niedziela, 2 lipca 2017

Connie (NOWE!!!!!!!)

13 października, Mount Dew

Siedziałam na bardzo miękkiej kanapie, w którą wręcz się zapadałam, a uczucie to sprawiło, że zachichotałam jeszcze głośniej. Czułam aksamitny materiał obicia, który drażnił moją rozgrzaną do granic możliwości skórę, a to jeszcze bardziej potęgowało przyjemność, którą odczuwałam w tej chwili. Mruknęłam z zadowoleniem, wsuwając się jeszcze głębiej w mięciutką nicość mebla, która zdawała się nie mieć końca. Nie mogłam przestać chichotać, więc mój śmiech mieszał się wraz z pomrukiwaniem, tworząc bliżej nieokreślone, zgłuszone dźwięki.
Niespodziewanie poczułam jak ktoś pociąga mnie w swoją stronę, co sprawiło, że przez moje ciało przebiegło stado dreszczy. Cały czas czułam czyjś drażniący dotyk na talii, ale nie potrafiłam zlokalizować swojego aktualnego położenia. Wiedziałam, że siedzę, ale uczucie jakie temu towarzyszyło było dość mylące. Dryfowałam fizycznie i psychicznie, nie mogąc przestać się śmiać i uśmiechać.
Boże, było mi tak dobrze.
Coś mokrego zaczęło jeździć wzdłuż mojej szyi, a jedyne co mogłam zrobić to pojękiwać z przyjemności, mimo iż w głębi zapaliła mi się czerwona lampka. Spięłam się na sekundę, chcąc otworzyć oczy, ale powieki były za ciężkie. Chciałam odepchnąć od siebie właściciela ust, które wpijały się w linię mojej szczęki, ale moje ręce będące w tym momencie jak z waty odbiły się od twardej przeszkody. Moje ciało kolejny raz przeszyły dreszcze, a w podbrzuszu wybuchła kolejna fala, rozlewającego się po całym mym organizmie, przyjemnego ciepła. Z ust ponownie wyrwał mi się cichy jęk, któremu towarzyszyła chęć przysunięcia się do obiektu, który był odpowiedzialny za moje uniesienia.
Moje ciało chciało więcej, a mózg nie miał siły już walczyć, więc mimowolnie wygięłam się w łuk, co sprawiło, że moja klatka piersiowa zaczęła się ocierać o przeszkodę przede mną.
- Stary, ale ona ma fazę – usłyszałam z oddali, jakby wydobywający się z próżni głos, ale w tej chwili był on dla mnie najmniej istotny.
- Jak myślisz, ile ją będzie trzymało? – ten głos rozbrzmiał bardzo blisko mnie. Słowa wypowiedziane prosto do mego ucha odbiły się echem w mojej obolałej głowie, sprawiając jeszcze większe zawroty.
– Zatrzymajcie to – jęknęłam, gdy uczucie zadowolenia zastąpił nagły ból, i mocno wbiłam się palcami w ciało przede mną, którym okazało się męskie ramię.
- Chyba ją puszcza – syknął z niezadowoleniem mężczyzna, do którego przyczepiłam się dłońmi.
Ból w czaszce narastał coraz bardziej, ale i tak moją uwagę bezustannie przykuwała czyjaś dłoń, która raz po raz sunęła wzdłuż mojej talii. Spojrzałam zamroczonym wzrokiem przed siebie i mimowolnie skrzywiłam się, czując kolejną dawkę nieprzyjemnego uczucia, które przypominało stado kauczukowych piłeczek odpijających się w samym środku mojej czaszki. Gdzieś pomiędzy bezkształtnymi plamami przysłaniającymi mi obraz przede mną zobaczyłam specyficznie wyglądający łańcuszek osoby, na której torsie aktualnie leżałam.
- Kellan? – wychrypiałam, bezskutecznie próbując się wyprostować. Moje ciało było bezwładne i i tak prędzej czy później znowu opadało na chłopaka, którego ręka przez cały czas spoczywała na moim zaczerwienionym od podniecenia policzku. Blondwłosy znajomy leniwie zjeżdżał dłonią w dół, nie omijając przy tym piersi i wewnętrznej strony uda.
- Otwórz buzię, mała – mruknął mi wprost do ust, zataczając kręgi na mojej rozgrzanej skórze. Faza powoli mnie puszczała, co oznaczało że narkotyk przestawał działać, a mój umysł na nowo zaczął kalkulować całą sytuacją. Nagle ogarnął mnie niepokój, a moje ciało całe się spięło. Chciałam odepchnąć od siebie rękę Kellana, ale to sprawiło, że ten mocniej wbił we mnie palce, zapewne pozostawiając na moim ciele kolejne ślady. Wessałam powietrze przez zaciśnięte zęby.
Nie chciałam, żeby mnie dotykał. Nie chciałam kolejnych siniaków i kolejnej dawki narkotyków.
- Ja nie chcę – załkałam, zawieszając wzrok na wreszcie chodź trochę wyraźniejszej twarzy kolegi.
- Otwórz usta – powtórzył zirytowany, a jego dłoń momentalnie ścisnęła moje policzki, zmuszając mnie do rozchylenia warg.
- Nie chcę – jęknęłam, ponawiając próbę odepchnięcia od siebie Kellana.
Niespodziewanie mój policzek przeszył pulsujący ból. Zostałam spoliczkowana, a przez to straciłam równowagę i spadłam z kolan blondyna wprost na zimny i twardy beton. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy, które dodatkowo podrażniały już i tak całe obolałe, soczyście zaczerwienione miejsce na twarzy. Gwałtownie spuściłam głowę, kuląc się jak małe, bezbronne zwierzę znajdujące się w klatce razem z rozwścieczoną bestią. Kilka milimetrów od mej twarzy znajdowały się bardzo dobrze mi znane buty, a już po chwili ich właściciel brutalnie złapał mnie za włosy, zmuszając do tego, bym na niego spojrzała. Brunet stojący przede mną bawił się w najlepsze widząc moje łzy i przerażenie. Jego usta wykrzywiał diaboliczny, niemal psychopatyczny uśmiech. Sprawiało mu to przyjemność. Mój strach, moje krzyki, płacz, błagania. Karmił się tym. Był pieprzonym sadystą, a ja byłam za słaba i zbyt przerażona by móc mu się postawić. Moje ciało należało do nich. Rządzili moim życiem jak chcieli, a ja nie mogłam z tym, nic zrobić. Pocieszała mnie tylko jedna myśl: Zawsze mogłoby być gorzej.
- No dalej malutka – zachęcał Kellan, który teraz klęczał obok mnie w jednej z dłoni trzymając maluteńki brązowo zielony listek – Chyba nie chcesz, żeby ktoś sprał ci tę piękną buźkę.
Mówiąc to spojrzał na nadal stojącego nade mną bruneta, którego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
Z przerażeniem spojrzałam na obydwu chłopaków, po chwili posłusznie rozchylając wargi. Blondyn z zadowoleniem poklepał mnie po głowie, jak zazwyczaj poklepuje się swojego pupila i położył na mym języku gorzką roślinę. Zamknęłam usta i próbując powstrzymać odruch wymiotny, zaczęłam ssać i gryźć narkotyk. Już po kilku sekundach odczułam początkowe działanie specyfiku, a po kolejnych kilku minutach ponownie zawładnęła mną fala euforii.

Gwałtownie uniosłam się do pozycji siedzącej, ciężko dysząc i na darmo próbując uspokoić szalenie bijące serce. Zakryłam usta drżącą ręką, zagłuszając tym samym cichutki szloch wyrywający się spomiędzy mych rozedrganych warg. W kącikach oczu zakręciły się pojedyncze, słone łzy, które od razu starłam wierzchem drugiej dłoni.
Rozsadzało mi głowę, a ja nie mogłam nawet jęknąć, ponieważ obiecałam sobie, że już nigdy nie będę słaba. Nadal czułam na języku gorzki smak narkotyku, mimowolnie czując chęć na kolejną jego dawkę.
Nie! Wrzasnęła moja podświadomość, starając się odsunąć myśli od złudnego pragnienia zaspokojenia i poczucia uwolnienia od trosk.
To wszystko przez nich… Przez nich w bardzo młodym wieku znajdowałam się na skraju narkomanii, przez nich nie mogłam patrzeć na siebie w lustro, przez nich ukrywałam się pod szczelnie zakrywającymi moje ciało ubraniami i maską, którą każdego dnia, z samego rana zakładałam na swą twarz, by nikt nie dowiedział się o koszmarze, którym było moje życie.
Nie chciałam litości, nie chciałam „zrozumienia” ze strony rówieśników. Pragnęłam samotności i spokoju, które dawały mi narkotyki i przebywanie sam na sam z moimi demonami, które Oni stworzyli.
Nie mogłam się rozpaść w tej chwili, nie teraz gdy po prawie dwóch latach, nareszcie zaczęło mi się układać. Wstałam szybko z łóżka i od razu skierowałam się w stronę łazienki, gdzie zrzuciłam z siebie przepoconą koszulkę, która służyła mi za piżamę, po czym weszłam pod prysznic, odkręcając do samego końca kurek z zimną wodą. Na krótki moment dało mi to ukojenie, dopóki moje myśli ponownie nie zaatakowały obrazy z przeszłości. Drżącą ręką sięgnęłam do drugiego kurka i bez namysłu odkręciłam gorącą wodę. Momentalnie łazienkę wypełniła dusząca, gęsta para, skraplająca się przy zetknięciu z zimną powierzchnią płytek w odcieniu kości słoniowej, pokrywających całą podłogę oraz znaczną część czterech ścian pomieszczenia.
Dopiero teraz, gdy moją skórę zaczęły pokrywać czerwone plamy, a oddech pogłębił się by móc złapać jak największą ilość powietrza, moje serce zwolniło rytm, a ciało przestało drżeć, dając mi tym upragnioną chwilę ukojenia.
****
Po długiej kąpieli przeszłam z powrotem do pokoju i odruchowo spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 4:37.
No pięknie, co ja mam teraz robić przez prawie trzy godziny
Złapałam się za głowę, a chwilę później podeszłam do szafy. Nie chciało mi się już spać, a na dzisiaj nie miałam nic do zrobienia w warsztacie, co oznaczało, że nie mogłam się tam zaszyć, jak to zwykle miałam w zwyczaju, w trudnych chwilach. Postanowiłam więc, całkowicie spontanicznie wybrać się na krótką wycieczkę, na tyle długą by nie pokazywać się w domu do godzin popołudniowych, ale na tyle krótką, by bez przeszkód zdążyć do szkoły.
Zarzuciłam na siebie pierwszą lepszą koszulkę, do której dobrałam byle jakie spodnie, a do plecaka włożyłam rzeczy na zmianę, po czym napisałam krótką notkę i schowałam ją w miejscu, w którym mógł ją znaleźć tylko i wyłącznie tata, zaznaczając w niej, by nie mówił mamie, gdzie się udałam.
Gdy rozejrzałam się po pokoju i upewniłam się, że o niczym nie zapomniałam, podeszłam do okna i zwinnie, jak przystało na zmiennokształtną, wyszłam na dach, z którego przy pomocy rosnącego, pod naszym domem drzewa, zeskoczyłam na ziemię.
Mimowolnie otrzepałam ręce i ruszyłam biegiem w stronę lasu, zmuszając wszystkie, nawet najmniejsze mięśnie do wysiłku, po to by jak najszybciej zniknąć w gęstwinie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz