niedziela, 4 września 2016

Valerie

3/4 października - w nocy, Mount Dew

Już dobry kwadrans przechadzałam się niecierpliwie po salonie, co jakiś czas nerwowo spoglądając to na zegarek, to na widoczny za cienką firanką podjazd przy naszym domu.
Sean się spóźniał, mimo, że jeszcze tego samego dnia rano dzwonił, żeby powiedzieć mi o jakiej dokładnie porze ma zamiar przyjechać i zabrać mnie do Walton's, gdzie prawdopodobnie powinni czekać już na nas Drake, Rowan i Clayton.
Wygląda na to, że perspektywa spotkania z Sean'em zadziałała na mnie niezwykle pobudzająco. Inaczej nigdy nie byłabym gotowa przed czasem, jak dziś - ubrana w obcisłą granatową sukienkę, zamszowe trzewiki i uroczą, również zamszową kurteczkę, z (o dziwo) całkiem nieźle ułożonymi włosami i delikatnym makijażem, po raz pierwszy odkąd pamiętam czekając na kogoś, a nie - jak zwykle bywa - ktoś na mnie.
Nie byłabym sobą, gdybym w trakcie swoich szalonych przygotowań nie zrobiła trochę szumu w domu, szukając każdej osobnej rzeczy w innym pomieszczeniu, biegając przy tym tu i z powrotem jak kompletna wariatka, dopóki Mia i mama jednogłośnie nie stwierdziły, że prawdopodobnie wypiłam o jedną filiżankę kawy za dużo.
Oczywiście mama z początku nie była zbyt zachwycona informacją, że jej najmłodsza córka ma zamiar spotkać się z chłopakiem nienależącym do rasy zmiennokształtnych, ale po moich twardych argumentach, jasno potwierdzających, że nie będę z nim sam na sam, niechętnie zgodziła się, żebym mogła tego wieczoru opuścić dom w jego towarzystwie.
Rozumiałam jej obiekcje. Bała się, że mogłabym wplątać się w coś nieodpowiedzialnego, o co wcale nie było w tym przypadku trudno. Zdradzanie naszej prawdziwej tożsamości, ujawnianie istnienia Stowarzyszenia Zmiennokształtnych, czy nawet napinanie o czymś związanym z naszych "drugim ja", było surowo zabronione. Nie wspominając już o mieszanych związkach. Żadne z nas nie mogło wiązać się z przedstawicielami innych ras, w tym ludzi. Ta reguła była starsza od Rady, ważniejsza od wszystkich innych, a przede wszystkim najbardziej respektowana. Złamanie tego prawa byłoby niebezpieczne. Pod każdym względem.

-Tylko bądź ostrożna, Valerie. - Mama posłała mi znaczące spojrzenie, jednocześnie zdejmując z mojego rękawa jakiś niewidzialny pyłek. - Chłopcom w tym wieku nie wolno ufać.
-Mamo! - Przewróciłam oczami. - Sean jest tylko przyjacielem. Byliśmy do siebie przydzieleni jako para, kiedy jeszcze chodziłam do szkoły tańca, pamiętasz? To było dobre siedem lat temu... Czy to takie dziwne, że chcemy odnowić znajomość, kiedy się znów spotkaliśmy?
-Skąd. Mam tylko pewne wątpliwości, co do jego zamiarów wobec ciebie. I co do twojego rozsądku również, ku ścisłości.
-Mamo, daj jej spokój - wtrąciła się Mia.- Nie jest głupia, a to tylko kolega z dzieciństwa, sama ci to przecież powiedziała.
-Valerie wiele mówi i równie wiele obiecuje, a zawsze i tak robi wszystko po swojemu.- Skarciła ją kobieta i oparła dłonie na biodrach.- To chyba nic dziwnego, że się martwię. Wolałabym, żebyście zadawały się tylko z członkami Stowarzyszenia, na przykład...
-Wyatt'em Deepwoodem - dokończyłam za nią. - Tak, wiem. Uroczyście przysięgam, że będę na siebie uważać. A teraz, jeśli pozwolisz, spróbuję zrobić coś z włosami.

Ostatecznie mama stwierdziła, że w drodze wyjątku otrzymam od niej spory kredyt zaufania, pod warunkiem, że 1- założę to, co sama mi wybierze, i 2- wrócę do domu o przyzwoitej porze.
Przyznam, że na początku miałam pewną wątpliwość co do stroju, w który chciała mnie wcisnąć, podejrzewając ją - zresztą nie tak całkiem bez powodu - o wybór rozciągniętych dresów i czarnego golfu, który kupiła mi rok temu na gwiazdkę, ale kiedy wręczyła mi z pozoru zwyczajną, granatową sukienkę, która po włożeniu, w całkowicie niewyzywający sposób podkreślała każdą linię mojego ciała, zgodziłam się bez najmniejszego zająknięcia.
Prawdę mówiąc, nie jestem święta i powinnam zaznaczyć to już o wiele wcześniej. Na co dzień ubieram się i zachowuję dość niepozornie, nie piję alkoholu, nie palę papierosów, ani nawet nie umawiam się zbyt często na randki. Ale to wszystko nie znaczy, że nie mam jakiegokolwiek doświadczenia. Bo mam. Może skromne, ale zawsze. Wiem, co podoba się facetom i poniekąd zdaję też sobie sprawę z własnych atutów, jak każda kobieta. Podejrzewam też, że Sean specjalnie niczym nie różni się od chłopaków, których znam i nie ukrywam również, że dużo bardziej wolałabym pokazać mu się w podkreślającej kształty sukience, niż dżinsach i rozciągniętej koszulce, w których zresztą  nieszczęśliwie widział mnie już podczas naszego ostatniego spotkania.
Tego wieczoru miałam więc wyjątkowo dobrą sposobność ku temu, by Sean zobaczył mnie w odrobinę bardziej kobiecej odsłonie. I chociaż zwykle miałabym to raczej gdzieś, to tym razem z jakiegoś powodu zależało mi na czyjejś ( a konkretniej JEGO) opinii.
Sean pojawił się pod naszym domem pół godziny po czasie, o czym subtelnie poinformował mnie najgłośniejszy dźwięk klaksonu, jaki w życiu słyszałam.
Puściłam się biegiem do drzwi, mając cichą nadzieję, że mama nie zdąży pojawić się tam przede mną, żeby z miną pokerzysty wpuścić chłopaka do środka, a potem zadać milion krępujących pytań w ramach wywiadu rodzicielskiego.
Przy wspomnianych drzwiach okazało się, że niepotrzebnie biegłam, bo mama już tam była - prawdopodobnie kręcąc się w pobliżu od co najmniej kilkunastu minut, żeby w razie czego dobić do klamki przede mną.
Żadna z nas nie przewidziała tylko, że Sean w ogóle nie ma zamiaru wychodzić ze swojego samochodu, a zamiast tego zdecydowanie woli co dwie sekundy trąbić klaksonem, żeby mnie pospieszyć.
Mama założyła ręce na biodra i spojrzała na mnie znacząco z lekko dozą rodzicielskiej dezaprobaty, zanim się odezwała:
-Jeśli ten chłopak ma tyle samo rozsądku, co kultury, to nie jestem pewna, czy powinnaś gdziekolwiek z nim iść.
-Mamo...- jęknęłam, po części zgadzając się z tym, co powiedziała. -Przyjechał tutaj z Kanady. Może tam nie ma zwyczaju pukania do drzwi, zanim zabierze się dziewczynę na imprezę.
-Grzeczność nie powinna zależeć od zwyczajów - stwierdziła sucho.- Ktoś inteligentny wyszedłby chociaż z samochodu, żeby się przywitać.
-Nie przesadzaj - mruknęłam, właściwie nie znajdując argumentów do jego obrony. - Nadrobi innym razem.
-Czasami za bardzo przypominasz mi ojca, Valerie - westchnęła i uśmiechnęła się sceptycznie.- Baw się dobrze, ale absolutnie nie ZA dobrze, jasne?
-Jasne. Dobranoc, mamo. - Pocałowałam ją w policzek i chcąc jak najszybciej znaleźć się już w towarzystwie Sean'a, opatuliłam się w szal i wyszłam na zewnątrz.
Zimne nocne powietrze uderzyło mnie w twarz, dając poczucie, jakbym właśnie próbowała włożyć głowę do zamrażarki. O tej porze roku na Alasce temperatury nocą sięgały już grubo poniżej zera, nawet jeśli w ciągu dnia wciąż jeszcze świeciło słońce, a tutejsi mieszkańcy wychodzili na zewnątrz w cienkich bluzkach i letnich butach. Nie był to zbyt duży problem dla kogoś, kto mieszkał tu od urodzenia, jednak dla kogoś takiego jak nieprzyzwyczajony do tutejszego klimatu Sean, mogło to być poważnym nieudogodnieniem. Zwłaszcza jeśli ubrany był w zwykłą koszulkę z krótkim rękawem i podziurawione dżinsy, których raczej nie opisałabym jako odpowiedni wybór na wrześniową noc.
Widząc jak wychodzę z domu i kieruję się w jego stronę, uśmiechnął się szeroko zza przedniej szyby swojego na oko dość wysłużonego, bordowego Golfa, ukazując rząd równych białych zębów i pomachał mi ręką, dając znak, żebym wsiadała do samochodu.
Odwzajemniłam uśmiech i wślizgnęłam się na miejsce obok niego, bardzo starając się, żeby nie patrzeć na mamę, bezwstydnie obserwującą nas zza kuchennego okna.
Sean prześwietlił mnie wzrokiem z góry na dół i zagwizdał cicho.
-Wyglądasz bosko.
-Dzięki - wymamrotałam, jednocześnie siłując się z pasem bezpieczeństwa. - Spóźniłeś się.- Stwierdziłam po chwili, gdy wreszcie udało mi się zapiąć.
-Naprawdę?- Chłopak ruszył samochodem w stronę drogi. - Nie patrzyłem na zegarek, mój błąd. Byłem dziś trochę zajęty i trochę straciłem poczucie czasu.
-Czym zajęty?- Zainteresowałam się.
-Miałem trochę spraw do załatwienia w mieście. Głównie urzędowych, więc gorzej być nie mogło.
-Wracasz na Alaskę?
Sean zerknął na mnie i parsknął krótkim śmiechem.
-Tutaj? - Pokręcił głową z wyraźnym rozbawieniem. - Nie ma siły, która zatrzymałaby mnie na tym wygwizdowiu na dłużej. W Toronto mam wygodne życie, cieplejszy klimat, przyjaciół i spore szanse na karierę. W Mount Dew nie ma nic prócz ładnych widoków i dzikiej przyrody; poza tym nie ma tutaj żadnych perspektyw dla tancerza.
Zmierzyłam go wzrokiem, zdając sobie sprawę, że trafił w samo sedno. Mount Dew było piękne, to prawda. Pełne dzikiej roślinności, zwierząt biegających w lasach, malowniczych rzeczek, jezior i przede wszystkim otoczone powalającym widokiem wszechobecnych gór; ale na tym kończył się cały potencjał tego miasteczka. Mieliśmy może trzy sklepy na krzyż, jedną szkołę, kościół, kilka rozwalających się kiosków, bibliotekę miejską, jedną stację benzynową i również jedną knajpę. I to wszystko. Nawet pociąg miał tutaj ostatnią stację, skąd wracał później w kierunku Anchorage i innych większych miast Alaski. Prawda była taka, że na Mount Dew kończyła się cywilizacja, a jakiekolwiek szanse na rozwój znajdowały się kilkadziesiąt mil stąd.
-Więc po co tak właściwie przyjechałeś? Od waszej przeprowadzki minęło dobre siedem lat.- Odezwałam się wreszcie po dłużej chwili ciszy.
-To dość skomplikowana i nieprzyjemna sprawa... Moja babcia wciąż tu mieszka, właściwie całkiem sama, i czuje się coraz gorzej. Rodzice bardzo się o nią martwią, ale nie mogą przyjechać z powodu pracy, więc wysłali mnie, żebym trochę z nią tutaj pobył i być może załatwił kilka formalności w ich imieniu. - Zatrzymał się pod Walton's, parkując jak najbliżej drzwi. - Będę tu jeszcze jakiś czas, ale nie więcej niż kilka tygodni. - Uśmiechnął się, ukazując dołeczki w obu policzkach.- Ale zamierzam wykorzystać ten czas jak najlepiej, w szczególności z tobą.
Roześmiałam się i pokiwałam głową.
-To się jeszcze okaże- powiedziałam i odpięłam pas bezpieczeństwa. - Chodź, poznasz moich przyjaciół.
-Wprost nie mogę się doczekać.
-Nie musisz czekać - wskazałam podbródkiem na dwie idące z naprzeciwka osoby, z których jedną był zachmurzony Clayton, a drugą jego prześliczna kuzynka, która przyjechała w odwiedziny aż ze Stanów Zjednoczonych.- Tam idzie dwoje z nich. Podejdźmy, przedstawię was sobie.
Sean posłusznie wysiadł z samochodu i stając ze mną ramię w ramię, zrobił kilka kroków w stronę chłopaka i dziewczyny.
-Clay, Amy, to jest Sean; mówiłam, że przyjdzie dziś ze mną.- Powiedziałam, uważnie obserwując Clay'a, który chwilowo próbował robić dobrą minę do złej gry i uśmiechał się niezbyt przekonująco do stojącego naprzeciwko chłopaka.
-Cześć.- Sean uścisnął najpierw dłoń Clay'a, a potem Amy, która wpatrywała się w niego z nieskrywaną ciekawością.
-Miło poznać kogoś, o kim Val tyle ostatnio opowiadała.- Clayton ukradkiem uśmiechnął się do mnie z przekąsem, doskonale wiedząc, że nie powiedziałam o Sean'ie więcej niż dwóch zdań.
Posłałam mu znaczące spojrzenie i odezwałam się przesadnie entuzjastycznym tonem:
-Może wejdziemy do środka?
-Świetny plan - skomentował Sean, po czym bezceremonialnie złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą w kierunku wejścia, z którego już wydobywały się głośne dźwięki puszczanej muzyki.
Harvey uwijał się za ladą, obsługując sporawą już kolejkę ludzi zamawiających drinki, ale na mój widok machnął ręką i gestem przywołał mnie do siebie, na co z trudem powstrzymałam się od przewrócenia oczami.
-Sean, znajdźcie jakiś wolny stolik, a ja za chwilę tam przyjdę - wykrzyczałam wciąż trzymającemu mnie chłopakowi do ucha.
-Okej, tylko nie uciekaj. - Puścił mi oczko i poszedł w ślad za znikającym w tłumie ludzi Clay'em i jego kuzynką.
Odwróciłam się i również zaczęłam przepychać się wśród sporej liczby ludzi, w odwrotnym kierunku niż przyjaciele, do baru. Harvey wyglądał na wyluzowanego, mimo że z całą pewnością miał całą masę pracy, a na mój widok uśmiechnął się znacząco i uniósł obie brwi.
-Mam ci pomóc w zrobieniu paru drinków?- Spytałam, kiedy już dobiłam się jakoś do blatu.
-Nie żartuj, Val, masz dziś wolne - powiedział. - Chwilowo radzę sobie dobrze sam.
-To świetnie, jestem z ciebie dumna. - Usiadłam na jedynym wolnym barowym krześle i oparłam łokcie o lśniący marmurowy blat.- Co miała znaczyć tamta mina?
-Widziałem, że szłaś pod rękę z jakimś dryblasem - wyszczerzył zęby w chytrym uśmieszku. - Co to za jeden?
-Kolega z dzieciństwa.- Tym razem nie mogłam się powstrzymać, żeby przewrócić oczami. - TYLKO kolega.
-Dobra, niech ci będzie.- Podał komuś już gotowego drinka i natychmiast zaczął robić następne. - Przydaj się jednak na coś i zanieś to do tamtego stolika.
Podał mi tacę z tuzinem kieliszków wypełnionych smakową wódką i wskazał miejsce, w którym siedziała Parker Smith ze swoimi znajomymi. Skrzywiłam się na myśl o obsługiwaniu szkolnej laleczki, ale wzięłam tacę i piorunując Harvey'a spojrzeniem, powiedziałam tylko:
-Następnym razem chcę podwyżkę.
-Dobrze wyglądasz - wykrzyknął tylko z szerokim uśmiechem i przestając zwracać na mnie uwagę, zajął się nowymi klientami.

***
Od samego początku to wszystko było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. 
A przynajmniej w moim przypadku. 
Zaczęło się od kilku łagodniejszych drinków, które wypiłam tylko i wyłącznie za namową Sean'a, a które od razu dość silnie uderzyły mi do głowy. Nic dziwnego, jeśli w całym moim życiu w ogólnym bilansie spożyłam co najwyżej pół szklanki alkoholu, którego, tak nawiasem mówiąc, nienawidzę.
Jak się jednak okazało, ta ohydna substancja ma też pewne zalety, np. dodaje odwagi; i to sporo. 
Na moje szczęście lub nieszczęście, wraz z rachubą wypitych trunków bardzo sumiennie podsuwanych mi przez mojego przyjaciela z Kanady, straciłam też wszelką nieśmiałość. 
Zapędziłam się trochę w zabawie i nim zdążyłam w ogóle zorientować się w tym, co właśnie robię, tańczyłam już na samym środku parkietu, wykonując z Sean'em całą masę akrobacji, które, jak się okazało, wciąż jeszcze pamiętam z czasów, kiedy taniec był dla mnie czymś bardzo wysoko postawionym na liście priorytetów. 
Lekko wstawiony Sean wydawał mi się być jeszcze bardziej interesujący niż wtedy, kiedy po raz pierwszy po siedmiu latach zobaczyłam go w sklepie. Z perspektywy czasu, kiedy przypominam sobie tamten wieczór, zupełnie nie mam pojęcia co ja tak naprawdę miałam wtedy w głowie. Ale na razie mniejsza z tym, wszystko po kolei. 
Czułam się całkowicie wyzbyta z wszelkich negatywnych emocji. Ludzie wirowali wokół, nie mając żadnego znaczenia, a jedyną osobą, na którą jako tako zwracałam uwagę był Sean. I tak, wiem, byłam pijana. Nie potrafiłam skupić się na niczym innym oprócz muzyki i dłoni chłopaka, które prowadziły mnie w tańcu, przypominając jak bardzo kiedyś kochałam to robić. Po prostu ruszać się w rytmie otaczających mnie dźwięków i bezmyślnie poddawać się własnemu ciału, które samo wiedziało, co robić. 
I przez chwilę byłam naprawdę szczęśliwa, lekka... Wolna - inna niż muszę być na co dzień w szkole, pracy, czy domu. Zapomniałam o wiecznych pretensjach mamy, testach z matmy, studiach, pracy, Parker, domu starców, moich beznadziejnych włosach, Spotkaniach Zmiennokształtnych i Wyatt'cie Deepwoodzie.
Przynajmniej dopóki nie zobaczyłam go idącego w moją stronę, ubranego w jedną z tych dopasowanych do ciała czarnych bluzek i ciemne dżinsy, które podkreślały dokładnie każdy kawałek jego sportowej sylwetki. 
I właśnie od tego momentu wszystko zaczęło się chrzanić. 
Przez cały tydzień unikałam go z niezwykłą jak na mnie starannością. Za wszelką cenę nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że największy szkolny "łobuz" (jakby to powiedziała moja matka) codziennie bywa w liceum z mojego powodu. Za wszelką cenę nie chciałam też z nim rozmawiać, całkowicie przekonana, że nie mamy o czym. A przede wszystkim nie chciałam musieć go przepraszać za swoje zachowanie w sobotę, co musiałabym zrobić, gdyby tylko nadarzała się ku temu okazja, z powodu obietnicy złożonej mamie. 
I muszę przyznać, że jak do tamtej pory całkiem dobrze udawało mi się przed nim uciekać, aż do tego cholernego wieczoru. 
Ale nie to było dla mnie wtedy najgorsze. 
Bo najgorsza była myśl, która tak niechybnie pojawiła się w mojej głowie, kiedy jego dłonie znalazły się na mojej talii, delikatnie obracając mnie w jego stronę tak, że stanęliśmy twarzą w twarz. A pomyślałam wtedy, że właściwie mógłby nigdy nie opuszczać tych rąk, które, niech to wszyscy diabli, jakimś cholernym przypadkiem idealnie pasowały do krzywizn mojego ciała. 
Oczywiście całą winę za tak spontanicznie wysnutą, przerażającą konkluzję zwaliłam na ilość wypitych drinków, po czym nie ufając już nawet własnym myślom, starałam skupić się na tym, co właśnie się dzieje.
-Ej, stary, co to miało być?!- Sean spróbował wyrwać mnie z rąk Wyatt'a.
-Wyluzuj. - Deepwood posłał mu niechętne spojrzenie, ale nawet na moment nie wypuścił mnie z rąk. - Za chwilę ci ją zwrócę.
-Nie mam zamia...
-Sean - weszłam mu w słowo, kiedy wreszcie odzyskałam zdolność mówienia i wciąż zdezorientowana popatrzyłam to na jednego, to na drugiego, czując się jak szmaciana lalka, którą dwójka dzieci chciałaby rozerwać między sobą na pół.- W porządku. Znajdę cię za pół minuty.
Blondyn niechętnie kiwnął głową i wycofał się w tłum bez słowa, nieco urażony tym, że poniekąd stanęłam po stronie nie jego, a Wyatt'a, który jeszcze przez chwilę śledził odchodzącego chłopaka niechętnym wzrokiem.
Dopiero, gdy Sean całkowicie zniknął z pola widzenia zdałam sobie sprawę, że właśnie zostałam sam na sam z Deepwoodem, co ostatecznie wykluczało jakąkolwiek możliwość ucieczki od rozmowy, której, to chyba dość oczywiste, wcale nie miałam ochoty odbywać.
W zebraniu się na odwagę do podjęcia drażliwego tematu zeszłej soboty i, co gorsza, zmuszenia się do przeproszenia go za moje (przecież uzasadnione) zachowanie, wcale nie pomagał mi fakt, że po raz drugi znajdowałam się z nim twarzą w twarz, nie mogąc ponownie nie zauważyć jak uderzająco jest przystojny.
To dość banalne i wyświechtane, wiem, ale najwidoczniej przypominam inne dziewczyny ze szkoły dużo bardziej niż kiedyś to sobie wyobrażałam. Tyle, że ładna fizjonomia akurat w tym dokładnym przypadku niezbyt pokrywała się z tym, co kryło się pod spodem, a ja za żadne skarby nie miałam zamiaru dać się zwieść.
Plan na rozmowę był prosty: po pierwsze, jak najmniej patrzenia sobie w oczy. Po drugie, jak najwięcej uśmiechania i udawania, że mimo wszystko jestem miłą, ugodową osóbką. I po trzecie, całkowite wyeliminowanie krzyku, łez i negatywnych emocji.
Niestety nie muszę chyba mówić jak poszła mi realizacja tych niezwykle prostych wytycznych?
Nie? To świetnie.
Bo potem było już tylko gorzej.
***

Do pewnego stopnia rozbita, bądźmy szczerzy, niezbyt przyjemną rozmową odbytą z Wyatt'em, po raz kolejny tego wieczoru przedzierałam się przez tłum zadowolonych z życia (odwrotnie niż ja) ludzi, szukając jakiegokolwiek puntu zaczepienia. 
Po cichu przeklinałam swoją impulsywność, niechciane myśli wciąż krążące po mojej głowie, kilka albo może kilkanaście wypitych drinków, za głośno dudniącą muzykę, Sean'a, który właśnie tańczył ze śliczniutką kuzynką Clay'a oraz dwie szkolne gwiazdy, jakimi byli Wyatt i Parker, teraz pewnie zabawiający się ze sobą w jakimś ustronnym kącie.
Ze znacznym naciskiem na ten ostatni element mojej wyliczanki.
Z pewną dozą ulgi podeszłam do Rowan, która stała samotnie na uboczu, rozmawiając przez telefon rozdrażnionym tonem głosu, mogącym świadczyć tylko i wyłącznie o tym, że po drugiej słuchawki znajdował się jej ojciec.
-Coś nie tak? - Dotknęłam jej ramienia, zgadując, że znów pokłóciła się z tatą. Standardowo.
-Nie. - Pokręciła przecząco głową i uśmiechnęła się delikatnie, bezskutecznie próbując ukryć zdenerwowanie.- Wszystko w porządku.
-Nie wydaje mi się - stwierdziłam, sceptycznie marszcząc brwi.-  Stało się coś w domu?
-Nie... To znaczy nie wiem.- Zacisnęła usta.- Ojciec chciał, żebym natychmiast wracała. Cholera, jaką ważną sprawę może do mnie mieć o pierwszej w nocy?!
-Może po prostu jest głodny i nie umie sam usmażyć sobie frytek?
-O pierwszej w nocy?- Rowan zmarszczyła nos.- Zresztą nieważne. Nie przyjadę, nie jestem na każde jego zawołanie. - Wzruszyła ramionami i odgarnęła z ramienia długie pasmo prostych ciemnych włosów.- A u ciebie wszystko gra? Wyglądasz strasznie blado...
-Średnio się czuję - wymamrotałam.- Możemy na chwilę wyjść na zewnątrz? Potrzebuję trochę więcej tlenu.
-Pewnie, chodź. - Rowan objęła mnie za ramiona i poprowadziła do drzwi wyjściowych.- Chyba trochę za dużo alkoholu jak na pierwszy raz, nie sądzisz?
-Mój błąd.- Uśmiechnęłam się słabo i usiadłam na jednym z dalej położnych od wejścia parapetów, nie zwracając uwagi na panujący na zewnątrz chłód.
Metyska przysiadła się obok i wyciągnęła przed siebie swoje długie szczupłe nogi.
-Gdzie Sean?
-Ostatnio kiedy go widziałam tańczył z Amy.
-Och, to dlatego wyglądasz na taką rozbitą? Daj spokój, Val, on jest człowiekiem. Lepiej dla ciebie, jeśli nie zbliżycie się do siebie za bardzo.
-Nie chodzi o Sean'a - przygryzłam wargę, wahając się nad dalszą odpowiedzią.
-To o kogo?- Rowan uniosła wyczekująco brew, cierpliwie czekając aż powiem coś więcej.
Zrobiłam powolny wydech przez nos i już miałam otwierać usta, żeby się odezwać, kiedy nagle kilka metrów dalej rozległ się głośny, znajomy chichot. Obie z Rowan w tym samym momencie odwróciłyśmy głowy w kierunku uśmiechniętej Parker Smith, która zaśmiewała się z czegoś do rozpuku, praktycznie ciągnięta przez Wyatt'a w stronę parkingu.
Jej krótka spódniczka podwinęła się, ukazując znaczny kawałek jej czerwonych koronkowych stringów z Victoria's Secret, co nie umknęło uwadze dwójki starszych chłopaków palących papierosy przy drzwiach, którzy wpatrywali się w nią, bezwstydnie pożerając wzrokiem.
-No i na co się, kurwa, gapicie? - Warknął Wyatt, na którego widok obaj chłopcy natychmiast odwrócili wzrok, udając, że to nie do nich właśnie się zwracał, po czym pospiesznie dopalili papierosy i za chwilę zniknęli wewnątrz lokalu.
Parker natomiast była wystarczająco pijana, żeby nie zwrócić uwagi ani na swoją podwiniętą spódnicę, ani na dwóch śliniących się na nią przed momentem kolesi, uczepiona szyi Wyatt'a mamrotała słodkie słówka, ledwo utrzymując się na nogach.
Obserwowałam jak chłopak próbuje jakoś ustawić ją w pionie, aż w końcu ze zrezygnowanym wyrazem twarzy bezceremonialnie przerzuca ją sobie przez ramię, jakby zupełnie nic nie ważyła i niesie do swojego zaparkowanego na samym końcu parkingu, czarnego Shelby Cobry, na którego nie byłoby mnie stać nawet po pięćdziesięciu latach ciężkiej pracy i życia o samym chlebie i wodzie, co jakiś czas uciszając piszczącą z zadowolenia Parker, której jasne włosy kołysały się łagodnie w powietrzu z każdym jego krokiem.
-O niego chodzi - powiedziałam, wskazując podbródkiem na użerającego się z blondynką Wyatt'a, który nieświadomy, że ktoś go obserwuje, pozwolił Parker przyssać się do swoich ust.


3 komentarze:

  1. No to się porobiło... Ale Wyatt chyba nie jest taki i nie zrobi nic nieprzyzwoitego z pijaną Parker, c'nie? Bo jak zrobi, to Val go zabije. Chociaż w sumie... Ona i tak myśli, że on to zrobi, więc tak właściwie to chyba nie ma znaczenia XDD
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby nie patrzeć,to Val w ogóle nie powinno obchodzić to,co Wyatt robi z Parker czy ogólnie innymi dziewczynami, bo w sumie w pewnym sensie chyba się nie lubią nawzajem XD Ale to co powiedziałaś to też fakt i Val pewnie najchetniej usunęłaby go z tego świata,gdyby tylko była taka możliwość. A Wyatt i tak od zawsze był według niej zdolny do wszystkiego, tak myślę �� Więc cokolwiek zrobi, i tak jest na beznadziejnej pozycji XD Huh,komplikowane...haha

      Pozdrawiam :D

      Usuń
  2. Właściwie Val myśli zbyt chaotycznie, żeby samej wiedzieć o co jej właściwie chodzi ;) Nawet ona nie do końca potrafi przewidzieć co zrobi w danej sytuacji, bo w ogólnym założeniu w jej głowie dzieje się zdecydowanie za wiele rzeczy naraz :p


    OdpowiedzUsuń