wtorek, 19 kwietnia 2016

Wyatt

27 września,  Mount Dew

Spotkania Stowarzyszenia w przybliżeniu są dla mnie doświadczeniem stojącym na równi z mękami piekielnymi, które swoją drogą i tak pewnie czekają mnie po śmierci.
Nie skłamię nawet bardzo, jeśli powiem, że wolałbym już uczęszczać na spotkania AA, niż w regularnych odstępach czasowych odwiedzać to zatęchłe, stwarzające pozory wytworności miejsce, które mimo usilnych starań mojej matki w doprowadzeniu go do poziomu sali pałacowej, wciąż i tak pozostawało tylko wielką norą wykopaną pod ziemią w przeznaczeniu zapewne iście odmiennym niż obecne.
Przez cały dystans, który dzielił mnie do stolika opatrzonego karteczką "Deepwood", walczyłem z przemożną chęcią powrócenia do samochodu i odjechania na pełnym gazie gdzieś, gdzie nie będę musiał przez całą noc z uśmiechem ściskać dłonie całej masy snobów, z którymi podobno "przyjaźni" się mój ojciec, w rzeczywistości tak naprawdę tylko dbając o własne interesy.
Ostatecznie, mimo mojej jawnej niechęci, jakimś cudem jednak znalazłem się na Spotkaniu i pokonując całą szerokość pomieszczenia, w międzyczasie wiązałem krawat i starannie ignorowałem wszystkie ciekawskie spojrzenia, które śledziły każdy mój krok przez salę, zupełnie jakbym za raz miał na przykład wyciągnąć z kieszeni broń i zacząć strzelać do zebranych (chociaż faktycznie byłaby to może dość kusząca propozycja).
Wtedy przynajmniej dałbym im wszystkim jawny dowód na to, co mówią za moimi plecami.
-Wyatt?

środa, 13 kwietnia 2016

Spotkanie z przeszłością

20 września, Smallwood Springs

Na przemian ściskając i rozluźniając palce, wpatrywałam się we wzorzystą filiżankę z herbatą, która nietknięta zdążyła wystygnąć już jakiś czas temu.
Było mi gorąco, mimo że w domu jak zwykle o tej porze roku panował lekki chłód, którego nie był w stanie pokonać niewielki, rdzewiejący piecyk od lat zajmujący stałe miejsce w kącie pokoju dziennego.
Otarłam spocone dłonie o materiał swojej podniszczonej wełnianej spódnicy i z wahaniem spojrzałam na elegancką blondynkę siedzącą na starym, wyblakłym fotelu, który tak bardzo kłócił się z jej dopracowaną aparycją.
-Przepraszam, jest tutaj trochę zimno... To przez okna. Są... nieszczelne. Staramy się jak możemy,  ale dom swoje dobre lata ma już za sobą.- Powiedziałam, przerywając pełną napięcia ciszę.
Faith uśmiechnęła się blado i przesłała mi współczujące spojrzenie.
-Nie szkodzi - powiedziała, rozglądając się po wnętrzu z cieniem zakłopotania wymalowanym na zadbanej twarzy.
Przez chwilę patrzyłam na nią bez słowa, podziwiając każdy drobny detal jej granatowej sukienki, kończącej się dokładnie tuż za kolanem. Przez moje myśli przeszło bezsensowne spostrzeżenie, że musiała być warta więcej niż wszystkie ubrania moje, Ash'a i Luc'a razem wzięte.
Jej twarz po siedemnastu latach uległa jedynie niewielkim zmianom, do których zaliczały się mikroskopijne zmarszczki wokół ust i oczu, jednak w niczym nie ujmujące jej urody. Mimo swoich prawie czterdziestu lat, wciąż wyglądała młodo i atrakcyjnie, czego nie mogłabym powiedzieć o sobie.
Blond włosy miała upięte w gładki kok nad szyją, w którym co jakiś czas migotały szafirowe wsuwki, pasujące do delikatnego naszyjnika na jej długiej szyi, oszpeconej chwilowo czerwonymi plamami - oznakami zdenerwowania.