ukryta kamera, zza której wyskoczy cała ekipa ludzi z radosnym okrzykiem 'Ha, mamy cię!"
Nic takiego się jednak nie stało, a poważna mina Wyatt'a mogła świadczyć jedynie o tym, że wszystko co powiedział, było na serio.
-Poważnie?- Upewniłam się, kiedy już odzyskałam mowę. - Zapraszasz mnie na ten bal jako swoją partnerkę?
-Na to wygląda. 
-A-ale... Dlaczego mnie? - Cofnęłam się odruchowo, nie mogąc otrząsnąć się z szoku. 
-Jesteś na liście gości, znamy się i na dodatek świetnie tańczysz. Myślę, że te trzy powody powinny wystarczyć.
-Ja.... Ja mogę się nad tym zastanowić? - Wyjąkałam. Nie powinnam chyba odpowiadać pod wpływem szoku. 
-Oczywiście. - Wyatt uśmiechnął się lekko, maskując irytację, którą zdążyłam wychwycić na jego twarzy. - Mamy czas do jutra.
-Jutro dam ci odpowiedź. - Kiwnęłam skwapliwie głową, podczas gdy moje tętno powoli wracało do normy. 
Nie wiem co było gorsze. Sama cisza, która zapadła między nami na cholernie długie piętnaście sekund (tak, liczyłam), czy może raczej to, że żadne z nas nie chciało ponownie odezwać się pierwsze. Ostatecznie zrobiłam to ja. 
- Czy możemy teraz wracać do Mount Dew?
-Jak sobie życzysz. - Wyatt podszedł do zaparkowanego kilka metrów dalej nowiutkiego, czarnego Range Rovera w wersji sportowej i otworzył drzwi z przodu od strony pasażera.- Zapraszam.
Zmrużyłam oczy, zastanawiając się jakim cudem mogłam wcześniej nie zwrócić uwagi na to, że zatrzymaliśmy się obok jedynego auta zaparkowanego przy ulicy. Niepewnie podeszłam do samochodu i wsunęłam się na siedzenie obok kierowcy, a kiedy Wyatt zatrzasnął za mną drzwi i chwilę później usiadł za kierownicą, skierowałam na niego swoje pytające spojrzenie.
-Co z twoim motorem? Nie wracamy nim?
Wyatt spojrzał przelotnie w moją stronę i tłumiąc uśmiech, odpowiedział:
-Myślałem, że nie podobała ci się przejażdżka, którą ci zafundowałem. 
-Tak było.
-W takim razie nie narzekaj, skarbie. Właśnie rezygnuję dla ciebie z całej zabawy. 
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
-Obawiam się, że chyba zaczynam cię trochę mniej nie lubić.
-Obawiam się, że całkiem niepotrzebnie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz