13
października, Mount Dew
- Kurwa!
- Kurwa!
Syknąłem, zagłuszając głos Meredith Brooks dochodzący z radia, kiedy róg
ciężkiej, dębowej szafki wyśliznął mi się z rąk, tym samym
pozwalając staremu meblowi opaść całą swoją masą prosto na
moją stopę, boleśnie ją miażdżąc. Zacisnąłem dłonie w pięści
tak mocno, że pobielały mi kostki, i starając się nie wyrzucać z
siebie zbyt wielu przekleństw, oparłem się o brudne, balkonowe okno
na łokciach. Po kilku ciężkich oddechach między zaciekami na
szybie pojawiły się ślady pary, a pulsujący ból i dzwonienie w
uszach zaczęły ustępować nieprzyjemnemu mrowieniu. W takich
chwilach naprawdę miałem ochotę rzucić się na kolana i dziękować
matce naturze za to, że oprócz tej pieprzonej długowieczności i
miłości do whisky obdarzyła mnie też przyspieszonym metabolizmem.
Tego, że połamałem co najmniej dwa place u nogi i część
śródstopia, byłem niemal tak samo pewien jak tego, że za tydzień
nie będzie po wszystkim nawet śladu.
Ból
znikał, pozostawiając po sobie już tylko tępe kłucie, co nie
zmieniało faktu, że nadal musiałem się pozbyć tego drewnianego
cholerstwa. Szafka była zbyt ciężka i za duża, żebym mógł
wynieść ją o własnych siłach – to już miałem okazję
sprawdzić. Że też za najlepszą kryjówkę na oszczędności
uznałem akurat tą, do której sam nie mogłem się dostać.
Normalni ludzie trzymają takie rzeczy na koncie w banku, a nie w
sejfie zamontowanym w ścianie przez poprzedniego właściciela. Ale
ty nie jesteś normalny, prawda Walton?
Odwróciłem
się od okna i wypuszczając powietrze z płuc, zrobiłem dwa kroki w
stronę drewnianego mebla ukrywającego sejf. Starałem się
ignorować zdrętwiałą nogę i fakt, że muszę się przez nią
poruszać jak pingwin z silnym parciem na pęcherz. W tym wypadku
miałem już tylko dwie opcje. Pierwsza wymagała zaangażowania osób
trzecich i mnóstwo straconego czasu – na znalezienie kogoś kto z
radością popędzi mi z pomocą w sobotnie popołudnie i na
tłumaczenie czemu Harvey Walton musi nagle wyciągnąć z podziemi
wszystko co schował na czarną godzinę.
Druga
opcja była szybka, prosta i bezbolesna. Jeśli znam drogę na
skróty, to dlaczego miałbym z niej nie skorzystać?
Nieznacznie
uniosłem lewą rękę i poczułem jak przez moje ramię, aż do
nadgarstka przechodzi delikatna fala ciepła. Nie mogłem powstrzymać
uśmiechu, kiedy w powietrze najpierw wzbił się tuman kurzu z
podłogi, a następnie masywne, drewniane nogi szafki misternie
rzeźbione na wilcze łapy uniosły się kilka dobrych centymetrów
nad ziemię. Poruszając dłonią zacząłem powoli przesuwać stary
mebel na drugi koniec pokoju.
Spock
rozwalony w kącie na wypłowiałych poduszkach niczym sułtan, podniósł łeb nadstawiając uszu i zaczął wlepiać swoje
błyszczące ślepia to w lewitujący mebel, to we mnie.
-
No co? - wzruszyłam ramionami. To takie proste. Wystarczy drgnienie
powiek albo ruch palcem. Nie musiałem się nawet specjalnie skupiać.
To tylko jedna, mała rzecz, a przecież tak mogłoby być
codziennie. Tak jak kiedyś…
Uśmiechał
zniknął. Potrząsnąłem głową próbując odpędzić kuszące
myśli powoli wkradające się do mojej głowy. Nie pozwalaj
sobie, Walton.
Dokładnie
w momencie, w którym skończyłem wygrzebywać z sejfu swoje – jak
się okazało – niemałe oszczędności, usłyszałem dochodzący z
parteru dźwięk dzwonka do drzwi. Kiedy się tu przeprowadziłem, brzmiał bardziej jak rzężenie niż dzwonienie i za pierwszym
razem byłem święcie przekonany, że to raczej jakiś kot wpadł
przez rozbite okno do piwnicy i tam utknął, a nie listonosz od 10
minut próbował dostać się do domu z paczką z Allegro. Po tym
incydencie nie miałem już więcej problemów, głównie dlatego, że
rzadko mam jakichkolwiek gości, jednak jakieś pół roku temu
zdecydowałem się go wreszcie wymienić w przypływie poczucia
bezużyteczności. Teraz brzmiał zupełnie jak w angielskich filmach
i, jeśli mam być szczery, irytuje mnie znacznie bardziej niż przed
wymianą.
Zbiegłem
po skrzypiących schodach na tyle szybko na ile pozwalała mi na to
boląca noga i dopadłem wejścia. Jeszcze zanim je otworzyłem
rozpoznałem ogniste włosy widoczne przez brudne witraże w
drzwiach.
-
Siemka, Meg – uśmiechnąłem się do kobiety z niesmakiem
analizującej mech pod wycieraczką na drewnianym ganku.
-
A to niespodzianka! - Megan podniosła na mnie błękitne oczy – To
Harvey Walton żyje?
-
Harry Wall-kto? - uniosłem pytająco brew – Hmm...Nie kojarzę,
chyba pomyliłaś adres.
Dziewczyna
parsknęła śmiechem, a ja zrobiłem jej miejsce, żeby mogła wejść
do środka.
-
Pijesz coś? - zaproponowałem.
-
Skoro nalegasz – rudowłosa kobieta posłała mi oczko, po czym
wróciła do omiatania krytycznym spojrzeniem wnętrza mojego domu. –
Boże, Walton, już zapomniałam jaki masz tu syf…Nic dziwnego, że
nie możesz znaleźć dziewczyny!
-
Tak się składa, że mam ich jeszcze kilka w piwnicy! Jeśli mi się
skończą, obiecuję, że poszukam odkurzacza!
-
Co za ulga! Tylko nie zapomnij zmieniać im wody!
-
Święty Hanie Solo, zapomniałbym! - załapałem się za głowę w
teatralnym geście – Co ja bym bez ciebie zrobił, Meg!
-
Zginąłbyś – dziewczyna uśmiechnęła się szeroko pokazując
rząd prostych zębów, które teraz dzięki czerwonej szmince
wydawały się być nieskazitelnie białe – Możesz mi podziękować, robiąc szybciej tą kawę!
-
Tak jest, madame! - wyszczerzyłem się do niej składając na tyle
głęboki i zamaszysty ukłon, że poczułem pulsujący ból w
stopie. Tylko przez chwilę twarz wykrzywił mi grymas, co jednak nie
umknęło uwadze mojego gościa.
-
Co się dzieje? - Megan w sekundę znalazła się przy mnie, a w jej
oczach czaił się niepokój.
-
Nic wielkiego – wymamrotałem nieco zirytowany. Pieprzona szafka –
Szukałem czegoś, musiałem przestawić kilka mebli i zapomniałem o
prawach grawitacji. Na szczęście, grawitacja nigdy o mnie nie
zapomina…
-
Upuściłeś coś na nogę?
-
Tak, konkretnie to komodę.
-
Harvey, może być złamana!
-
Spokojnie, nic mi nie jest! Nie była nawet zbyt ciężka –
skłamałem i jakby, żeby mi o tym przypomnieć, kolejna fala bólu
przeszyła moje mięśnie jak kolec – Poważnie. Nic mi nie będzie
– uśmiechnąłem się widząc nadal podejrzliwe spojrzenie
przyjaciółki.
-
Dobra – po chwili milczenia Meg znów się odezwała – Powiedzmy,
że ci wierzę, ale usiądź przez chwilę na tyłku – tutaj
wskazała na niewielki kuchenny stolik przy, którym jak zwykle stały
dwa chwiejące się krzesła – Ja zrobię kawę, niezdaro. Twoja i
tak byłaby mdła.
Posłałem
dziewczynie wdzięczny uśmiech i zająłem swoje miejsce. Nie
grałem. Naprawdę. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie udawałem
żadnego uśmiechu ani nie wymusiłem żadnego słabego żartu tylko
po to, żeby samego siebie rozładować. Naprawdę cieszyłem się,
że Megan tu jest, nawet jeśli oznacza to, że nie mogę jej o
wszystkim powiedzieć. Ważne, że po prostu tu przyszła nie
pytając, czy może i jest tu, żebyśmy oboje mogli poznosić swoje
okropne dowcipy. Po prostu – dobrze, że jest.
Zmarszczyłem
brwi. Chwilowe poczucie beztroski ustąpiło podejrzliwości.
-
Megan, po co przyszłaś?
Dziewczyna
znieruchomiała z łyżeczką wzniesioną w połowie drogi do
filiżanki i spojrzała na mnie przez ramię, unosząc wypielęgnowaną
brew.
-
Bo się przyjaźnimy? - wzruszyła w końcu ramionami. Starała się
zachować obojętność, ale jej wyraz twarzy nieznacznie się
zmienił.
-
Pytam o prawdziwy powód.
-
To JEST prawdziwy powód – dziewczyna odwróciła się do mnie z
filiżanką z ręku, którą postawiła na stole – Przyszłam tu,
bo to jest to, co przyjaciele robią, kiedy się o siebie martwią.
Więc
tu jest pies pogrzebany.
-
Jodie ci coś nagadała?
-
Nie! - Rude włosy Meg zafalowały, kiedy gwałtownie się
wyprostowała – Tak. Ale nie w tym rzecz…
-
Jodie lubi dramatyzować.
-
Może, ale nie jest jedyną osobą, która zauważyła, że dziwnie
się zachowujesz – błękitne tęczówki wpatrywały się we mnie z
taką siłą, jakby chciały przewiercić mnie na wylot – Harvey,
jeśli coś się dzieje i nie chcesz, żeby wszyscy
wiedzieli...wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda?
Wiem,
Meg, ale nie tym razem.
Byłeś
nieostrożny, Walton. Za bardzo się spieszyłeś. Teraz nie dadzą
ci spokoju.
Ale
przecież nie mam czasu do cholery. Gdybym miał przecież nie
próbowałbym poruszyć nieba i ziemi, żeby zdobyć go choć
trochę więcej.
-
Przysięgam ci Megan – spojrzałem w poważne oczy przyjaciółki
starając wybrać najbardziej wiarygodną na tę okazję maskę z
mojej kolekcji – że, gdyby coś się działo, wiedziałabyś o tym
pierwsza…
-
Bądź poważny, Harvey! Próbuję…
-
Po prostu mi uwierz – przerwałem jej ostro, niemal syknąłem
wydając rozkaz.
Kobieta,
która wcześniej w przypływie frustracji wstała ze swojego
krzesła, zatrzymała się w bezruchu, lekko nachylona nad swoją
parującą kawą z dłońmi opartymi na stole. Jej oczy, choć nadał
utkwione w moich, nagle przybrały zupełnie nieobecny wyraz, jakby
była tylko woskową figurą jakieś celebrytki w galerii w wesołym
miasteczku. Trwało to może dwie sekundy; dwie cholernie długie
sekundy przez, które czułem jak coś zżera mnie od środka.
Później rudowłosa dziewczyna zamrugała i znów była przy mnie.
-
Wszystko gra, Meg, naprawdę – powtórzyłem posyłając stojącej
nade mną przyjaciółce niewyraźny uśmiech.
-
Skoro tak mówisz…- dziewczyna wydawała się być nieco
zdezorientowana, ale równocześnie spokojna, jakby jakiś ciężar
spadł jej z serca. Przynajmniej jej jednej, pomyślałem. Tak jak
mówiłem; kiedy chcę, potrafię być przekonujący. Nawet bardzo.
Przepraszam,
Megan.
Po
chwili dziewczyna znów chichotała i uśmiechała się do mnie
beztrosko pijąc swoją kawę
- Właściwie
czego szukałeś?
-
Hm? - zapytałem, niezbyt inteligentnie podnosząc na nią wzrok.
-
Komoda. Noga. Grawitacja. Pamiętasz jeszcze?
-
Zapomniałbym! - ożywiłem się na chwilę. Może to nie jest rzecz,
którą powinienem mówić komukolwiek, ale przecież nie zamierzałem
powiedzieć wszystkiego. Półprawdy nikogo nie skrzywdzą, tak sobie
wmawiałem – Pakuję się. Za kilka dni będę musiał wyjechać na
trochę…
-
Dokąd? - Meg uniosła brwi i otworzyła szeroko oczy.
-
Do Vegas – odparłem po chwili zastanowienia– Mam tam
przyjaciela, który pomagał mi rozkręcić biznes, kiedy
wprowadziłem się do Mount Dew i teraz muszę mu się zrewanżować.
-
I jedziesz do niego aż do Las Vegas? To aż takie pilne? Nie możesz
tego załatwić w inny sposób?
-
Uwierz mi, że jestem mistrzem w szukaniu „innych sposobów” -
nie mogłem powstrzymać gorzkiego uśmiechu wypływającego na moje
usta – Ale nie tym razem. Kiedyś trzeba zacząć być
odpowiedzialnym – wzruszyłem ramionami starając się ukryć jak
bardzo drażni mnie ten temat.
-
Harvey Walton dorasta, czy to możliwe? – Meg parsknęła
czochrając moje i tak już kompletnie potargane włosy.
Syknąłem, delikatnie odtrącając jej rękę.
-
Prawa grawitacji poznałem właśnie szukając czegoś, co musiałem
spakować.
-
Czy facet sam w domu to zawsze taka chodząca autodestrukcja? - Megan
posłała mi pobłażliwy uśmiech – Chodź, zobaczymy co jeszcze
zdążyłeś rozwalić – kobieta wstała ze swojego krzesła, otrzepując wytarte jeansy. Chciała już wyjść, kiedy spotkało ją
moje pytające spojrzenie – Skoro już tu jestem, pomogę ci się
pakować.
***
-
Kto to ten cały „W. M.”?
Na
chwilę oderwałem się od walki z żyrandolem, który spadł nam pod
nogi, kiedy jedna z pokrytych cienką warstewką kurzu żarówek
pękła z dudniącym „BAM!” tuż nad naszymi głowami.
Grawitacja. I odrobina nerwów. Powiedziałem przerażonej Meg, że w
tym domu wszystko jest stare, a wiele żarówek nie wymieniałem od
czasu kiedy się tu wprowadziłem - głównie dlatego, że zwykle
przesiaduję tylko w trzech pomieszczeniach i nigdy nie miałem
takiej potrzeby – i to normalne, że czas musiał je zniszczyć. W
rzeczywistości miałem wątpliwości, co do tego, czy ich żywot
ostatecznie faktycznie zakończył nieubłagany upływ lat, czy
może coś mniej naturalnego. Ale przecież Megan nie musiała
wiedzieć, że podejrzewam, że żarówki w domu wybuchają, bo
jakiegoś zdenerwowanego trzystulatka roznosi energia.
Spojrzałem
na dziewczynę w dół z niskiej, metalowej drabiny, na której
mogłem sięgnąć sufitu dopiero stojąc na najwyższym szczeblu. W
rękach trzymała jakieś zakurzone pudło szerokie na niecałe pół
metra. Musiałem się przyjrzeć, żeby rozpoznać znajomy kształt
skórzanej, brązowej walizki. Ze zwinnością, jaka zaskoczyła nie
tylko Megan, ale przede wszystkim mnie, zeskoczyłem z drobiny
uważając na okaleczoną nogę i wylądowałem tuż koło rudowłosej
dziewczyny, przejmując od niej walizkę. Wyglądała na ciężką –
stosunkowo duża, obita skórą, ze masywnymi zdobieniami, wykonana
według zasad starej szkoły – jednak w rzeczywistości bez trudu
mogło podnieść ją dziecko, nawet gdyby była pełna. Jej rogi
były ozdobione złotymi nakładkami o misternie wykonanych
orientalnych kształtach. Rączka, której początkowo nie
zauważyłem, była równie misternie wykonana z kości słoniowej i
brązu. Uchwyt był bardzo zgrabny, choć mógł wydawać się
niewygodny. Prawda była taka, że doskonale leżał w dłoni;
zupełnie jakby był tylko do niej wykonany. W środku była wyłożona
delikatną, ale mocną czarną tkaniną, w której nie wprawione oko
nie mogło dopatrzyć się kilku sprytnie przemyślanych skrytek. Nie
otworzyłem jej, po prostu pamiętałem. Na boku przybita była
złotymi spinkami, ręcznie grawerowana, maleńka tabliczka z
inicjałami W.M.
-
Harvey, czyja to walizka?
Oderwałem
wzrok od znaleziska napotykając podejrzliwe spojrzenie Megan.
-
Poprzedni właściciel musiał ją tu zostawić – odpowiedziałem
po chwili namysłu, wzruszając ramionami. – Kiedyś próbowałem się
z nim skontaktować, ale przepadł jak kamień w wodzie.
-
Wygląda na starą. I drogą…- dodała dziewczyna znów
przyglądając się walizce z namysłem.
-
Jego strata – podsumowałem, miałem nadzieję, że niezbyt szybko
– Robi się późno. Nie wyrzucam cię, ale Charlie chyba stęsknił
się już za mamą – wskazałem na elektryczny zegarek w rogu.
-
A Jade pewnie ma już dość oglądania Kaczych Opowieści i zabawy w
„dziecko ucieka na balkon” - Meg parsknęła. – Trochę się
zasiedziałam.
-
Odwiozę cię – zaproponowałem.
-
Przyjechałam skuterem – dziewczyna machnęła ręką znów
posyłając mi oczko. Odprowadziłem ją na podjazd i momentalnie
pożałowałem, że nie wziąłem ze sobą kurtki. Może i wyszedłem
tylko na minutę, ale czułem, że to będzie najchłodniejsza minuta
w moim życiu. Zanim wsiadła na swoją żółtą Primavere z 96’
Meg podbiegła i pocałowała mnie w policzek. Musiała stanąć na
palcach.
-
Uważaj na siebie, Walton!
-
Nawzajem, Springfield.
Stałem
na drewnianym ganku jeszcze kilka minut, aż jej sylwetka całkowicie
nie zniknęła mi z oczu na ciemniejącej drodze.
Wszystko
gra. Naprawdę.
Yasss!!! Harvey wrócił! <333 XDDD
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc, na niego czekałam najbardziej XD
Weny życzę :3
Pozdrawiam~
Czy to tylko ja, czy może ktoś jeszcze zauważył, że opowiadania Harvey'a stają się...trochę niepokojące? xd Mam na myśli to jak autor delikatnie sugeruje swoje własne szaleństwo, praktycznie prowadzi dialog z innym głosem, jest taki nieobecny...
OdpowiedzUsuńhejka kiedy następny wpis to już koniec czerwca??
OdpowiedzUsuń