czwartek, 27 października 2016

Cain Foster


27 października, Arkadia

Mając sześćdziesiątkę na karku, muszę przyznać, że nigdy nie zamierzałem dożyć tak późnego wieku. W mojej nonsensownej wizji z przeszłości miałem umrzeć przed pięćdziesiątym rokiem życia, nie uświadczywszy na głowie ani jednego siwego włosa, ani tym bardziej zmarszczki na twarzy. Tymczasem, wszystko potoczyło się własnym torem, dalece odległym od moich wyobrażeń.
Patrząc na Sol, niegdyś świeżą, pełną życia ślicznotkę z potencjałem mocy godnym miejsca w honorowej, prywatnej kolekcji niezwykłych talentów, którą żmudnie gromadził sam Alexius, nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. 
O ile dla mnie czas okazał się może nie tyle łaskawy, co wyrozumiały, zostawiając mi całkiem sporo jeszcze czarnych kosmyków i nie najgorzej prezentujące się ciało, to w przypadku tej biednej kobiety z całą pewnością nadrobił swoje straty z nawiązką. 
Na przestrzeni kilkunastu lat Sol zmieniła się nie do poznania. Ze swoją żylastą, anemiczną wręcz budową, matowymi, ściętymi do linii brody włosami, wysuszoną skórą na twarzy i popękanymi ustami, które niczym krwawa plama na niezwykle jasnej, prawie białej twarzy kontrastowały silnie z parą ogromnych jasnozielonych oczu o zmęczonym wyrazie, wydawała się być bardziej podobna do stracha na wróble niż do dziewczyny, którą dawno temu kochał bezgranicznie mój syn. 
Trudno było oderwać wzrok od tak wątłej, rysującej sobą nadzwyczaj smutny i godny współczucia obrazek istoty.

poniedziałek, 24 października 2016

Harvey

11 października, Mount Dew

Siedziałem na wypłowiałej kanapie podpierając się łokciem o przetarte poduszki, które w latach swojej świetności z pewnością miały zupełnie inne kolory niż te, z którymi prezentują się dzisiaj w moim salonie. Spock patrzył na mnie zza niskiego blatu z pełną koncentracją, gdyby nie jego tłukący się o podłogę ogon i wywalony język, można by było powiedzieć, że wręcz z filozoficznym skupieniem. Wyświetlacz telefonu, który trzymałem w ręce, wskazywał godzinę 10:20 i informował mnie o 4 nieodebranych połączeniach od Jodie i jednym przychodzącym. Już po pierwszym jej telefonie doszedłem do prostej konkluzji, że ta rozmowa prawdopodobnie nie będzie ani przyjemna ani pożyteczna, a najwyżej mogę usłyszeć całkiem zmyślną wiązankę misternie układającą się w głowie kucharki w miarę jak przedłużał się sygnał nieodebranego połączenia. Miałem wrażenie, że gdybym teraz odebrał, komórka eksplodowałaby mi w rękach. Nie miałem czasu ani ochoty na takie pierdoły jak wykłócanie się z Jodie. Miałem na głowie tyle ciężkich spraw, że momentami czułem jak łamie mi się pod nimi kark, a otworzenie knajpy zdecydowanie nie odjęłoby mi balastu, mimo, że ostatnio Walton’s było jedynym miejscem, w jakim miałem ochotę się znaleźć.
- Masz szczęście, że nie umiesz mówić – mruknąłem rzucając psu zazdrosne spojrzenie, na co ten zareagował tylko przekrzywieniem głowy.

piątek, 21 października 2016

Valerie

9 październik - czwartek, Mount Dew

-TO CHYBA JAKIŚ ŻART. - Od pięciu minut z niedowierzaniem gapiłam się na kierownicę, w odstępach mniej więcej kilku sekund bez żadnego skutku próbując odpalić silnik, który za każdym razem wydawał z siebie jedynie całą serię charkliwych odgłosów, z całą pewnością nie mających zbyt wiele wspólnego z jego prawidłowym funkcjonowaniem. - Dlaczego akurat teraz... - jęknęłam po setnej próbie przywrócenia tego złomu do życia, aż wreszcie odchyliłam szyję do tyłu i zakryłam twarz dłońmi w geście kapitulacji. 
Wzięłam trzy głębsze oddechy zanim zaczęłam szperać w torebce w poszukiwaniu telefonu, a kiedy już wreszcie udało mi się wygrzebać go z plątaniny kluczy, kabelków od słuchawek i zapasowych gumek do włosów, prawie zagotowałam się w środku, widząc migający na ekranie komunikat "Bateria rozładowana". 
Wściekła cisnęłam telefonem z powrotem do torebki i niemal warcząc, wysiadłam z samochodu, kopniakiem zamykając za sobą drzwi. 
Zaczęłam nerwowo krążyć wokół pickupa z nadzieją, że nagle przyjdzie mi do głowy jakiś genialny pomysł na to, jak o pierwszej w nocy, bez samochodu, bez telefonu i nawet bez latarki - dostać się do domu dziesięć kilometrów dalej.

sobota, 15 października 2016

Wyatt

Pięć lat temu, Mount Dew

Zaniosłem się ostrym kaszlem i niemal natychmiast rzuciłem na ziemię na wpół spalonego papierosa, szybko gasząc go pod podeszwą mojego buta. Dym rozsadzał mi płuca od środka i piekł w oczy, roznosząc się po całej szopie jak nadzwyczaj śmierdząca mgła. Bryce, który nie zdążył jeszcze nawet spróbować się zaciągnąć, wybuchnął śmiechem i podał mi butelkę, chyba z piwem, dokładnie w momencie, w którym byłem już prawie pewien, że za chwilę się udławię. 
Pociągnąłem łyk gorzkiego napoju, wciąż walcząc z wysoce nieprzyjemnym uczuciem rozżarzonych węgli w mojej tchawicy i rzuciłem rechoczącym przyjaciołom wrogie spojrzenie spod lekko przydługich włosów na czole, które przylepiły się do mojej wilgotnej skóry. 
-Co jest, Wyatt? Zakrztusiłeś się odrobinkę? - Zapytał zaczepnie Patrick, złośliwie mrużąc swoje już i tak wąskie oczy.- Z tego co pamiętam, to ostatnio ty śmiałeś się ze mnie. Nawet chyba głośniej.
-Należało ci się - wysapałem, powoli odzyskując normalny oddech.- To - wskazałem na zgniecionego papierosa leżącego obok mojej stopy - był jakiś szajs. 
Pat prychnął głośno i wzruszył ramionami. 
-Tata miał tylko takie. To chyba nie moja wina, że lubi ruskie papierosy?
-Nigdy więcej nie wezmę tego czegoś do ust - powiedziałem, wciąż czując na języku ohydny posmak taniego tytoniu. 
-Bo co? Bo wolisz wymieniać się śliną z tą rudą córką ogrodnika? 
Pat przez chwilę szczerzył do mnie zęby w głupkowatym uśmiechu, w najmniejszym nawet stopniu nie zwracając uwagi na Bryce'a, który patrzył to na mnie, to na niego, z wysoko uniesionymi brwiami. 
-Czy ja o czymś nie wiem?- Zapytał, kierując w moją stronę swoje pytające spojrzenie, na co ja  tylko obojętnie wzruszyłem ramionami i przechyliłem butelkę piwa, żeby przełknąć ostatnie dwa łyki napoju, które zostały na samym dnie.  

niedziela, 9 października 2016

Rowan

4 październik - sobota , Mount Dew

Jęknęłam próbując znaleźć pozycję, w której czułabym się choć odrobinę bardziej komfortowo. Zaciskałam powieki, wszelkim siłami próbując wrócić do słodkiego stanu zapomnienia, ale wraz z pierwszymi jaskrawymi promieniami słońca wdzierającymi się przez okno do pokoju moją podświadomość powoli zaczęły opuszczać resztki snu. Jeszcze chwilę mocowałam się z samą sobą, aż zrozumiałam, że to z miejsca przegrana walka i im dłużej próbuję tym szybciej odzyskuję przytomność. Mimo to, nie chciałam jeszcze wstawać. Chciałam choćby udawać, że mnie i wszystkie moje problemy dzieli krucha bariera snu, że w tym stanie jestem nietykalna. Starałam się zyskać na czasie i wszelkimi siłami odpychałam od siebie nieuniknione – moment, w którym będę musiała wyjść ze swojego pokoju i skonfrontować się z ojcem.
Coś mnie tknęło. Ze swojego pokoju?
Powoli otworzyłam oczy i podniosłam się na łokciach do pozycji pół siedzącej. Pokój, w którym się znalazłam był znajomy i w przeszłości spędziłam w nim wiele czasu, ale z całą pewnością nie był mój. Dokładnie naprzeciw mnie stało łóżko z kłębkiem zwiniętej pościeli, spod, której na poduszki wypadały kosmyki miękkich czarnych loków. Obok biurka na kremowym dywanie rozłożony był dmuchany materac z kocami, na którym spałam. Wczorajszej (czy raczej już dzisiejszej) nocy uzgodniłyśmy z Val, że mogę przenocować się u niej. Kamień spadł mi serca, kiedy się zgodziła, bo po telefonie ojca naprawdę zaczynałam bać się powrotu do domu. Zachowywałam się kompletnie irracjonalnie, jak dziecko, które wierzyło, że jeśli będzie się ociągać to kara nie przyjdzie. Problem polegał na tym, że nie miałam nawet najmniejszych podejrzeń co do tego, czego niby miałaby dotyczyć ta cała „rozmowa”. Wszystko wyglądało tak jak zwykle, powiedziałabym, że nawet trochę lepiej, a mimo to ton głosu ojca sprawiał, że zaczynałam wymyślać najgorsze scenariusze. W głębi siebie musiałam przyznać, że nie boję się samej rozmowy, ale wpływu jaki będzie miała na nasze relacje – czy znów wrócimy do stanu wojennego, czy posuniemy się jeszcze o krok dalej.