wtorek, 19 kwietnia 2016

Wyatt

27 września,  Mount Dew

Spotkania Stowarzyszenia w przybliżeniu są dla mnie doświadczeniem stojącym na równi z mękami piekielnymi, które swoją drogą i tak pewnie czekają mnie po śmierci.
Nie skłamię nawet bardzo, jeśli powiem, że wolałbym już uczęszczać na spotkania AA, niż w regularnych odstępach czasowych odwiedzać to zatęchłe, stwarzające pozory wytworności miejsce, które mimo usilnych starań mojej matki w doprowadzeniu go do poziomu sali pałacowej, wciąż i tak pozostawało tylko wielką norą wykopaną pod ziemią w przeznaczeniu zapewne iście odmiennym niż obecne.
Przez cały dystans, który dzielił mnie do stolika opatrzonego karteczką "Deepwood", walczyłem z przemożną chęcią powrócenia do samochodu i odjechania na pełnym gazie gdzieś, gdzie nie będę musiał przez całą noc z uśmiechem ściskać dłonie całej masy snobów, z którymi podobno "przyjaźni" się mój ojciec, w rzeczywistości tak naprawdę tylko dbając o własne interesy.
Ostatecznie, mimo mojej jawnej niechęci, jakimś cudem jednak znalazłem się na Spotkaniu i pokonując całą szerokość pomieszczenia, w międzyczasie wiązałem krawat i starannie ignorowałem wszystkie ciekawskie spojrzenia, które śledziły każdy mój krok przez salę, zupełnie jakbym za raz miał na przykład wyciągnąć z kieszeni broń i zacząć strzelać do zebranych (chociaż faktycznie byłaby to może dość kusząca propozycja).
Wtedy przynajmniej dałbym im wszystkim jawny dowód na to, co mówią za moimi plecami.
-Wyatt?

Matka wstała na mój widok i próbując przybrać surową minę, co - nie oszukujmy się - raczej przestało na mnie działać odkąd skończyłem pięć lat, czekała, żeby na mnie napaść.
-Gdzie byłeś? - Zaczęła, używając swojego najostrzejszego tonu i uniosła jedną brew. - Myślałam już, że znów nie przyjdziesz.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy w ogóle opłaca mi się kłamać, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że i tak wszystko mi jedno.
-Rano mówiłaś, że z jakiegoś powodu bardzo wam na tym zależy, więc stwierdziłem, że ten raz wyjątkowo mogę się poświęcić - powiedziałem, całując ją szybko w skroń i zająłem swoje miejsce dokładnie obok pustego jeszcze fotela ojca, świadomie pomijając odpowiedź na pierwsze pytanie.
-Dobrze, że przynajmniej wreszcie się tutaj pojawiłeś, tata się ucieszy.
A to akurat średnio mnie obchodzi.
-Na pewno- stwierdziłem z nutką niepohamowanego sceptycyzmu w głosie i skrzyżowałem przed sobą ramiona, w dalszym ciągu nie patrząc na spore grono ludzi, z zainteresowaniem śledzących każdy mój ruch.
Na co się tak gapią, do cholery?
Chyba nigdy nie będę w stanie przetrawić całej tej ciekawości, z którą muszę użerać się każdego pieprzonego dnia. Chociaż przyznaję, że po części też sam jestem sobie winien, to bycie synem Richarda Deepwooda naprawdę jest nie najlepszym strzałem losu. Zwłaszcza tu - na Spotkaniach. 
-Twój ojciec też się spóźnia... Miał zacząć już kilka minut temu i wszyscy zaczynają się niecierpliwić.- Jasne oczy matki taksowały otoczenie w poszukiwaniu męża, podczas gdy sztućce w jej dłoniach powoli przemieszczały się po talerzu z podaną chwilę temu kolacją.
Miałem już rzucić uwagę na temat tego co, albo raczej kto według mnie mógł zatrzymać ojca, ale zacisnąłem tylko zęby i zająłem się nalewaniem świeżej porcji czerwonego wina do kieliszka mojej naiwnej rodzicielki, z nikłą nadzieją, że może alkohol pomoże jej wreszcie zacząć logicznie myśleć, podczas gdy jej ukochany mąż ewidentnie leciał z nią w kulki.
-Jest i twoja zguba - mruknąłem bez entuzjazmu, kiedy kątem oka wychwyciłem ciemną postać ojca wchodzącego na niewielkie podwyższenie u samego początku sali, niedaleko nas.
Kilkadziesiąt rodzin w jednej chwili odwróciło twarze w kierunku swojego Przewodniczącego, przyciszając głosy tak, że w ciągu kilkunastu sekund na sali zaległa idealna, pełna wyczekiwania cisza, przerywana jedynie stukaniem skórzanych butów o twardą posadzkę. 
Poszedłem w ślady całej tej masy par oczu, skupionych na wysokiej sylwetce ojca i skrzyżowałem ramiona, zmuszając się do wysłuchania stałej śpiewki, która właściwie od zawsze -  zależnie od humoru - tylko w najlepszym wypadku działała mi na nerwy. 
-Dobry wieczór Państwu! Jak w każdą ostatnią sobotę miesiąca serdecznie witam wszystkie zebrane tutaj rodziny na kolejnym Spotkaniu Stowarzyszenia Zmiennokształtnych w Mount Dew. Niezwykle cieszę się, że znów zebraliśmy się tutaj w tak licznym gronie, aby pogłębiać więzi i pielęgnować nasze pradawne tradycje.- Przerwa na brawa. - Teraz przede wszystkim chciałbym wznieść toast za nasze dzisiejsze spotkanie oraz życzyć Wam wszystkim przyjemnej i owocnej reszty wieczoru! - Przerwa na toast. - Skoro formalną część mamy już za sobą, zapraszam na kolację na mój koszt, a później do wspólnej zabawy przy muzyce naszej zdolnej młodzieży. Z wszelkimi pytaniami i sprawami, jak zwykle, proszę przychodzić do mojego stolika, gdzie obiecuję pozostać do końca spotkania. Dziękuję za uwagę i jeszcze raz udanego wieczoru!- Ukłonił się i zszedł z podium przy akompaniamencie braw, które rozległy się echem po sali.
-Koniecznie musiałeś dodać to "na mój koszt"?- Spytałem czysto profilaktycznie, kiedy ojciec usiadł już z nami przy stole, wciąż błyskając swoim reprezentacyjnym, sztucznym uśmiechem, który trzymał specjalnie na tą właśnie okazję.
-Miło cię tutaj widzieć, synu - zignorował moje pytanie i zaczął jeść swoją porcję wołowiny. - Przypomnij mi, kiedy to ostatni raz byłeś na Spotkaniu? Miesiąc temu? Dwa?
-Coś koło tego- odparłem sucho.
-Hm, tak właśnie myślałem. Zgaduję, że wystawianie mnie na pośmiewisko to jakiś twój nowy rodzaj hobby?
-Richard!- Syknęła mama, piorunując ojca wzrokiem.- Daj spokój, przecież przyszedł tu dziś. Tak jak chciałeś.
Uśmiechnąłem się krzywo w reakcji na słowa matki, która zawsze próbowała bronić mnie przed wszystkim jak lwica, stale zapominając, że jestem już dorosły i wcale nie wymagam żadnej szczególnej ochrony, czy troski . Podejrzewam zresztą, że nigdy nie pozbędzie się tego nawyku, bez względu na to ile będę miał lat. Na pewno nie po tym, jak straciła Mel.
-I może mam mu jeszcze za to podziękować? Tak uważasz, Kate?- Ojciec zerknął na mnie, mrugając ciemnymi oczami. - A ty może powiesz nam gdzie do tej pory byłeś? Albo lepiej nie. Nic nie mów. Nie muszę psuć sobie wieczoru. Podejrzewam gdzie.
Matka westchnęła ze zrezygnowaniem i wygładziła swoją idealnie złożoną serwetkę.
-Rick, skoro jesteśmy we trójkę, może powiedzmy mu wreszcie o tym, co ustaliliśmy?
Uniosłem brew, ciekaw co to za genialny pomysł tym razem przyszedł im do głowy. Podejrzewałem zresztą, że istnieje duże prawdopodobieństwo na to, że cokolwiek to jest, pewnie mi się nie spodoba.
-Później. To nie jest nagła sprawa.- Ojciec poluzował krawat pod szyją i dla odmiany uśmiechnął się już odrobinę bardziej przekonująco.- Najpierw kolacja.


*

Od dłuższej chwili stałem w mocnych jak cholera oparach perfum Cornelii Moore, które gwałciły moje nozdrza za każdym razem, kiedy wykonywała jakiś gwałtowniejszy ruch ręką (a wykonywała ich całkiem sporo, tak swoją drogą) i z zainteresowaniem śledziłem wzrokiem drobną postać o pięknych czarnych włosach, ślicznej twarzy i oczach w najciemniejszym istniejącym odcieniu błękitu, przez które prawie zacząłem wierzyć, że przyjście na Spotkanie może nie było jednak całkowicie pozbawione sensu. Powoli przeanalizowałem jej drobną sylwetkę odzianą w niebieską sukienkę, która w sposób całkowicie dekoncentrujący podkreślała każdą zmysłową krzywiznę jej ciała, sprawiając, że tylko jakimś cudem udało mi się przestać tak bezsensownie na nią gapić, zanim ktokolwiek zdążyłby stwierdzić, że rozbieram ją wzrokiem.
-Richardzie, Kate, obiecałem przedstawić wam naszą najmłodszą perełkę i oto proszę, to jest Valerie.- Eric Moore praktycznie wypchnął córkę przed siebie, przy okazji blokując jej możliwość odwrotu i wpakował ją prosto pod nos mojego ojca, który z entuzjazmem zaczął ściskać jej drobną dłoń.
Przechyliłem lekko głowę i nie spuszczając wzroku z dziewczyny, próbowałem sobie przypomnieć, skąd kojarzę te oczy.
-Bardzo nam miło wreszcie cię poznać. Z bliska jesteś nawet śliczniejsza - powiedział ojciec, najwyraźniej dalej uparcie realizując plan wprawienia jej w zakłopotanie.- Pewnie znasz już mojego syna?
Z rozbawieniem odnotowałem staranność, z jaką próbowała uniknąć patrzenia mi w oczy i uśmiechnąłem się, kiedy mimo jej usilnych starań, nasze spojrzenia spotkały się dokładnie na czas dwóch długich uderzeń serca.
-Nie... Właściwie nieszczególnie...- wymruczała niepewnie, znów patrząc wszędzie, tylko nie na mnie.
-Chodzimy razem na historię.- Odezwałem się, doznając małego olśnienia.
Jak mogłem nie pamiętać kogoś takiego? Teoretycznie pewnie dlatego, że dawno nie byłem na historii. I w ogóle na jakimkolwiek przedmiocie. Z reguły nawet jeśli już odbębniam swoje wymagane 50% frekwencji w tej budzie, to wciąż niespecjalnie interesuje mnie to, co się tam dzieje.
Mimo, że naprawdę bardzo się staram, nadal nie mogę dostrzec szczególnego sensu w słuchaniu całego tego bełkotu pięć razy w tygodniu.
Chociaż nie wykluczam, że teraz może jednak częściej zacznę bywać w szkole...
-Między innymi. - Uściśliła, a ja postarałem się wyglądać tak, jakbym wiedział o co chodzi, chociaż tak prawdę mówiąc, nie miałem zielonego pojęcia na jaki jeszcze przedmiot moglibyśmy razem chodzić.
-To świetnie,  tym bardziej będziecie mieć więcej tematów do rozmowy! - Ojciec był zachwycony.
Valerie chyba za to wręcz przeciwnie, bo zerknęła na mnie niepewnie i skołowana bąknęła tylko krótkie:
-Prawdopodobnie...
-Dobrze, więc siadajmy. Napijesz się czegoś, Ericu?- Ojciec gestem nakazał wszystkim usiąść przy stole, a sam zaczął rozlewać wino do kieliszków, zaczynając swój pozbawiony sensu monolog o ropie naftowej, która prawdopodobnie nie interesowała nikogo z zebranych, może z wyjątkiem jego samego.
Valerie wydawała się być niezwykle zaabsorbowana szklanką z sokiem i w dalszym ciągu ignorowała moją osobę na miarę wszystkich swoich możliwości. Przeważnie bardzo odpowiada mi znajdowanie się poza centrum uwagi, ale z jakiegoś bliżej nieznanego mi powodu jej ewidentna ignorancja zaczynała mnie delikatnie irytować. Zdecydowanie wolałabym się do tego nie przyznawać, ale możliwe, że zainteresowała mnie bardziej, niż bym tego chciał. Chociaż to pewnie niewiele dla niej zmienia.
Nie jestem idiotą. Domyślam się, że już ma o mnie wyrobione zdanie, zapewne całkiem słuszne zresztą. Z własnych źródeł wiem, że wszystko to, co robię, stanowi świetną pożywkę dla miejscowych plotkarzy, których mamy tutaj całe zatrzęsienie. Mount Dew jest niewielkie, wszyscy się tutaj znają. Mniej lub bardziej, ale jednak.
Zdaję sobie sprawę ze swojej nie najlepszej reputacji, na którą zresztą w dużej mierze zasłużyłem i nie zamierzam nawet próbować jej zmieniać. Co więcej, na ogół gówno obchodzi mnie zdanie innych ludzi. Chociaż przyznaję, zdarzają się nieliczne momenty w których żałuję, że tak naprawdę nie potrafię dostosować się do żadnych zasad.
-Wyatt, bądź dżentelmenem i zabierz Valerie do tańca. - Wydaje mi się, że oboje zesztywnieliśmy na dźwięk głosu mojej niezawodnej matki.- Nie możemy pozwolić, żeby nudziła się w naszym towarzystwie, prawda?
Rzuciłem jej wściekłe spojrzenie i przez zaciśnięte zęby powiedziałem:
-Może zapytajmy najpierw Valerie.
-Och, na pewno ma ochotę. Kocha tańczyć od dziecka - zaświergotała jej matka, która stanowiła niemal idealną kopię córki, może tylko w starszej i odrobinę mniej urokliwej wersji.
Przechyliłem głowę, obserwując reakcję Valerie, która przez chwilę wyglądała, jakby chciała zabić swoją rodzicielkę wzrokiem.
Mimo, że perspektywa bliższego fizycznego kontaktu z jej córką była niewątpliwie kusząca, to zmuszanie jej do mojego towarzystwa, którym raczej nie była zachwycona, jak sądzę, jakoś niespecjalnie mnie nęciła.
Nie jestem jakimś cholernym despotą.
-Cóż, właściwie czemu nie...

*

Czułem się jak klaun tańczący w cyrku, na którym każdy skupia wzrok, oczekując jakiegoś ciekawego zwrotu akcji i gdyby nie Valerie, której uspokajający, fiołkowy zapach koił moje zmysły przy każdym kolejnym oddechu, pewnie na miejscu trafiłby mnie szlag.
Można by uznać, że jestem przewrażliwiony, ale ja widzę to trochę inaczej. Po prostu nie potrafię przełknąć roli, do której mnie zmuszono - nie chcę być obserwowany wszędzie, gdzie się ruszę i chociaż obojętny wyraz twarzy opanowałem do perfekcji, wciąż irytuje mnie wszystko, co narzuca mi jakieś zasady.
Nie lubię tego słowa. Nie lubię zasad. Nie umiem się ich trzymać.
-Nienawidzę tutaj tańczyć - powiedziałem, przyciągając ją bliżej do siebie - wciąż nie na tyle, na ile tak naprawdę bym chciał, że tak powiem.
-Wszyscy się na nas gapią - stwierdziła, rozglądając się po sali z przejęciem.
Pobieżnie przeleciałem wzrokiem po zastawionych stołach i uśmiechnąłem się rozbawiony.
-Akurat tym nie musisz się przejmować - powiedziałem, nie czując szczególnej potrzeby przelewania na nią całej mojej nienawiści do tutejszego społeczeństwa. Po prostu zająłem się tym, co potrafię najlepiej - udawaniem, że mnie to nie obchodzi. - Dziwne by było, gdyby się na ciebie nie gapili.
Kiedy Valerie podniosła głowę i wreszcie popatrzyła na mnie dłużej niż przez kilka sekund, wykorzystałem okazję na dokładne przyglądnięcie się jej z bliska.
Powoli przeanalizowałem każdą linię jej twarzy w kształcie serca, równe ciemne brwi, łagodne kości policzkowe i delikatnie zaostrzony podbródek, zatrzymując się trochę dłużej na idealnie wyrysowanych, naturalnie ciemnych ustach, które niesamowicie boleśnie zaczęły oddziaływać na moją żałosną męską wyobraźnię. Dopiero zdając sobie sprawę z tego, że od kilkunastu sekund bezczelnie gapię się na jej wargi, podniosłem wzrok na parę szafirowych, otoczonych ciemną kurtyną rzęs oczu, tak bardzo wybijających się na tle porcelanowej cery i na jeden krótki moment całkowicie straciłem umiejętność logicznego myślenia. Jedyne, co wtedy przyszło mi do głowy, to bezsensowne porównanie jej do mojego osobistego wyobrażenia Królewny Śnieżki.
-Dlaczego dziwne?
-Ludzie lubią patrzeć na to, co ładne - wzruszyłem ramionami. Niebezpieczna bliskość jej ciała w moich ramionach w dalszym ciągu znacząco zaburzała moje zdolności koncentracji.
-Pewnie chodzi o moją sukienkę. Mama wyszła prawie ze skóry, żeby ją uszyć - oceniła całkowicie poważnym tonem.
Rozbawiony roześmiałem się i pokręciłem głową z niedowierzaniem.
-Myślę, że nie chodzi tylko o nią - powiedziałem, posyłając jej niewinny uśmiech.
Valerie przez chwilę wyglądała tak, jakbym miał na twarzy coś przeraźliwego, a sekundę później już patrzyła w całkowicie inną stronę, najwyraźniej wracając do poprzedniego schematu unikania mojego wzroku.
Miałem już zapytać co takiego, do cholery, zrobiłem, ale Valerie odezwała się jako pierwsza:
-Posłuchaj, tak naprawdę to chciałam cię o coś poprosić... Bardzo zależy mi na tym, żebyś porozmawiał z rodzicami na... hmm... na nasz temat.
Uniosłem jedną brew, nie mając pojęcia co mam przez to rozumieć.
- Na "nasz" temat? - Upewniłem się.
-Tak. O połączeniu rodów i tych sprawach...
Wściekły spojrzałem na stolik rodziców, którzy udając rozmowę, obserwowali nas z bezpiecznej odległości i wszystko zaczęło składać się w odrobinę jaśniejszą całość. Więc o tym chcieli ze mną porozmawiać, u licha?! Chcą mnie swatać, do cholery?!
-Nikt nic mi o tym nie mówił - powiedziałem przez zaciśnięte zęby, czując jak narasta we mnie złość.
-Nieważne. Po prostu nie chcę być wykorzystywana dla jakichś waszych wyższych celów i ambicji... Nie zgodzę się być marionetką w tej grze...
-Co?!- Syknąłem i pociągnąłem ją za sobą, w nagłym przypływie logicznego myślenia chcąc ukryć nas przed ciekawskimi spojrzeniami ludzi, którzy najwyraźniej już zwietrzyli w powietrzu jakieś zamieszanie.- O czym ty mówisz, u diabła?
- O tym, że nie dam się wykorzystać - odparła pozornie spokojnym tonem, a szafirowe tęczówki jej oczu zdawały się wypalać dziury w mojej twarzy, kiedy gapiłem się na nią bezmyślnie, kompletnie nie potrafiąc skoncentrować się na tym, co powiedziała. 
Kiedy wreszcie dotarło do mnie, jak to wszystko może wyglądać w jej oczach, nabrałem niesamowitej ochoty, żeby zabić swoich rodziców.
Niech mnie szlag, jeśli kiedykolwiek chciałbym ją w jakiś sposób wykorzystać, do licha.
Co do mojego ojca miałbym już pewne wątpliwości. Skoro knuł coś takiego za moimi plecami, musiał mieć w tym jakąś korzyść. 
-A co TY takiego masz, czego JA mógłbym chcieć?- Pożałowałem tego, jeszcze zanim wypowiedziałem ostatnią sylabę, i tak za późno zdając sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało.
Valerie przez krótką chwilę mierzyła mnie pełnym wyrzutu spojrzeniem, aż wreszcie uśmiechnęła się gorzko, przyprawiając mnie o uczucie samoobrzydzenia. 
-Wiem, że jestem dla ciebie jak plebs, ale może twój tatuś oświeci cię w tej kwestii. - Wyrzuciła drżącym głosem, już nawet nie starając się na mnie patrzeć. - Udanej reszty nocy.
Później już tylko patrzyłem jak biegnie w kierunku drzwi wyjściowych, i z niewiarygodnym wysiłkiem powstrzymywałem się przed jej dogonieniem, mając świadomość, że jeśli to zrobię, prawdopodobnie dostanę jedynie w pysk - na co zresztą zasłużyłem.
Czułem jak buzująca we mnie wściekłość zbliża się do niebezpiecznej granicy, przy której zwykle przestaję nad sobą panować, więc szybko ruszyłem w stronę stolika, przy którym w najlepsze gawędzili rodzice moi i Valerie, i cudem powstrzymując się od rzucenia stołem o ścianę, zacząłem piorunować ich wzrokiem. 
Skoro już doprowadzili mnie do szału, najpierw załatwię sprawę z nimi.
A Valerie...
Sam nie wierzę w to, co mówię, ale w następnej kolejności chyba pofatyguję się na lekcję historii.


6 komentarzy:

  1. Chciałbym tutaj zaznaczyć, że oryginalna wersja opowiadania została USUNIĘTA przez 'genialnego' bloggera przez jakiś pieprzony przypadek. To, co teraz tutaj czytacie, to druga, gorsza wersja, z której nie jestem jakoś specjalnie dumny. Żeby w ogóle zebrać się do napisania tego od nowa, potrzebowałem jakichś dwóch tygodni, ale uwierzcie, że straciłem wszelkie chęci i w ogóle wenę. Więc przepraszam za jakość i mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej, a sam Blogger przestanie odpie*dalać takie numery.
    Pozdrawiam c; /Wyatt

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem po co ta cała agresywna odzywka do tego bloggera. Ktokolwiek z administracji to był przypadki się zdarzają. Więc nie ma tu powodu by się wkurzać.Poza tym, gdy pierwszy raz weszłam na tego posta przed usunięciem nie było tu czego czytać bo był tu jakiś zlepek niedokończonych myśli, gdzie jedna do drugiej się nie kleiła. I to chyba była udostępniona jakaś bardzo robocza wersja. .__. Ale przynajmniej napisałeś to drugi raz. Mogło wyjść gorzej, a oceniać tego nie będę, bo specjalnie mi się to nie spodobało. I dialogi były dość sztuczne. Ale mam nadzieję, że następny post wyjdzie ci lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz, że nie będziesz tego oceniać, bo ci się to specjalnie nie podobało? Dziewczyno, mierzyłaś kiedyś swoje IQ? Co to twoim zdaniem jest jak nie ocena? XD I to w jeszcze faktycznie prostacki sposób wyrażona. Nie podoba ci się to wiesz gdzie jest znaczek "X" na pulpicie, wróć dopiero jak nauczysz się czytać ze zrozumieniem -.-

      Usuń
  3. Widocznie potrzeba wyższej inteligencji, żeby zorientować się, że ten, jak piszesz "zlepek myśli", wśród którego nie było co czytać, to właśnie był wynik usunięcia całej reszty i sprowadzenia gotowego tekstu do czegoś takiego.
    Po drugie "Blogger" to nie odniesienie do administracji, tylko całościowej domeny. Pisząc ten komentarz nie rzucałem dupy do adminów, tylko wspomniałem o błędach całego systemu Bloggera. Dla Twojej wiadomości JA RÓWNIEŻ jestem tutaj ADMINEM.
    Po trzecie, owszem, usunięcie całej pracy, w którą się włożyło swój wolny czas JEST powodem, żeby się wkurzać, mimo że dla niektórych jest to może ciężkie do zrozumienia.
    A, i na sam koniec - Twoja wypowiedź, szanowna anonimowa koleżanko, pomijając fakt, że jest po prostu żenująca, to przede wszystkim kojarzy się z chamstwem.
    Następnym razem proponuje ze zrozumieniem czytać to, co ktoś chce przekazać, bo celem mojego wcześniejszego komentarza nie było obrażanie, tylko poinformowanie o całej sytuacji i wytłumaczenie dlaczego opowiadanie nie jest jakichś najwyższych lotów, głównie żeby uniknąć komentarzy takich jak Twój.
    Nie dotarło, trudno.
    Może następnego nie będzie. Bo w sumie po co pisać dla takich odbiorców.
    Mam nadzieję, że ucieszyło Cię to subtelne kogoś obrażenie.
    Tylko następnym razem się podpisz.

    /Wyatt

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyatt, przyznam szczerze, że nie rozumiem powyższej krytyki. Mnie samej Twoje opowiadanie bardzo przypadło do gustu i już nie mogę doczekać się kolejnego <33 Pozdrowienia ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie widziałem wersji poprzedniej ,ale ta nie była wcale taka zła.
    Doskonale rozumiem ten ból gdy blog popsuje oryginał ,a ty nie skopiowałeś wcześniej jg tekstu i trzeba wszystko od nowa ;-;
    Szacun,że miałeś siłe i czas na remake.
    Pozdro ~Shazzy

    OdpowiedzUsuń