piątek, 30 września 2016

Connie

3 października, Anchorage

Złapałam się za głowę i zgięłam w pół, mimowolnie próbując uśmierzyć ból, który przeszył moje ciało, począwszy od głowy, aż po palce u stóp. Przed oczami widziałam plamy, które nieudolnie próbowały przybrać jakieś sensowne kształty. Nawet po przymrużeniu powiek nie udawało mi się zidentyfikować stojących przede mną roślin i mebli, które widziałam przed atakiem paniki. Paniki wywołanej bólem rozchodzącym się po całej klatce piersiowej i rozpływającym się po wszystkich zakamarkach mego ciała. Na początku był nie do zniesienia i myślałam, że zemdleję z jego natężenia, ale teraz już zaczął ustępować, więc z ulgą zamknęłam oczy i czekałam.
- Connie… - usłyszałam za sobą zatroskany głos kuzyna, który zszokowany całym zajściem, którego był świadkiem, nie wiedział jak się zachować. Cieszyło mnie to, ponieważ czułabym się niezręcznie, gdyby do mnie podbiegł i zaczął mi pomagać, pytając „Czy, aby na pewno wszystko jest w porządku”. Oboje tak byśmy się czuli. Troska troską, ale nie miałam zamiaru zgrywać ofiary, sierotki która nie może sobie sama poradzić i która potrzebuje pomocy na każdym kroku. Zwłaszcza od mężczyzn pokroju Col’a, zarozumiałych, aroganckich, wrednych i zimnych. Zwłaszcza tych, których w przeszłości za blisko do siebie dopuściłam .
- Zajmij się swoimi sprawami, Cole. To były tylko delikatne zawroty głowy, nie ma co roztrząsać tej sprawy. Liczę, że zatrzymasz to dla siebie – rzuciłam, nawet nie odwracając się w jego stronę, po czym wróciłam na salę, co nie było dobrym wyborem z mej strony.
Zwłaszcza, że nie doszłam jeszcze do siebie po nawrocie.

poniedziałek, 26 września 2016

Q&A z autorami!


Spełniamy obietnicę w trybie nieco przyspieszonym  i od dziś dajemy Wam możliwość anonimowego zadawania pytań wszystkim autorom naszych aktualnych postaci, którzy chętnie odpowiedzą na każde z nich :)

WAŻNE!
Prosimy, abyście wszystkie swoje pytania zamieszczali w komentarzach poniżej tego posta, każdorazowo podpisując do kogo dokładnie są one adresowane (imię bohatera/ bohaterów), aby uzyskać odpowiedź od oczekiwanej osoby!

Pytania mogą być zadawane bezterminowo, a nasi autorzy dokonywać będą stałej aktualizacji w komentarzach :)

Pozdrawiamy i czekamy na Wasze komentarze!
Ekipa CG

sobota, 17 września 2016

Harvey

3 października, Mount Dew

- Wreszcie jesteś!
Myślałem, że uda mi się wejść przez tylne wejście niepostrzeżenie, jednak jeszcze zanim zdążyłem zamknąć za sobą drzwi z wnętrza kuchni usłyszałem głos Jodie. Cholera, ta kobieta mogłaby sobie dorabiać jako szpieg. Albo sonar.
- Siema, dziewczyny - odkrzyknąłem, rzucając skórzaną kurtkę na wieszak, kiedy w przejściu pojawiła się sylwetka Jodie w fartuchu niedbale przewiązanym przez talię.
- Myślałam już, że znów zrobiłeś sobie wolne...- zaczęła swój wykład, ale zamarła z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczyma, gdy jej wzrok spoczął na ciemnym, włochatym kształcie obok mojej nogi - CZY TO JEST PIES?!
- Spock - mruknąłem przecierając kark z irytacją. Tylko tego było mi dzisiaj trzeba.
- Harvey. To jest PUB, miejsce w którym się JE i PIJE, tu NIE WOLNO przyprowadzać zwierząt...
- Jodie, chciałbym ci delikatnie przypomnieć, że jestem właścicielem tego pubu i jeśli będę miał taki kaprys ustanowię psa dziedzicem, więc...
- ...A MARTHA MA ALERGIĘ - kobieta ciągnęła niezrażona niczym co powiedziałem.
- Jodie, kurwa, nie mam nastroju! - przerwałem jej machnięciem ręki - Pies nie będzie siedział za barem, Martha nie musi nawet na niego patrzeć. Po prostu nie mogłem go dziś zostawić u Meg.
Jodie wyglądała na zaszokowaną, może nawet urażoną, ale dziś naprawdę nie miałem głowy, żeby się tym przejmować. Od kilku dni nie mogłem spać, dręczyły mnie wizje, Las Vegas nie dawało o sobie zapomnieć i opróżniłem niemal 3/4 barku. Do tego wszystkiego dochodziła kwestia mojego nowego lokatora. Bez względu na to jak bardzo polubiłam tego psa nie mogłem zatrzymać go na zawsze. Było to niewykonalne z kilku powodów. Po pierwsze, nie miałem na niego czasu. Moja praca (i inne obowiązki) raczej nie uwzględniała długiego siedzenia w domu, spacerów dłuższych niż z baru do spożywczaka i czasu na rzucanie piłką. Gdy Spock zostawał w domu sam dłużej niż na godzinę dostawał szału, o czym zdążyłem się przekonać, gdy po powrocie z zakupów zastałem całkowicie "przemeblowaną" kuchnię. Nie miałem go też u kogo zostawić; rano próbowałem namówić do tego Meg, jednak, w przeciwieństwie do Charles'a, który wydawał się być całkowicie oczarowany czworonogiem, kobieta tylko piorunowała mnie wzrokiem i rzucała kąśliwe uwagi na temat "mojego brudnego kundla". Byłem zmuszony zabrać go ze sobą do Walton's mówiąc sobie, że to tylko jeden raz. W głębi duszy czułem, że nie skończy się na jednym razie. Kolejnym powodem było to, że zwyczajnie nie chciałem się do niego przywiązać. Miałem nadzieję, że w ciągu tych trzech tygodni do powrotu właściciela schroniska nie zdążę się z nim zżyć, ale skłamałbym mówiąc, że go nie polubiłem. Na szczęście do przyjazdu weterynarza nie zostało już dużo czasu, co naprawdę było mi na rękę, tym bardziej, że data wyjazdu do Las Vegas niebezpiecznie się zbliżała i wtedy na pewno nie znalazłbym nikogo, kto mógłby przygarnąć psa do siebie.

poniedziałek, 12 września 2016

Bryce

4 października- sobota, Mount Dew

Biegłem sprintem przez las, celowo kierując się na ścieżki, których nie znałem. Nie był to z resztą wielki wyczyn. Normalnie nie miałem czasu na bieganie. Treningi i szkoła zabierały zbyt wiele czasu, więc nie pamiętałem większości szlaków.
Ale kiedyś biegałem. Było to jeszcze przed pierwszą kontrolowaną przemianą. A przynajmniej testem z przemiany. Pamiętam, że stresowałem się wtedy wszystkim, nie miałem co ze sobą zrobić, błądziłem po okolicy (co nie podobało się babce), znajdowałem sobie coraz to nowszych przyjaciół, a przede wszystkim znikałem na długie godziny w lesie, w którym miało się odbyć Kontrolowane Przemienianie. Biegałem gdyż bałem się kulminacyjnego aspektu tego testu –  mieliśmy upolować zwierzę. Miało to być zwieńczeniem naszej Przemiany. A osoba, która dobiła ofiarę, miała być szczególnie uhonorowana. I każdy z moich znajomych chciał tego dokonać.
Pamiętam jak z Wyatt’em Deepwoodem zakładaliśmy się który z nas to zrobi. Byliśmy wtedy jeszcze mali, uważaliśmy się za przyjaciół. Ja chciałem zaimponować bratu, a Wyatt jak zawsze chciał pokazać wszystkim, że jest niezwyciężony.
To było przed tym jak zapomnieliśmy o naszej „przyjaźni”.
Z perspektywy czasu (i po poznaniu paru niezmiennych) uważam, że to było dziwne. To całe nakręcanie nas na zabijanie. Ale wiem też, że to jest wpisane w naszą wilczą naturę.
… Wracając do mojej konkluzji… Biegałem. Dużo. Chciałem znać każdą drogę w lesie, by mieć przewagę nad innymi. By wygrać. By inni mi zazdrościli.
Cała ta historia nie miała super „happy end’u”. Okazało się, że kontrolowanie swojego szczenięcego, wilczego „ja”, które ma ochotę tylko, i tylko na zabawę, wcale nie jest łatwe. A bieganie w grupie jest wielce rozpraszające, gdy masz ochotę pobawić się i poznać wszystkich. W dodatku podział na grupę naganiającą i łapiącą zwierzynę, jest extra radochą, podczas której zapominasz o swoim głównym zadaniu.

niedziela, 4 września 2016

Valerie

3/4 października - w nocy, Mount Dew

Już dobry kwadrans przechadzałam się niecierpliwie po salonie, co jakiś czas nerwowo spoglądając to na zegarek, to na widoczny za cienką firanką podjazd przy naszym domu.
Sean się spóźniał, mimo, że jeszcze tego samego dnia rano dzwonił, żeby powiedzieć mi o jakiej dokładnie porze ma zamiar przyjechać i zabrać mnie do Walton's, gdzie prawdopodobnie powinni czekać już na nas Drake, Rowan i Clayton.
Wygląda na to, że perspektywa spotkania z Sean'em zadziałała na mnie niezwykle pobudzająco. Inaczej nigdy nie byłabym gotowa przed czasem, jak dziś - ubrana w obcisłą granatową sukienkę, zamszowe trzewiki i uroczą, również zamszową kurteczkę, z (o dziwo) całkiem nieźle ułożonymi włosami i delikatnym makijażem, po raz pierwszy odkąd pamiętam czekając na kogoś, a nie - jak zwykle bywa - ktoś na mnie.
Nie byłabym sobą, gdybym w trakcie swoich szalonych przygotowań nie zrobiła trochę szumu w domu, szukając każdej osobnej rzeczy w innym pomieszczeniu, biegając przy tym tu i z powrotem jak kompletna wariatka, dopóki Mia i mama jednogłośnie nie stwierdziły, że prawdopodobnie wypiłam o jedną filiżankę kawy za dużo.
Oczywiście mama z początku nie była zbyt zachwycona informacją, że jej najmłodsza córka ma zamiar spotkać się z chłopakiem nienależącym do rasy zmiennokształtnych, ale po moich twardych argumentach, jasno potwierdzających, że nie będę z nim sam na sam, niechętnie zgodziła się, żebym mogła tego wieczoru opuścić dom w jego towarzystwie.
Rozumiałam jej obiekcje. Bała się, że mogłabym wplątać się w coś nieodpowiedzialnego, o co wcale nie było w tym przypadku trudno. Zdradzanie naszej prawdziwej tożsamości, ujawnianie istnienia Stowarzyszenia Zmiennokształtnych, czy nawet napinanie o czymś związanym z naszych "drugim ja", było surowo zabronione. Nie wspominając już o mieszanych związkach. Żadne z nas nie mogło wiązać się z przedstawicielami innych ras, w tym ludzi. Ta reguła była starsza od Rady, ważniejsza od wszystkich innych, a przede wszystkim najbardziej respektowana. Złamanie tego prawa byłoby niebezpieczne. Pod każdym względem.