- Rowan, planujesz dziś wyjść z pokoju?
Cień, który padł na podłogę świadczył o tym, że ojciec po raz kolejny tego dnia stanął za drzwiami mojej sypialni. Miałam ochotę odwarknąć mu, że nie zmierzam z niego wychodzić ani dziś, ani nigdy, a tak w ogóle to udaję, że śpię, więc niech da mi spokój, ale oznaczałoby to zrujnowanie mojego misternego planu, więc skończyło się na tym, że tylko się trochę pokręciłam i naciągnęłam koc na głowę. Po chwili usłyszałam westchnienie i oddalające się kroki. Kiedy upewniłam się, że drzwi do kuchni się za nim zamknęły, zrzuciłam pościel na podłogę i spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Informował mnie, że jest godzina 11:46, a ja mam 7 nieodebranych połączeń - jedno od Valerie, dwa od Drake'a i cztery od ojca. Te ostatnie były jeszcze z zeszłej nocy, na której wspomnienie rozbolała mnie głowa i miałam ochotę wrócić pod kołdrę.
***
- Możesz mi łaskawie wyjaśnić, gdzie do cholery byłaś?Starałam się robić wszystko, od ściągania butów po przekręcanie klucza w zamku, jak najciszej, ale widocznie nie wystarczająco cicho. Już w drzwiach powitał mnie głos ojca, a ja pożałowałam, że zlekceważyłam jego słuch.
- A ty? - odparowałam patrząc mu w oczy wyzywająco.
Cameron Hawkeye stał przede mną z rękami skrzyżowanymi na piersi, a na jego potężną postać padało jedynie blade światło lampki nocnej stojącej na stoliku, zmieniając jego twarz do tego stopnia, że wydał mi się kimś zupełnie obcym. Oczy wydawały się być ciemniejsze niż w rzeczywistości, bardziej posępne, wręcz groźne. Przypominał bardziej posąg niż człowieka.
- Nie o mnie rozmawiamy. - Ojciec zbliżył się, mrużąc orzechowe oczy. Teraz dzieliło nas najwyżej pół metra i mogłam dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Była jak maska. Nie mogłam doszukać się nawet cienia ciepłego uśmiechu, który gościł na niej odkąd pamiętam. Rzadko go takim widziałam i to zbiło mnie z tropu. - Rowan, masz pojęcie która jest godzina?
- Domyślam się, że dochodzi północ - westchnęłam z zażenowaniem. Żałowałam, że nie spróbowałam wejść do pokoju oknem, wtedy może nie doszłoby do tej rozmowy.
- Prawie. Dochodzi 3. Masz pojęcie ile na ciebie czekałem?
- Nie musiałeś. Nikt ci nie kazał.
- Zapomniałaś, co mi obiecałaś?
- Nie jestem tu jedyną osobą, która zapomina o obietnicach. - warknęłam starając się wyminąć ojca i czmychnąć do pokoju.
- Mogłabyś chociaż UDAWAĆ, że jest ci przykro? - czułam w jego głosie wzrastającą irytację.
- Tak jak ty UDAJESZ, że cię to obchodzi? - Słowa same cisnęły mi się na usta. Nie potrafiłam i nie chciałam ich zatrzymywać, po prostu czułam, że jeśli zaraz się nie wykrzyczę, to wybuchnę. Ten dzień był kompletną porażką, On nie musiał mnie dobijać, a tym bardziej dawać rad. Byłam wściekła, że ktoś, kto zniknął z mojego życia, kiedy najbardziej go potrzebowałam, próbuje mnie pouczać i robić wyrzuty.
Czekał na mnie? Ja też czekałam, aż On wreszcie zdecyduje się znowu być ojcem. Kiedy On dawał sobie czas, żeby pozbierać się po śmierci mamy, żeby sobie to wszystko poukładać, ja go nie miałam. Zostawił wszystko na głowie cioci May, a potem mojej. Naprawdę, chciałabym wierzyć, że próbuje to wszystko naprawić, nadrobić te lata, ale nie potrafię.
- Rowan...
Po raz pierwszy od początku rozmowy zobaczyłam na twarzy ojca zmęczenie, przez co wydał mi się bardziej ludzki. Dłuższą chwilę patrzył na mnie w milczeniu, jakby próbując znaleźć słowa. Wreszcie z westchnieniem opadł na kuchenne krzesło, zakrywając część twarzy dłonią.
- Idź już spać, Rowan. Oboje jesteśmy zmęczeni.
***
Właśnie czesałam włosy, kiedy usłyszałam głuchy odgłos pukania do drzwi.
- Jeszcze ci się nie znudziło? - warknęłam, może trochę za bardzo do siebie, ale zdecydowałam się ograniczyć rozmowy z ojcem do koniecznego minimum. Brałam już zamach, żeby cisnąć szczotką w stronę wejścia, kiedy w szparze zaświeciły duże oczy Timora.
- Mogę wejść? - zapytał nieśmiało.
- Właź...- bąknęłam nieco zmieszana. Nie spodziewałam się dziś rodzeństwa, chyba, że w charakterze mediatorów - Jak leci? - zagadnęłam.
- Dobrze...- 10-latek wszedł do pokoju targając za sobą plecak - Tylko potrzebuję twojej pomocy.
- Widzę - mruknęłam, rzucając okiem na przeładowaną torbę - Znowu historia?
- Matematyka. Poprawiłem się z historii - mały aż wyprostował się z dumy, kiedy to mówił. Na tę wiadomość ledwo powstrzymałam się, żeby nie westchnąć z ulgą. Timor był słodki, ale przy tym niezwykle odporny na wiedzę, zwłaszcza tę związaną z datami. Niemniej, na myśl o przerabianiu z nim dziesiątek zadań i tłumaczeniu mechanizmu ułamków dziesiętnych miałam ochotę znów zakopać się pod kołdrą.
- Może poprosisz Dianę? - starałam się wymigać.
- Ale ona nie umie tłumaczyć! - oburzył się chłopiec, po czym posłał mi najbardziej błagalne, smutne spojrzenie, na jakie było go stać - Proszę, siostrzyczko...
Moje rodzeństwo naprawdę potrafiło doprowadzić mnie do szewskiej pasji i czasem myślę, że gdybym mogłam przehandlowałabym ich za samochód, albo chociaż skuter. A jednak nie potrafiłam zostawić ich bez pomocy.
- Pokaż mi co teraz bierzecie...
***
Kiedy wreszcie uporałam się z Timorem i matematyką zdecydowałam, że najwyższa pora zacząć przygotowywać się do Spotkania. Zegar wskazywał 14:20. Sukienka nadal schła, po tym jak ostatnio bliźniacy wpadli na pomysł zabawy w mojej szafie, musiałam ją wyprać. Żeby nie marnować tego czasu, postanowiłam usiąść do lekcji i przy okazji zrobić sobie spóźnione śniadanie, o które mój żołądek dopominał się już od rana.
Kiedy weszłam, w oczy rzuciło mi się prostokątne pudełeczku wielkości telefonu komórkowego leżące na stole. Było zaadresowane do mnie. Nieco zaskoczona otworzyłam je. W środku był srebrny łańcuszek z maleńką ważką i liścik od ojca. Informował mnie, że mu przykro i że chciał dać mi go już wczoraj. Stara się i chce, żeby było jak dawniej. "Kocham Cię".Czytałam go 3 razy, ale nie byłam w stanie uwierzyć w choćby jedno słowo. Nie pisał tego mój ojciec, z którym jeździłam na ryby, tylko zmęczony mężczyzna, z którym kłóciłam się w nocy.
Odłożyłam list i wzięłam do ręki naszyjnik. Naprawdę był piękny. Podeszłam do kosza na śmieci stojącego w rogu. Chwilę stałam z rękę z wisiorkiem uniesioną nad nim, aż wreszcie schowałam go do kieszeni.
***
- Rowan, spóźnimy się!
Zaklęłam, zakładając skórzane botki i jednocześnie krzycząc do rodzeństwa, że mają słuchać ciotki May, kiedy przyjdzie. Ponaglania ojca nie pomagały mi w ogarnięciu czegokolwiek, a już na pewno nie sprawiały, że byłam szybsza. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i ruszyłam w stronę czarnego Jeepa.
- Muszę? - spytałam z rezygnacją ostatni raz, choć dobrze znałam odpowiedź.
- A ja muszę? - westchnął ojciec. Miał na sobie dobrze skrojony czarny garnitur, włosy zaczesał w luźny kucyk z tyłu głowy. Musiałam przyznać, że wyglądał naprawdę dobrze. Otworzył mi drzwi, żebym mogła wsiąść. Kątem oka zauważyłam, że kiedy spojrzał na migoczącą na mojej szyi małą ważkę na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech.
Na Spotkaniach musieliśmy przynajmniej sprawiać pozory normalności. Żeby nie wypaść z roli, zaczynaliśmy ćwiczyć już w drodze. Brzmi śmiesznie i irracjonalnie? Cóż, witam w moim świecie. Więc starając się zapomnieć o wczorajszej kłótni, prowadziliśmy z ojcem typową rozmowę rodzica z córką o niczym.
- Spotykasz się z kimś ostatnio? - Zagadnął w pewnym momencie, przywołując na twarz delikatny uśmiech i rzucając na mnie okiem. - A ten chłopak...Drake? - nie dał za wygraną, kiedy pokręciłam głową.
- To przyjaciel...- odpowiedziałam powoli. Drake naprawdę dużo dla mnie znaczył, ale do pary z pewnością było nam daleko. Był dla mnie jak starszy brat, nic poza tym.
Ojciec mruknął coś na znak, że rozumie i jakiś czas jechaliśmy z milczeniu. On skupił się na drodze, a ja zajęłam się poprawianiem dekoltu czarnej sukienki, którą założyłam. Myślałam już, że temat się wyczerpał, ale po chwili ojciec znowu się odezwał.
- Podobasz się Ian'owi Marksowi.
- Temu...- ugryzłam się w język - ... Narcyzowi?
Nie byłam zaskoczona. Ian przymilał się do mnie przy każdej możliwej okazji i o ile początkowo brałam to za chęć utrzymania dobrych stosunków między klanami, z czasem zaczęło robić się to naprawdę irytujące. Był ode mnie 6 lat starszy i o ile (pomimo usilnych starań) jego aparycji nie miałam nic do zarzucenia, jego osobowość i sposób bycia sprawiały, że miałam ochotę rozbić te proste zęby w drobny mak.
- Nie lubisz go?
- Powiedzmy, że nie jest w moim typie...
Kiedy spojrzałam na ojca zdawało mi się, że widzę uśmiech w kąciku jego ust. Klanu Marksów nie trawił prawie tak samo jak całego tego cyrku z Radą. Podnosiła mnie na duchu świadomość, że przynajmniej w tej kwestii mogę na niego liczyć. Resztę drogi przemilczeliśmy, rzucając tylko od czasu do czasu uwagę o pogodzie. Obojgu nam humor pogarszał się stopniowo jak zmniejszała się odległość do celu. Gdy wreszcie znaleźliśmy się na miejscu, wysiedliśmy z auta z ponurą świadomością, że czeka nas kilka godzin uciążliwej gry, w której wszyscy mają fałszywy uśmieszki przylepione do twarzy. Ku mojemu rozczarowaniu nie trzeba było długo czekać - już przy wejściu znajdującym się na samym końcu długiego, stopniowo opadającego w dół korytarza wykopanego kilka metrów pod ziemią, powitał nas chrapliwy głos jednego z fundatorów tej szopki. Był to niewysoki, ale za to dobrze zbudowany mężczyzna o lisiej twarzy i przylizanych blond włosach. Jego nazwisko jak zwykle wyleciało mi z głowy, więc modliłam się o to, żebym nie musiała mu na nic odpowiadać. Rzeczywiście, mężczyzna zagadał mojego ojca, a mi (pomijając niedbałe skinienie głowy) nie poświęcił więcej uwagi. Skorzystałam z ich chwilowej nieuwagi i przemknęłam do środka, planując zająć stałe miejsce na końcu sali. Przekonałam się, że ojciec słusznie mnie pospieszał - jeszcze chwila, a naprawdę moglibyśmy nie zdążyć. Ogromna sala była już pełna wytwornie ubranych ludzi, orkiestra grała jakąś ponurą melodyjkę, a w tłumie wyłapałam nawet pierwszego amatora alkoholu. Oczywiście, kiedy się pojawiłam, momentalnie poczułam na sobie przeszywające spojrzenia taksujące mnie od góry do dołu. Oficjalnie Spotkania miały jednoczyć zmiennokształtnych i uczyć nas tolerancji. Nieoficjalnie - mogłeś być na spalonej pozycji, jeśli buty nie pasowały do kolczyków, nie mówiąc już o jakieś większej ekstrawagancji. Rzecz jasna, nie dla każdego opinia bandy wożących się jak prosie karetą ważniaków była sprawą życia i śmierci (i całe szczęście).
Właśnie szukałam wzrokiem Valerie, Drake'a, Jade, czy kogokolwiek dzielącego moje uczucia, co do tego miejsca, kiedy tuż nad uchem usłyszałam czyjś głos.
- Witaj, panienko Howahkan* - silne ramię Ian'a przyciągnęło mnie do siebie, a ja ledwo powstrzymałam się od splunięcia na niego, przypominając sobie w jakim miejscu jestem. - Może zabawisz mnie rozmową? - wymruczał mężczyzna. Na szczęście nie zauważył, że usiłuję powstrzymać odruch wymiotny.
- Może kiedy indziej...- posłałam mu wymuszony uśmiech i spróbowałam wyrwać się jego żelaznemu uściskowi. Bezskutecznie. Już prowadził mnie w stronę stolika, przy którym siedziała jego rodzina, uświadamiając mi, że ten wieczór będzie dłuższy niż myślałam.
*Howahkan - oryginalne nazwisko Rowan, "Hawkeye" to zangielszczona wersja, której rodzina oficjalnie używa
Czyli większość nastolatków tutaj jest zbuntowana przeciw temu systemowi?
OdpowiedzUsuńCiekawe jaka jest twoja historia, Rowan. Ale pewnie nie za wesoła.
O matko... Biedna Rowan... Jeśli Ian jest naprawdę taki zły, to nie chciałabym być na jej miejscu (w sumie i tak bym nie chciała, to całe "towarzystwo" wygląda mi na jedną wielką bandę snobów... Poza tymi fajniejszymi jednostkami, oczywiście xd)
OdpowiedzUsuńFajne opo, przyjemnie się czytało ;3
Pozdrawiam~
*.*
OdpowiedzUsuńRowan jest super ^^
A jej ojciec to dość ciekawa postać :3
Czytając miałem wrażenie jakbym oglądał serial z Row w roli głównej... Szczeże to jesteś tutaj moją ulubioną damską postacią ;)
OdpowiedzUsuńPodobała mi się ta wpadka o "północy" xD i ciekawi mnie czy uda ci się odbudować relacje z tatą (a myślę ,że jakaś tam nadzieja jest skoro jednak zatrzymałaś warzkę)
Och ,a twoje rodzeństwo jest takie urocze. Uwielbiam czytać jak się nimi zajmujesz.
Ugh ten Ian to kurde ma wejście...
Gdybym był na miejscu Row czułbym to samo.
Wytrzymaj, wierze w ciebie!
Świetne opo^^
//Shazzy