poniedziałek, 12 września 2016

Bryce

4 października- sobota, Mount Dew

Biegłem sprintem przez las, celowo kierując się na ścieżki, których nie znałem. Nie był to z resztą wielki wyczyn. Normalnie nie miałem czasu na bieganie. Treningi i szkoła zabierały zbyt wiele czasu, więc nie pamiętałem większości szlaków.
Ale kiedyś biegałem. Było to jeszcze przed pierwszą kontrolowaną przemianą. A przynajmniej testem z przemiany. Pamiętam, że stresowałem się wtedy wszystkim, nie miałem co ze sobą zrobić, błądziłem po okolicy (co nie podobało się babce), znajdowałem sobie coraz to nowszych przyjaciół, a przede wszystkim znikałem na długie godziny w lesie, w którym miało się odbyć Kontrolowane Przemienianie. Biegałem gdyż bałem się kulminacyjnego aspektu tego testu –  mieliśmy upolować zwierzę. Miało to być zwieńczeniem naszej Przemiany. A osoba, która dobiła ofiarę, miała być szczególnie uhonorowana. I każdy z moich znajomych chciał tego dokonać.
Pamiętam jak z Wyatt’em Deepwoodem zakładaliśmy się który z nas to zrobi. Byliśmy wtedy jeszcze mali, uważaliśmy się za przyjaciół. Ja chciałem zaimponować bratu, a Wyatt jak zawsze chciał pokazać wszystkim, że jest niezwyciężony.
To było przed tym jak zapomnieliśmy o naszej „przyjaźni”.
Z perspektywy czasu (i po poznaniu paru niezmiennych) uważam, że to było dziwne. To całe nakręcanie nas na zabijanie. Ale wiem też, że to jest wpisane w naszą wilczą naturę.
… Wracając do mojej konkluzji… Biegałem. Dużo. Chciałem znać każdą drogę w lesie, by mieć przewagę nad innymi. By wygrać. By inni mi zazdrościli.
Cała ta historia nie miała super „happy end’u”. Okazało się, że kontrolowanie swojego szczenięcego, wilczego „ja”, które ma ochotę tylko, i tylko na zabawę, wcale nie jest łatwe. A bieganie w grupie jest wielce rozpraszające, gdy masz ochotę pobawić się i poznać wszystkich. W dodatku podział na grupę naganiającą i łapiącą zwierzynę, jest extra radochą, podczas której zapominasz o swoim głównym zadaniu.

Ledwo, ledwo, upolowaliśmy z a j ą c a, wpadając przy tym na siebie, niczym piszczące, psie pluszaki. I jakie było nasze zdumienie, gdy tym, który zagryzł szaraka nie był ani Wyatt, ani ja, tylko brązowy szczeniak o złotych oczach. Z resztą ten wilczek okazał się być DZIEWCZYNĄ, co było dla nas tylko i wyłącznie powodem do wstydu – choć jako wilki tego nie odczuliśmy, skacząc zaczepnie na orzechową kulkę.
Potem Wyatt oskarżył mnie, że go rozpraszałem i plątałem się mu pod nogami, a ja wyrzuciłem chłopakowi, że gdyby tak ciągle nie skomlał, to nie czułbym się w obowiązku starać się go rozweselić. Potem się pogodziliśmy – ja kupiłem Wattowi czekoladowego loda (bo był to mój ulubiony smak), a on mi cytrynowego (bo myślał, że lody wybiera się pod kolor włosów). Każdy z nas chciał jak najlepiej i wtedy to nam wystarczyło.
No cóż. Potem nabawiłem się nerwicy natręctw, babka zapełniła mi czas lekcjami, ja znalazłem sobie ludzkich znajomych, a Przemiany (odbywające się tylko raz w miesiącu) przestały być czymś niezwykłym. Nie muszę też mówić jak skończyła się moja znajomość z Wyatt’em i innymi super szczeniakami… Dorośliśmy.
Teraz biegłem, bo… Wszystko się skomplikowało.
Stawiałem kolejne kroki, wypychając z głowy liczby, starając się nie myśleć, oczekując że wszystko samo się ułoży.
Pomijam tu nawet obrazek, który zastałem, gdy znalazłem w końcu Luizę. Te 2 sklejone ze sobą ciała w damskiej toalecie, koło 3 umywalek i 2 ogromnych luster.
Znowu wypchnąłem z głowy cyfry.
Wiedziałem zawsze, że kiedyś zobaczę to na własne oczy. Ale głupi wierzyłem, że … Że to mi się nie przytrafi. Że przecież Lui się pilnuje. Że uważa. Że wie, jakie to niebezpieczne. Wierzyłem, że nie będę zazdrosny. Wierzyłem, że to nie zaboli.
Naprawdę w to wierzyłem.
Mówiłem z resztą, że nasza relacja jest skomplikowana.
Idiota z tego Shane’a. Idiotka z tej Luizy.
-Uffff.- Odetchnąłem, a po chwili zaczerpnąłem haust powietrza. Zatrzymałem się, by chwilę odpocząć. Naprawdę dawno nie biegałem. I mimo, że dużo ćwiczę, kondycji do biegania dystansowego nie mam. Powoli wszedłem na bardziej zarośniętą ścieżynę, odgarniając z drogi wszystkie gałęzie. Z resztą tak wyglądał ten mój sprint. Uważnie się rozglądałem za wszelkimi podejrzanie wiszącymi w powietrzu igłami, żeby zebrać jak najmniej pajęczyn i pająków...
…Nienawidzę tych stworzeń. 8 nóg. 6 oczu. 1 odwłok. Szczęko-czułki. Obrzydlistwo. A jak cię ugryzie to ci noga spuchnie do rozmiarów bulwy. Ja dziękuję…
No i omijałem wszystkie zwisające gałązki, zwalniając przy tym tempo. Więc… Przez większość czasu to nie był sprint. Ale mniejsza.
Przed oczami pojawił mi się obraz tych 2 neonowych żółtych krążków, gwałtownie przyspieszyłem, starając się nie liczyć wszystkiego, co omijam.
Właśnie. To była ta skomplikowana sytuacja nr 2. Jill – opiekunka dziadka – nie chciała wrócić do pracy. Tak się zestresowała napadem agresji Williama, że napiekła nam ciast (6 różnych serników i 5 rodzajów babek, których nie miał kto jeść) i wypłakiwała przy nas oczy, tłumacząc się Madeleine, że musi zrezygnować.
Dobijający fakt dla wszystkich. Z powodu mojego zapominalstwa dziadek znowu stał się niestabilny – mocniej niż zwykle. I znowu trzeba będzie szukać odpowiednio wykwalifikowanego opiekuna.
Moja wina.
Ponad to wielkimi krokami zbliżał się koncert, na który chcieli mnie zaciągnąć chłopaki – ja zacieszający na kpopowym koncercie jakiegoś tam Big Bang’u? No błagam!- pierwsze eliminacje do solowego konkursu tanecznego, i jeszcze dzisiaj dowiedzieliśmy się, że nasze zgłoszenie na coverowy konkurs zostało przyjęte. Natłok tego wszystkiego wprowadzał do mojego życia coraz większy chaos.
Moje ukochane CYFRY zaczynały mnie męczyć. A lista nie załatwionych spraw, dobijająca do 8 numeru, mnie przytłaczała, nie zachęcając do zredukowania tych pozycji.
Czułem się przytłoczony, i to uczucie powoli zaczęło wymykać się spod mojej maski „luzaka”.
Dobiegłem w końcu do celu mojej podróży. Do kamienistego wodospadu, przy którym lubiłem kiedyś się bawić – wspinać po stromych zboczach, baraszkować w lodowatej wodzie, skakać po kamieniach w średniej wielkości sadzawce, która potem przechodziła w cienką wstęgę rzeki.
- Kurwa.- Wymknęło mi się, gdy zobaczyłem, że moja miejscówa jest zajęta. I to nie przez nikogo innego jak przez liliowowłosą nieznajomą, o którą miała do mnie żal Luiz.
Dziewczyna w wyciągniętym, patchworkowym swetrze, obróciła się w moją stronę. Z jej różnobarwnych oczu wychylało zdumienie, zastąpione następnie przez zmieszanie, a potem przez pewność.
Uniosłem do góry 1 brew.
- Co tu robisz?- Położyłem na biodrach ręce, przyglądając jej się podejrzliwie. Jeden glan miała niemal w całości ubabrany błotem, a drugi był dziwnie czysty – tylko te żarówiaste sznurówki bolały w oczy. Potem luźne spodnie w moro i ten sweter naciągnięty na dłonie.
- Zwiedzam.- Odparła butnie, przysuwając się o krok do krawędzi skarpy, koło której rozbijały się o skały hektolitry wody.
- Las? Las koło Mount Dew?- Prychnąłem.- Ciekawe. Nie wyglądasz na przygotowaną na długie zwiedzanie lasu.
Dziewczyna zacisnęła mocno usta.
- Czytałam o tym lesie. Ponoć to magiczne miejsce. I można tu spotkać dużo dziwnych stworzeń.- Powiedziała na swoją obronę, obracając się do mnie bokiem. Wbiła wzrok w wodospad.
- Szukasz w tym lesie elfów?- Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Czemu ludzie nie wierzą w zmiennokształtnych, a w elfy już tak?
- Nie mówiłam nic o elfach…- Burknęła, ale wyczułem zapach potu. Czyli… Kłamała.
- Szukasz elfów. Ja nie mogę. Jakby co to ja elfem nie jestem, a koło tego wodospadu też ich nie ma.- Uniosłem oczy do góry.
- Nawet jakbyś powiedział, że nim jesteś to bym ci nie uwierzyła. Elfy… Wyglądają inaczej. I NIE POWIEDZIAŁAM, że szukam elfów. … Myślałam raczej o goblinach.- To drugie dodała ciszej.
- Acha. Goblinach. Zajebiście. Czegoś jeszcze tu szukasz? Krasnoludów? Chochlików? A może gadających zwierzątek?- Zacząłem zapinać bluzę, którą miałem nałożoną na czarną podkoszulkę. Cienką czarną podkoszulkę.
- Jesteś wredny. Każdy ma prawo do własnych wierzeń.
- Chyba marzeń.- Co za dziwna dziewczyna. Tylko czemu tak ładna?
- A ty po co tu przyszedłeś?- Spytała, nagle przenosząc spojrzenie na mnie.
- Bo tu mieszkam.
- W lesie?- Tym razem ona zrobiła dziwną minę.
- Nie w lesie. W Mount Dew. Jakbyś szukała zjawisk paranormalnych to poszukaj ich na drogach. Wiesz, niektóre liście potrafią wisieć w powietrzu i nie spadać. To już lepsze rzeczy do badania, dziewczyno.
Cholerne pająki.
- Nie mów tak do mnie, chłopaku.- Zmrużyła gniewnie oczy, zaciskając różnokolorowe paznokcie na swetrze.- Jestem z Islandii, a tam wierzymy w pewne rzeczy, jasne?
- Aha, dziewczyno. Powodzenia, wikingu.
- Jestem Fly, nie wiking, ani nie jakaś tam sobie dziewczyna.- Była coraz bardziej zdenerwowana. Swoją drogą zabawnie wyglądała z taką furią na twarzy.
- A bądź sobie kim chcesz, ja spadam.- Wzruszyłem ramionami, odwróciłem się i zacząłem biec.
- A ty jak masz na imię?!
Nie odpowiedziałem. Ciekawe co robi dziewczyna z Islandii na Alasce, szukając elfów po lasach.
1,
2,
3 krok.
4,
5,
6 krok.
Fly.
*
Wszedłem zziajany do holu, jak zwykle rzuciłem sobie spojrzenie w lustrze, poprawiłem włosy, zdjąłem buty i wszedłem do głębi domu.
W salonie zastałem Madeleine. Siedziała w jednym ze zdobionych foteli i rozmawiała z kimś przez telefon. Nawet na mnie nie spojrzała.
Po przeszukaniu garnków w kuchni, nałożyłem sobie jeszcze ciepłej fasolki z bułką tartą i kotleta na talerz, a potem ruszyłem do pokoju.
Tam zjadłem wszystko, błądząc myślami między prysznicem, a tym w co się ubrać. Potem oczywiście się odświeżyłem, ułożyłem włosy, i wpadłem do prawej części mojego pokoju (czyli tej burdelowej części), otworzyłem szafę i zacząłem wyciągać ubrania. Tym sposobem kolejne 5 par spodni trafiło na podłogę, a 3 koszulki i dżinsowa kurtka podzieliły ich los. W końcu wbiłem się w wąskie sprane dżinsowe spodnie z dziurami na kolanach i łańcuchem, i w 3 pary koszul, zakrywające 1 czarną koszulę z napisem „ME? Sarcastic? Never.” Potem wsadziłem jedynie portfel i telefon do kieszeni, a następnie zbiegłem na dół.
- Bryce? Gdzie wychodzisz?- Babka zastąpiła mi drogę. Nie wyglądało na to, że chce podjąć kłótnię, którą rozpoczęliśmy zanim poszedłem biegać.
Chodziło o ten wyjazd na zlot coverzystów.
… Mniejsza o co chodziło… I tak nie zrozumiałem powodu, dlaczego miałbym tam nie jechać.
- Do kina.- Spojrzałem na nią obojętnie.- Jestem umówiony z Luizą.
- Mieliśmy porozmawiać.- Powiedziała dziwnie łagodnie. Jak chciała mnie do czegoś przekonać to zwykle przyjmowała właśnie podobny ton.
- Nie mam pojęcia o czym.- Wyminąłem ją i ruszyłem w stronę drzwi.- Wrócę późno, nie czekaj na mnie.- Wsunąłem szybko stopy w tenisówki i wyszedłem z domu, mimo że w plecy wwiercał mi się wzrok mojej babki. Bo oczywiście za mną poszła. Z tym wyrazem twarzy, mówiącym o zirytowaniu.
Potem się tym pomartwię.
*
Podszedłem pod dom Lui, która już czekała w swoim samochodzie. Miała już prawko, co prawda tymczasowe, ale miała. Wsiadłem od strony pasażera i się zapiąłem. Od razu zwróciłem uwagę na dziwnie gotycki strój mojej przyjaciółki z niezwykle intensywnym, ciemnym makijażem, podkreślającym jej duże oczy.
- Co ci?- Wskazałem na jej elegancką, czarną sukienkę – dużo falbanek, gorset i cienkie tasiemki doczepione do obróżki na szyi, i buty na dużych koturnach.- Przecież idziemy tylko do kina.
- Bryce, widzisz…-Przygryzła wargę, obwiedzioną kredką.- Zapomniałam ci powiedzieć, że…- Jak na zwykle trajkoczącą kobietkę dzisiaj nie mogła wydusić z siebie słowa.- No wiesz…- Spojrzała na mnie, potem w bok, i znowu na mnie, otworzyła usta, przygryzła wargę, zacisnęła dłonie na kierownicy.
…2 tasiemki, 9 kokardek, 3 warstwy sukienki, 10 dziurek w butach, 3 różne odcienie makijażu na twarzy, 2 specjalnie zrobione loczki, zwisające z prawej strony twarzy…
- Umówiłaś się z Shane’em.- Powiedziałem dziwnie spokojnie, czując jak coś we mnie się przebija i powoli schodzi ze mnie powietrze.- I mi nie powiedziałaś. A teraz czujesz się winna.- Spojrzałem za okno, starając się pozbierać i nie czuć się zranionym.
- Zadzwonił do mnie godzinę temu. I powiedział, że jednak ma chwilę. A do ciebie nie mogłam się dodzwonić. Gdzieś wyparowałeś i co ja miałam zrobić? Do twojego brata nie zadzwonię… Z resztą on nie umiałby mnie kryć, kupiłabym ci coś na pocieszenie, ale wiesz… Nie miałam czasu. Musiałam rozpakować sukienkę, którą kupiłam zaledwie tydzień temu. I wiesz ile się męczyłam z tym kokiem? I jeszcze ten makijaż. To też dużo zajmuje. A ty nie odbierałeś. Nie odpowiadałeś też na sms’y.- Zamilkła nagle.
- Ok. Spoko. Nic się nie stało.- Posłałem jej wyluzowany uśmiech i rozparłem się w fotelu, udając że naprawdę wszystko ok.- Przecież zawsze jak gdzieś wychodzimy to ja idę w jedno miejsce, a ty z nim w inne. Tylko podrzuć mnie do tego kina. Chcę obejrzeć „Ligę Sprawiedliwych”. Długo czekałem na premierę i nie chcę jej przegapić.
Luiza spojrzała na mnie, zamrugała intensywnie, najwidoczniej hamując łzy ulgi i się uśmiechnęła.
- Kocham cię, Bryce.- Uśmiechnęła się wesoło.- Nie mogę się doczekać tej randki! Bryce! Shane obiecał, że zabierze mnie do restauracji. W końcu nie będziemy się chować u niego w domu, ani nie będziemy musieli udawać w kinie, że jesteśmy tylko głupią parą przyjaciół, która chodzi razem do kina, bo nie ma partnera! Ach! Wyobrażasz to sobie? Ja, Shane, multum świec, urocza knajpka i jakieś urocze danie, a do tego drinki! TO musi być IDEALNE!- W uniesieniu uderzyła dłońmi o kierownicę.
- Tylko uważaj.- Spojrzałem na kokardkę, zdobiącą jej gorset.- Nie chcę, żebyś miała kłopoty. Nie będę miał z kim wtedy pogadać.
Było mi raz gorąco, raz zimno, raz te moje kilka warstw to było za dużo, a raz za mało. Czułem się źle, chciałem z nią odetchnąć i … Nic z tego nie wyszło.
- Pamiętaj, że igrasz z zasadami.
- Zasady, zasady, póki nie zajdę z nim w ciąże, ani nie będziemy czymś więcej niż parą przyjaciół nic na mnie nie mają.- Samochód ruszył z miejsca, a Lui zaczęła znowu trajkotać o tym co zrobi z Shane’em.
Mówiłem, że to skomplikowane?
Ja byłem jej niby chłopakiem, ale tak naprawdę przyjacielem.
A Shane był jej niby przyjacielem, a tak naprawdę chłopakiem.
Też cię kocham, przyjaciółko.

5 komentarzy:

  1. Zaje się to czytało! I tyle emocji. Naprawdę świetny post ;)
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta notka o BigBang mnie rozwaliła XDD
    Ogólnie bardzo fajne opko. Lubię Bryce'a. Jest taki... sympatyczny.
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  3. Minuta ciszy dla naszego brata w friendzonie (*)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy posty teraz będą się pojawiały częściej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staramy się bardzo, żeby opowiadania były publikowane częściej, ale większość autorów jest tegorocznymi maturzystami i ma problem z czasem. Cierpliwości, na razie obiecujemy, że w każdym tygodniu będzie co najmniej jeden post ;)

      Usuń