wtorek, 28 czerwca 2016

Rowan

28 września, Mount Dew

Cholera, cholera, cholera!
- Diana, gdzie jest moja kurtka?!
Biegałam z pokoju do pokoju tu i ówdzie zrzucając z półek rupiecie, przerzucając ubrania i potykając się o co popadnie, przy okazji praktycznie nie przerywając wrzeszczenia. Obrywali dosłownie wszyscy - bliźniaki za rozlanie mleko w kuchni, Tim a za to, że jeszcze śpi, Elsie - że już nie śpi. Oczywiście nic co powiedziałam nie mogło tak po prostu zawisnąć w powietrzu jako nudne fukanie starszej siostry. Moja rodzina na wszystko znajdywała odpowiedź i na każdy temat miała własne zdanie, a pech chciał, że cechą, która bezsprzecznie mnie z nimi łączy jest właśnie to, że zawsze muszę mieć ostatnie słowo. Ostatecznie najwięcej energii traciłam na kłótnie z moimi domownikami. Jeżeli ktokolwiek myśli, że posiadanie dużego rodzeństwa to coś dobrego jestem gotowa zaprosić go na weekend do siebie.

- DIANA!
- Mówię, że jej nie mam! - usłyszałam z łazienki rozeźlony krzyk trzynastolatki.
- Pożyczałaś ją wczoraj! Gdzie ją rzuciłaś, do cholery?!
- Oddałam ci ją!
Dziewczyna krzyknęła coś jeszcze, ale zagłuszyła ją woda szumiąca pod prysznicem. Ze złością kopnęłam drzwi łazienki i obróciłam się w stronę kuchni. Budzik postanowił zrobić sobie dziś wolne zapominając, że właściwie jako jedyny w tym domu ma taką możliwość. Gdyby Val nie wysłała do mnie SMSa pewnie wszyscy nadal pogrążeni w błogiej nieświadomości spalibyśmy w swoich ciepłych łóżkach. Od prawie godziny całe rodzeństwo (i z pewnością część sąsiadów) jest zmuszone słuchać moich wrzasków i ponaglań. Znacie to uczucie kiedy naprawdę wam się spieszy, ale właśnie tego dnia wszystko wpada wam pod nogi? Dziś odczułam to ze zdwojoną siłą. Oprócz tego, że stłukłam 2 szklanki i talerz, wylałam sok na koszulę i musiałam tracić czas na przebieranie się, teraz jeszcze nie mogłam nigdzie znaleźć swojej skórzanej kurtki. Lekcje zaczęły się już dobre 30 minut temu, więc w pośpiechu naciągnęłam botki i chwyciłam torbę z zeszytami klnąc półszeptem.
- Pieprzyć to wszystko, najwyżej się przeziębię...- warknęłam i usłyszałam chrząknięcie za plecami. Kiedy się odwróciłam ujrzałam nikogo innego jak Cameron'a Hawkeye'a we własnej osobie. Zamurowało mnie.
- Mogę cię podwieźć - zaproponował wstając zza kuchennego stołu, a widząc moją minę dodał szybko - Jeśli chcesz, oczywiście.
- Byłeś tu cały czas?! - Żachnęłam się - Jakim cudem cię nie zauważyłam?! Widziałeś co tu się...
- Dopiero przyszedłem - ojciec przerwał mi zanim na dobre rozpoczęłam wiązankę - Zapomniałem czegoś i musiałem wrócić - wytłumaczył spokojnie. - Jeśli masz jeszcze jakieś pytania, zadaj je w samochodzie - tu spojrzał wymownie na zegar wiszący nad zlewem. - Chyba i tak jesteś już spóźniona.

***

- Dzięki - burknęłam, trochę nie wiedząc co innego mogłabym powiedzieć. Milczeliśmy całą drogę, pomijając 2 pytania o trasę mojego ojca, i chociaż na miejscu znalazłam się dużo szybciej niż gdybym miała czekać na autobus, nadal nie potrafiłam się przemóc, żeby normalnie z nim porozmawiać. Chciałam już wysiadać, kiedy coś przeszło mi przez myśl. - Nie spóźnisz się przez to do pracy?
Indianin wzruszył tylko ramionami.
- Martw się lepiej o siebie. Willson będzie wściekły, że znowu przerywasz lekcję. 
W duchu się z nim zgodziłam i nie pytając o więcej zatrzasnęłam za sobą drzwi. O tym, że zdążę choćby na samą końcówkę historii nie miałam nawet co marzyć - prawdę mówiąc powinnam się cieszyć, że nie spóźniłam się na matematykę. Kiedy w pośpiechu szukałam w szafce notatek z ostatniej lekcji, których nie zdążyłam nawet przeglądnąć, zadzwonił dzwonek i zgnębieni uczniowie zaczęli wychodzić z sal szybkim krokiem człowieka, któremu dźwięk dzwonka przywrócił chęć do życia. Miałam nadzieję, że uda mi się przemknąć pod salę matematyczną jeszcze zanim ta masa wyleje się na korytarz i przepchnięcie się gdziekolwiek będzie graniczyło z cudem, jednak biorąc pod uwagę moje szczęście od samego rana mogłam się spodziewać, że nie wszystko pójdzie po mojej myśli. Wyławiałam w tłumie znajome twarze. Kilka z nich patrzyła na mnie z wyraźnym zdziwieniem, kilka uśmiechało się przyjaźnie. Większość pozostawała obojętna. Przemierzali świeżo wysprzątany przez woźne korytarz, w pośpiechu nie poświęcając niczemu większej uwagi niż kałuży na chodniku. Nawet zajęci rozmową ze sobą ani na chwilę nie zapominali o demonstrowaniu swoją postawą niechęci wobec wszystkiego, czego się po tym dniu spodziewali, a od czego na chwilę pozwolił im wytchnąć krótki weekend. Większość z nich przyzwyczajona do rutyny i znająca szkolne korytarze tak dobrze, że mogliby przemierzać je po omacku zwinnie lawirowała między innymi zajętymi rozmową uczniami nawet na nich nie patrząc. Kiedy patrzyłam na tę zabieganą grupkę, w mojej głowie pojawił się obraz filmu oglądanego dawno temu na lekcjach biologii; kilka myszy wpuszczonych do plastikowego labiryntu  bezbłędnie odnajduje drogę do jego końca nie wahając choćby na jednym zakręcie i nieomylnie omijają ślepe zaułki. Wszystkie gryzonie zdają test bez zarzutu, popisowo radzą sobie z przeszkodami, zdają się ich wręcz nie zauważać. Na samym filmie nie mogłam się skupić, więc tym bardziej nie potrafiłam zrozumieć jaki właściwie cel miała ta cała bieganina. Dotarło do mnie tyle, że same "obiekty testowane", wówczas myszy, nie miały absolutnie żadnego celu w tym co robiły, wykonywały tylko proste czynności, które pod wpływem impulsu i różnych bodźców podpowiadał im pierwotny instynkt.
Moje rozmyślania przerwał sygnał SMS, a jeszcze zanim udało mi się wygrzebać telefon z torebki poczułam na ramieniu czyjś dotyk. Obróciłam się i napotkałam niebieskie oczy Val.
- Jesteś wreszcie! Myślałam, że już nie przyjdziesz...
- Przez moment ja też - bąknęłam posyłając jej ciepły uśmiech.
- Drake dzwonił do ciebie chyba z tysiąc razy, musisz mu się chociaż pokazać. - Val wywróciła szafirowymi oczyma wymownie w tym samym momencie, w którym udało mi się wygrzebać ze skórzanej torebki telefon, na którym, oprócz wiadomości od Val, wyświetlała się informacja o 5 nieodebranych połączeniach o kilkunastu SMSach. - Co się stało?
- Miałam...hm, lekki poślizg - puściłam do przyjaciółki oczko - Lepiej powiedz co działo się z tobą po Spotkaniu - mówiąc to instynktownie ściszyłam głos. - Nie dawałaś znaku życia. Chodziło o Deepwood'a?
Val prychnęła przewracając niebieskimi oczyma.
- Nie zamierzam zawracać sobie głowy takim...- zamiast skończyć dziewczyna znów prychnęła jak rozjuszony kot. Starała się udawać, że delikatnie mówiąc, ma Pana Nic Mnie Nie Obchodzi gdzieś, ale prawda była taka, że żadna kobieta nie przeszłaby obojętnie obok plamy na swoim honorze.
- Wybierzmy się gdzieś kiedyś - zaproponowałam. - Przynajmniej przestaniesz o nim myśleć.
- W sumie czemu nie. - Przyjaciółka posłała mi uśmiech, który mimo wszystko nie potrafił ukryć braku przekonania co do tego pomysłu. - Może w piątek? Wtedy akurat obie nie pracujemy. Możemy wziąć Libby, Drake'a i resztę...
- Dobrze nam zrobi taki wypad - westchnęłam. - Dawno nie spotykaliśmy się bez...nadzoru.

***

Kiedy zadzwonił dzwonek byłyśmy jeszcze na dolnym korytarzu, więc byłam niemal 100% pewna, że jednak spóźnię się jeszcze na matematykę i profesor Hathaway z rozkoszą wlepi mi jakieś zmyślne zadanie karne rodem z kosmosu. Gdy jednak w zabójczym tempie pokonałyśmy kondygnacje schodów i korytarzy docierając do sali nr 35, okazało się, że nie byłyśmy jedynymi spóźnionymi - pani Hathaway również nie było. Było to raczej dość niecodziennie zjawisko; ta kobieta działała jak robot, nigdy nie chorowała, nic nie było w stanie jej zatrzymać, zawsze zjawiała się pod klasą z przerażającą punktualnością i z równie przerażającą chorą radością karała każdego, kto kazał czekać na siebie choćby minutę. Reakcja klasy na tak nietypową sytuację była łatwa do przewidzenia - większość uczniów doznała nagłego uczucia uniesienia, dwóch wyrostków stało przy drzwiach rechocząc i od czasu do czasu rzucając okiem na korytarz, patrząc czy znienawidzona nauczycielka nie przypomni sobie o swoich wychowankach, pozostali popisywali się przed grupką rozchichotanych dziewczyn, z godną podziwu celnością rzucając kredą przez otwarte okno w przeciwległą ścianę budynku. Kilka dziewczyn próbowało uciszyć kolegów w obawie przed konsekwencjami, które niewątpliwie dotknęłyby nie tylko winowajców, a całą klasę, większość jednak zajmowała się wyłącznie sobą korzystając z chwili rozluźnienia.
Val uniosła jedną brew, najwyraźniej równie zdziwiona. Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia i zajęłyśmy swoje miejsca z tyłu klasy. Obie miałyśmy już wystarczająco dużo problemów na głowie. Ledwie zdążyłyśmy usiąść i zamienić parę słów, kiedy ktoś krzyknął ostrzegawczo i w ciągu kilku sekund w sali zapanowała kompletna cisza. Wszyscy zajęli swoje miejsca z twarzami wyrażającymi  spokój na poziomie medytujących mnichów i w milczeniu zaczęli przeglądać swoje zeszyty. W klasie nie było nawet śladu po wcześniejszym zamieszaniu. Po kilku sekundach usłyszałam zbliżające się dzwonienie obcasów z korytarza, po czym w uchylonych drzwiach ukazała się głowa pani Hathaway. Zwykle ciasno związany koczek miała lekko przekrzywiony, torba w której trzymała dokumenty była częściowo rozsunięta, jakby w pośpiechu pakowała się niedbale.
- Siadać! - syknęła, najwyraźniej nie zauważając, że wszyscy już to robimy. - Mam nadzieję, że nie czekaliście długo. Mieliśmy w pokoju nauczycielskim mały poślizg... -Hathaway ucięła i machnęła lekceważąco ręką zdając sobie sprawę z tego, że z niczego nie musi i - co bardziej ją obchodziło - nie chce nam się tłumaczyć. Rozsunęła swoją szkaradną torbę i obrzuciła klasę spojrzeniem swoich wodnistych, małych oczu - Jako rekompensatę - ciągnęła z uśmiechem na twarzy - przygotowałam dla was krótką kartkówkę na koniec lekcji.
Po klasie przebiegł szmer, ale nikt nie odważył się sprzeciwić. Prawdopodobnie pogorszyłoby to tylko sprawę.
Profesor Hathaway podniosła się z nauczycielskiego krzesła i powoli podeszła do tablicy. Każdemu jej krokowi towarzyszyło stukanie obcasów. Wzięła do ręki kredę i zaczęła bazgrolić na tablicy coś, co prawdopodobnie miało przypominać litery.
- Zacznijmy od...- kiedy nauczycielka zaczęła objaśniać znaczenie wypisanych przez siebie hieroglifów, w mojej kieszeni zabrzęczał telefon. Wyjęłam go i ze zdziwieniem odczytałam SMS'a od Jodie. Harvey dziś nie otwiera? Pokazałam wiadomość Val, która uniosła brwi w niemym zdziwieniu. Spojrzała na mnie pytająco, ale tylko wzruszyłam ramionami dając do zrozumienia, że sama nic nie wiem na ten temat.
Lekcja minęła na tyle szybko, że nawet pani Hathaway straciła rachubę czasu i zanim zdążyła podyktować pierwsze pytanie na kartkówce, zadzwonił dzwonek. Z niekrytym niesmakiem ogłosiła, że na następnej lekcji zacznie od przepytania "kilku osób" po czym zatrzasnęła dziennik i wyszła z klasy.
Kolejną lekcje miałyśmy w tej samej klasie, więc tym razem nie musiałyśmy się nigdzie spieszyć. Większość uczniów zamiast wychodzić na korytarz została w ławkach, niektórzy wyjęli drugie śniadanie. Na ten widok przypomniałam sobie, a właściwie mój żołądek mi to tym przypomniał, że rano nie zdążyłam właściwie niczego zjeść ani nawet kupić.
- Zaraz wracam - powiedziałam do Val, wygrzebując drobniaki z torby. - Skoczę do automatu.
Górne korytarze nie były tak zatłoczone jak dolne, choć były zdecydowanie węższe. Wynikało to z tego, że na piętrze znajdowały się wszystkie ośrodki spotkań uczniów - stołówka, świetlica, biblioteka, pomieszczenia kółek zainteresowań. Tymczasem na dole (oprócz sal lekcyjnych, hali i szatni) nie było nawet ławek. Uczniowie byli zmuszeni przepychać się między rówieśnikami i zajmować schody i parapety jako miejsca siedzące.
Przy automatach z napojami i batonikami nikt nie stał, więc odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej tą jedną rzecz załatwię dziś bezproblemowo.
- Kogo ja widzę! - usłyszałam za plecami znajomy głos, gdy wrzucałam pieniądze do maszyny - Słońce dziś późno wstało, co?
Drake momentalnie znalazł się przy mnie ze swoim promiennym uśmiechem, który poprawiłby humor nawet nieboszczykowi. Trzymał w prawej ręce puszkę Coli, a w lewej torbę sportową. Nie był spocony ani nie wyglądał na zmęczonego, więc widocznie dopiero szedł na trening.
- Hej, Drake! - stanęłam na palcach, żeby móc go uściskać - Trochę zaspałam...i nie mogłam odebrać. Chciałeś czegoś ważnego?
- Nic się nie stało - mrugnął do mnie - W zasadzie to nic takiego. Chciałem tylko zapytać, czy nie chcesz gdzieś ze mną wyjść?
- Myślałyśmy z Val o tym, żebyśmy wszyscy w piątek...
- Chciałem spotkać się TYLKO z tobą.
Nie chciałam dać poznać po sobie zmieszania, ale nieświadomie zrobiłam na tyle śmieszną minę, że Drake roześmiał się na jej widok.
- Jeśli masz coś przeciwko...
- Nie, nie! - zreflektowałam się. - Właściwie mam dziś wolne.
- Serio? - Chłopak wyglądał na szczerze zdziwionego. - Super! Możemy...
Zanim Drake skończył, zadzwonił dzwonek.
- Trener mnie zabije, jeśli się spóźnię - jęknął po czym puścił do mnie oczko - Dogadamy się później, do zobaczenia!
Odmachałam chłopakowi, który już zdążył zniknąć za rogiem korytarza. Miałam wracać do klasy, kiedy przypomniałam sobie o pieniądzach wrzuconych do automatu. Nacisnęłam jeden z podświetlanych przycisków, ale automat nie zareagował. Powtórzyłam czynność kilkukrotnie - bezskutecznie. Znając moje szczęście ktoś zdążył mnie już wyręczyć i kupić sobie śniadanie, pomyślałam, i wróciłam do klasy.



1 komentarz:

  1. Naprawdę fajnie się to czytało! ;) Jak wszystkie opowiadania na CG w zasadzie, ale ciii :D

    OdpowiedzUsuń