-Wystarczy!- Krzyknęłam do matki, która już od mniej więcej pół godziny chodziła za mną po całym domu i truła mi, jaką to jestem złą i wyrodną córką. - Ciągle się powtarzasz.
-I będę się powtarzać do momentu, aż przyjdziesz po rozum do głowy!- Syknęła, blokując ręką wyście na zewnątrz.
-W takim razie może to trochę potrwać - odparłam, po czym zgrabnie prześlizgnęłam się pod jej opartym o framugę drzwi ramieniem.
-Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo irytuje mnie twoje lekceważące zachowanie, Valerie. Jestem twoją matką i mogę mówić co mi się podoba, a ty powinnaś jedynie spokojnie słuchać tego, co chcę ci przekazać!
-Tak się składa, że ja TEŻ mogę mówić to, co tylko mi się podoba, mamo, i nie, nie będę spokojnie słuchać tych twoich bredni. Nie potrafię być spokojna, kiedy mówisz mi takie rzeczy, rozumiesz?
-Jakie rzeczy?!- Wrzasnęła, a jej ciemnoniebieskie oczy zrobiły się jeszcze większe niż zwykle.
-Dobrze wiesz jakie - mruknęłam, ubierając buty.
Mama prychnęła cicho i oparła obie dłonie na swoich wąskich biodrach, kierując na mnie rozeźlone spojrzenie.
-Zgodne z prawdą. Nie potrafisz się przystosować, jesteś opryskliwa i do bólu uparta. Nie wiem co ostatnio w ciebie wstąpiło, ale zachowujesz się coraz bardziej nieprzewidywalnie. Czasami mam nawet wrażenie, że wszystko co robisz, robisz specjalnie po to, żeby mnie upokorzyć. Mnie, ojca i całą naszą rodzinę.
-Nie. Nie specjalnie. - Powiedziałam z naciskiem.- Wiem, że ciągle masz do mnie żal o wczorajszą noc, ale na pewno nie zrobiłam tego zamieszania specjalnie. Poniosły mnie emocje.
-Jak zwykle.
-Nie panuję nad tym.- Wzruszyłam ramionami, nie mając już siły, żeby nadal prowadzić bezsensowną rozmowę z moją rodzicielką.- Przykro mi, ale będziesz musiała jakoś się z tym pogodzić.
-Zrobię to dopiero, gdy przeprosisz Wyatt'a Deepwooda.
-A za co niby mam go przepraszać, u licha?!- Syknęłam i potarłam oczy ze zmęczeniem.
Jedyne, czego chciałam, to móc wreszcie wyjść na zewnątrz i zanurzyć się w ciemnej, chłodnej wodzie w jeziorze, gdzie nikt nie będzie ciągle wywrzaskiwał mi do ucha wszelkich możliwych pretensji, poczynając od lekceważenia swoich obowiązków wobec rodziny, a kończąc na braku papieru toaletowego w kiblu, co również z jakiegoś nieznanego mi powodu, miało być moją winą.
-Za całą tą scenę, którą wczoraj zrobiłaś. Wyatt miał dowiedzieć się o naszych planach dopiero po Spotkaniu. Nie dopuściłabym do waszej konfrontacji, gdyby tylko przyszło mi do głowy, że zamierzasz napaść na niego przy pierwszej lepszej okazji. - Matka wytrwale wwiercała we mnie swoje przenikliwe spojrzenie.- Przez ciebie powstały nowe plotki, a na dodatek już po twoim groteskowym wybiegnięciu ze spotkania Deepowoodowie i ja z ojcem najedliśmy się niesamowitego wstydu.
-Niby dlaczego? - Zmarszczyłam czoło, nie całkiem wiedząc o co jej chodzi.
Fakt, po sobotnim spotkaniu przez cały dzień ukrywałam się gdzieś po domu, żeby uniknąć konfrontacji ze zbulwersowanymi moim zachowaniem rodzicami, i nie miałam zielonego pojęcia, co wydarzyło się już po moim wyjściu. Pojechałam dziś nawet do miasta, żeby zrobić drobne zakupy na kolację, chociaż nikt mnie o to nie prosił, wyjątkowo pilnie uczyłam się matematyki, a później na chwilę wybrałam się do Walton's po godzinach - wszystko tylko po to, żeby nie musieć wysłuchiwać narzekań matki.
I i tak mnie dopadła, jak zwykle.
-Nieistotne. Wolałabym sobie tego nie przypominać, chociaż przyznaję, że mina Richarda Deepwooda była bezcenna, kiedy Wyatt zrobił z niego pośmiewisko na oczach kilku jego najważniejszych udziałowców. Pod tym względem dostrzegam między wami dość znaczne podobieństwo.- Skrzywiła się i pokręciła głową.
-Co? - Uniosłam brwi, niepewna co powinnam o tym wszystkim myśleć.- Jak to Wyatt zrobił z niego pośmiewisko?
-Och, to bzdury. - Machnęła lekceważąco ręką. - To nie nasza sprawa i wolałabym, żebyś ty też się w to nie mieszała. Proszę tylko, żebyś przeprosiła młodego Deepwooda i...
-Ale nawet nie wiesz jaki on...
-... i nie obchodzi mnie to, co się wtedy między wami wydarzyło, jasne?
Westchnęłam całkowicie zrezygnowana i kiwnęłam niechętnie głową w geście poddania.
-Dobrze, przeproszę go przy najbliższej okazji. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym wreszcie wyjść.
-Gdzie znowu? - Mama rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie, mimo wszystko z ulgą przyjmując moją tymczasową kapitulację. - O tej porze?
-Na spacer. Chyba mogę wyjść na spacer o jakiej porze mi się podoba?
-Tak, chyba możesz... Tylko wracaj szybko. Jutro masz szkołę.
*
Jezioro, od którego nasz dom dzielił jedynie niewielki sosnowy zagajnik, rozciągało się od samego końca lasów, aż po kamieniste wzniesienia, które powoli zaczynały piąć się w coraz to wyższe wzgórza na horyzoncie. O tej porze roku - wczesną jesienią - powietrze robiło się chłodniejsze, a delikatny wiatr wieczorami burzył spokojną powierzchnię szmaragdowej wody, na której z cichym szumem co rusz pojawiały się nowe delikatne zmarszczki.
Tutaj wszystko było inne. Tak bardzo spokojne, pełne harmonii i ciszy wypełnionej jedynie odgłosami wydawanymi przez ukryte w wysokich trawach świerszcze, tworzące własną, niepowtarzalną muzykę.
Tutaj nic się nie zmieniało. Woda stale pozostawała szmaragdowo zielona, skały na przeciwległym brzegu od lat uparcie stały na swoim miejscu, a niebo zawsze w ten sam sposób odbijało się od statecznej powierzchni jeziora.
Jedynie drewniany pomost, dawno temu wybudowany przez mojego ojca, z biegiem lat stawał się coraz bardziej wyszczerbiony przy krawędziach, gdzie deski próchniały szybciej pod wpływem uderzającej w nie wody.
Usiadłam na najmniej zniszczonej krawędzi pomostu i zdjęłam buty, żeby móc zamoczyć stopy w przyjemnie chłodnej wodzie, która falowała łagodnie za każdym razem, gdy powoli zataczałam w niej kręgi nogami. Jedynie resztki zdrowego rozsądku, które mimo wątpliwości mojej matki, wciąż miałam, nie pozwalały mi poddać się pokusie zanurzenia w całości w ciemnej toni. O ile woda nie była jeszcze wyjątkowo zimna, to wieczornym chłodnym powietrzem z pewnością w najlepszym wypadku zapewniłabym sobie zapalenie płuc, a choroba równała się bezczynnemu siedzeniu w domu, zaległościach w szkole i bezpłatnym chorobowym w pracy, na które nie mogłam sobie pozwolić.
Do przyszłej wiosny, kiedy znów będę mogła zacząć pływać na świeżym powietrzu, byłam zmuszona zadowalać się jedynie tym powściągliwym dotykiem wody na bladej skórze moich nóg.
Westchnęłam, kiedy mój telefon zawibrował cicho odbierając mi jeden z rzadkich momentów spokoju, i zerknąwszy przelotnie na wyświetlacz, zrezygnowana przyłożyłam słuchawkę do ucha.
-Cześć. - Po drugiej stronie odezwał się ostrożny głos Claytona.
-Cześć.
Chwila ciszy.
-Dzwoniłem do ciebie wcześniej, ale ciągle miałaś zajęty numer.
-Byłam na gorącej linii z Harvey'em. Miał mały problem z jednym dostawcą... - Skłamałam, nie zamierzając mówić mu, że tak naprawdę przez cały dzień osobiście odrzucałam każde nadchodzące połączenie.
-Mogłaś oddzwonić - powiedział z wyrzutem.
-Wiem, przepraszam. - Westchnęłam. - Nie miałam nastroju na rozmowy.
-Chodzi o wczorajszy wieczór, prawda? Wybiegłaś bez słowa. - Zrobił chwilę pauzy. - Co wydarzyło się między tobą, a Wyatt'em?
-Mieliśmy małą wymianę zdań, to wszystko - odpowiedziałam wymijająco. Lubiłam Clay'a, nawet bardzo, ale nie miałam już siły, żeby znów komuś się tłumaczyć. To była moja sprawa.
-Żartujesz? - Prychnął.- To nie wyglądało jak mała wymiana zdań. Obserwowałem was z daleka i przez moment byłem pewien, że jesteś bliska płaczu. Czym ten łajdak prawie doprowadził cię do łez?
Woda plusnęła cicho, kiedy gwałtowniej przesunęłam nogą.
-Wydawało ci się, Clay.
-Nie, na pewno nie. - Powiedział z naciskiem. - Podobno jesteśmy przyjaciółmi.
-Jesteśmy.
-Więc dlaczego nie mówisz mi całej prawdy? Wyglądałaś wczoraj, jakby ktoś poraził cię prądem. Zniknęłaś tak szybko, że zanim zdążyłem pobiec za tobą na zewnątrz, ty już odjeżdżałaś. Martwię się.
-Nie masz czym. - Przewróciłam oczami. - To nie było nic ważnego.
Znów chwila ciszy.
-Czemu w ogóle z nim rozmawiałaś? Nie wiedziałem, że się znacie - drążył.
-Nasi rodzice postanowili nas ze sobą poznać, to wszystko. - Powiedziałam to tak, jakby nasze rodziny wcale nie miały zamiaru za wszelką cenę stworzyć z nas pary wbrew zatwierdzonemu kilkanaście lat temu prawu samodzielnego wybierania partnera. - Prawdopodobnie już nawet nie zamienimy ze sobą więcej niż jednego słowa.
Clay westchnął przeciągle po drugiej stronie słuchawki, a kiedy znów się odezwał, jego głos wydał się być bardziej zmęczony, na co ja odruchowo zerknęłam na zegarek, zdziwiona odkrywając, że za kilkanaście minut wybija dwunasta.
-Posłuchaj, znam go tylko trochę lepiej niż ty, bo czasami, kiedy pojawia się w szkole, mamy razem zajęcia sportowe. Zamieniliśmy ze sobą może kilka zdań, ale Drake czasami opowiadał mi o nim trochę ciekawych rzeczy. - Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się do czego zmierza.- Z tego, co słyszałem, miał chyba z połowę dziewczyn w naszej szkole.
-Tak, coś podobnego też obiło mi się o uszy. I co z tego? Nic dziwnego, jeśli znaczna większość ślini się już na sam jego widok. - Skrzywiłam się, powoli zdając sobie sprawę, że Clay mówiąc to, próbuje przestrzec mnie przed zostaniem kolejną zabawką Wyatt'a.
-Tyle, że to jest akurat najmniej ważne, Val. Może to tylko plotki, a może nie, ale...
-Clay - przerwałam mu. - Naprawdę nie musisz mi tego wszystkiego mówić, wszystko już słyszałam. Nie martw się o mnie, potrafię o siebie zadbać.
-Zawsze będę się martwić.
Potarłam oczy ze zmęczeniem, mimowolnie przypominając sobie czas, kiedy razem z Claytonem tworzyliśmy coś w rodzaju nieformalnego związku, który zresztą przerwałam, zanim przerodził się w coś głębszego, w coś czego bym nie chciała. Nigdy nie kochałam Clay'a w sposób inny, niż kochałabym brata. Kiedy rok temu powiedział mi, że się we mnie zakochał, nie mogłam dłużej wodzić go za nos jak ostatnia egoistka. Clayton był moim przyjacielem, ale nie mógłby być nikim więcej. Problem polegał na tym, że Clay nigdy się z tym do końca nie pogodził, mimo że potrafił świetnie grać.
-Niepotrzebnie. Może nie wyglądam, ale potrafię sobie radzić.
-Wiem. Po prostu na niego uważaj, Val. I w razie czego pamiętaj, że zawsze jestem do twojej dyspozycji, bez względu na to jak bardzo jesteś samodzielna.
Mimowolnie uśmiechnęłam się do słuchawki.
-Dobranoc, Clay - powiedziałam, zanim się rozłączyłam.
***
29 września - poniedziałek, Liceum w Mount Dew
Zielone oczy Claytona wwiercały się we mnie przez okrągłe trzydzieści minut przerwy na lunch, podczas gdy ja zużywałam całą swoją energię na udawanie, że niczego nie widzę.
-Jezu, Val, nawet nie masz pojęcia jak Wyatt się wkurzył.- Libby trajkotała w najlepsze, nawet nie zauważając, że w ciągu kilku minut zrobiłam się czerwona na twarzy z zażenowania. - Nie wiem coś ty mu powiedziała, ale wyglądało to interesująco. Szczerze mówiąc jak was tak obserwowałam, to doszłam do wniosku, że bardzo do siebie pasujecie. Nawet przez chwilę tak głęboko patrzyliście sobie w oczy, jakbyście...
-Libby, proszę cię, skończ - jęknęłam, kiedy potok słów wydobywający się z jej wymalowanych na czerwono ust stawał się coraz ciekawszy.
-Nie, dlaczego? - Drake, który jakiś czas temu dosiadł się do nas ze swoją tacą, uśmiechnął się figlarnie. - Chętnie posłuchamy. Niektórych rzeczy jeszcze nie wiedziałem.
-Zamknij się - wymamrotałam, zakrywając oczy dłonią.
-Daj spokój, Val. Wyluzuj - Libby poklepała mnie z czułością po ramieniu. - Jesteśmy jak rodzina. Fajnie, że się polubiliście!
-POLUBILIŚMY?! Nie sądzę.
-Oj, nie bądź taka spięta - Libby puściła mi oczko znad swojej na wpół zjedzonej kanapki.- Powiedz chociaż o co wam poszło.
-O nic. - Wywróciłam oczami. - Wydawało wam się.
Drake prychnął cicho, a na jego ustach pojawił się cyniczny uśmieszek, który sekundę później zastąpiło nieme "Ała", w momencie kiedy siedząca obok Rowan mocno trąciła go w ramię.
-To dlaczego po twoim wyjściu Wyatt poszedł do stolika swoich rodziców z miną seryjnego mordercy? - Drążyła Libby, przy okazji okręcając rudy kosmyk swoich włosów na palec wskazujący.
-To już nie moja sprawa - żachnęłam się. - Skończ ten temat, bo zacznę krzyczeć.
-Okej, okej.- Dziewczyna uniosła ręce w geście poddania i z niezadowoloną miną zaczęła rozglądać się po wypełnionej uczniami stołówce. - A tak swoją drogą, Twój Pan Boski chyba specjalnie dla ciebie przyszedł dziś do szkoły.
Uniosłam brwi, nie mając pojęcia o czym mówi i biorąc przykład z przyjaciół patrzących teraz gdzieś za moje plecy, odwróciłam się za siebie.
To, że popełniłam błąd, zrozumiałam dopiero, gdy mój wzrok zatrzymał się na przeciwległym końcu sali, gdzie razem z Blair Brocks, Patrickiem Lee i jego młodszą siostrą Connie, których kojarzę głównie ze Spotkań, oparty jednym ramieniem o blat, siedział Wyatt.
Ciężko było mi się do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale w ciemnej obcisłej koszulce, spranych, równie ciemnych jeansach i z niesfornym kosmykiem ciemnobrązowych włosów opadającym mu na jedną brew wyglądał naprawdę diabelnie gorąco.
-Jezu, Val, nawet nie masz pojęcia jak Wyatt się wkurzył.- Libby trajkotała w najlepsze, nawet nie zauważając, że w ciągu kilku minut zrobiłam się czerwona na twarzy z zażenowania. - Nie wiem coś ty mu powiedziała, ale wyglądało to interesująco. Szczerze mówiąc jak was tak obserwowałam, to doszłam do wniosku, że bardzo do siebie pasujecie. Nawet przez chwilę tak głęboko patrzyliście sobie w oczy, jakbyście...
-Libby, proszę cię, skończ - jęknęłam, kiedy potok słów wydobywający się z jej wymalowanych na czerwono ust stawał się coraz ciekawszy.
-Nie, dlaczego? - Drake, który jakiś czas temu dosiadł się do nas ze swoją tacą, uśmiechnął się figlarnie. - Chętnie posłuchamy. Niektórych rzeczy jeszcze nie wiedziałem.
-Zamknij się - wymamrotałam, zakrywając oczy dłonią.
-Daj spokój, Val. Wyluzuj - Libby poklepała mnie z czułością po ramieniu. - Jesteśmy jak rodzina. Fajnie, że się polubiliście!
-POLUBILIŚMY?! Nie sądzę.
-Oj, nie bądź taka spięta - Libby puściła mi oczko znad swojej na wpół zjedzonej kanapki.- Powiedz chociaż o co wam poszło.
-O nic. - Wywróciłam oczami. - Wydawało wam się.
Drake prychnął cicho, a na jego ustach pojawił się cyniczny uśmieszek, który sekundę później zastąpiło nieme "Ała", w momencie kiedy siedząca obok Rowan mocno trąciła go w ramię.
-To dlaczego po twoim wyjściu Wyatt poszedł do stolika swoich rodziców z miną seryjnego mordercy? - Drążyła Libby, przy okazji okręcając rudy kosmyk swoich włosów na palec wskazujący.
-To już nie moja sprawa - żachnęłam się. - Skończ ten temat, bo zacznę krzyczeć.
-Okej, okej.- Dziewczyna uniosła ręce w geście poddania i z niezadowoloną miną zaczęła rozglądać się po wypełnionej uczniami stołówce. - A tak swoją drogą, Twój Pan Boski chyba specjalnie dla ciebie przyszedł dziś do szkoły.
Uniosłam brwi, nie mając pojęcia o czym mówi i biorąc przykład z przyjaciół patrzących teraz gdzieś za moje plecy, odwróciłam się za siebie.
To, że popełniłam błąd, zrozumiałam dopiero, gdy mój wzrok zatrzymał się na przeciwległym końcu sali, gdzie razem z Blair Brocks, Patrickiem Lee i jego młodszą siostrą Connie, których kojarzę głównie ze Spotkań, oparty jednym ramieniem o blat, siedział Wyatt.
Ciężko było mi się do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale w ciemnej obcisłej koszulce, spranych, równie ciemnych jeansach i z niesfornym kosmykiem ciemnobrązowych włosów opadającym mu na jedną brew wyglądał naprawdę diabelnie gorąco.
Musiał poczuć na sobie moje spojrzenie, bo w tym samym momencie podniósł wzrok, jednak ja w jednej sekundzie znów siedziałam odwrócona do niego plecami, a wszyscy siedzący przy moim stoliku przyjaciele udawali, że zajmują się swoim jedzeniem.
-To nie jest żaden "Mój Pan Boski". - Powiedziałam, ze złością wbijając widelec w swoją nietkniętą porcję marchewki. - I nie przyszedł tutaj z mojego powodu, tylko jeśli już to pewnie dlatego, że raz na jakiś czas musi pojawić się w szkole. Właściwie dziwne, że jeszcze go nie wywalili za notoryczne opuszczanie zajęć.
-Bogaci rodzice wiedzą co robią.- Pierwszy raz od początku rozmowy o Wyatt'cie odezwał się Clay, który z jakiegoś powodu wydawał się być zirytowany naszą wymianą zdań. - Na pewno zapłacą ile trzeba, żeby jakkolwiek ratować reputację swojego jedynaka.
-Nie jest jedynakiem. - Drake uniósł jedną brew. - Ma jeszcze brata.
-Niepełnosprawnego. - Uściślił Clayton .- Na jedno wychodzi.
Teraz to ja uniosłam brew. Nigdy nie powiedziałabym, że Clay może tak lekceważąco wyrażać się o niepełnosprawnych ludziach. Z jego słów można było zrozumieć tyle, że upośledzony brat Wyatt'a według niego w ogóle nie wchodził w skład rodziny.
Miałam już coś powiedzieć, kiedy okazję na zmianę tematu wykorzystała Rowan.
-W piątek wieczorem w Walton's Harvey znów planuje zrobić coś głośniejszego - zaczęła. - Co powiecie na to, żeby pójść? Obie z Val mamy wtedy wolne i na szczęście nie musimy też iść na żadne Spotkanie, więc może spędzimy wieczór w piątkę?
-Jestem za. - Clay uśmiechnął się blado, najwyraźniej z równą mi ulgą przyjmując zmianę torów rozmowy na coś bardziej neutralnego.
-Cholera... Umówiłam się już ze znajomym. - Libby ze złością przygryzła dolną wargę.- Zobaczymy, może jakoś uda mi się do was później dołączyć.
-A ja bardzo chętnie. - Drake rozciągnął się na swoim krześle z uśmiechem. - I chyba nawet skuszę się na jakąś większą porcyjkę napojów wyskokowych.
Też bym się skusiła, pomyślałam, nie mogąc pozbyć się z głowy nachalnej myśli, że Wyatt tutaj jest - kilkadziesiąt metrów dalej, całkowicie obojętny i spokojnie jedzący lunch ze swoimi przyjaciółmi. Gdybym tylko piła alkohol.
Ale nie piję, a Wyatt za jego sprawą nie zniknie z Mount Dew.
-To nie jest żaden "Mój Pan Boski". - Powiedziałam, ze złością wbijając widelec w swoją nietkniętą porcję marchewki. - I nie przyszedł tutaj z mojego powodu, tylko jeśli już to pewnie dlatego, że raz na jakiś czas musi pojawić się w szkole. Właściwie dziwne, że jeszcze go nie wywalili za notoryczne opuszczanie zajęć.
-Bogaci rodzice wiedzą co robią.- Pierwszy raz od początku rozmowy o Wyatt'cie odezwał się Clay, który z jakiegoś powodu wydawał się być zirytowany naszą wymianą zdań. - Na pewno zapłacą ile trzeba, żeby jakkolwiek ratować reputację swojego jedynaka.
-Nie jest jedynakiem. - Drake uniósł jedną brew. - Ma jeszcze brata.
-Niepełnosprawnego. - Uściślił Clayton .- Na jedno wychodzi.
Teraz to ja uniosłam brew. Nigdy nie powiedziałabym, że Clay może tak lekceważąco wyrażać się o niepełnosprawnych ludziach. Z jego słów można było zrozumieć tyle, że upośledzony brat Wyatt'a według niego w ogóle nie wchodził w skład rodziny.
Miałam już coś powiedzieć, kiedy okazję na zmianę tematu wykorzystała Rowan.
-W piątek wieczorem w Walton's Harvey znów planuje zrobić coś głośniejszego - zaczęła. - Co powiecie na to, żeby pójść? Obie z Val mamy wtedy wolne i na szczęście nie musimy też iść na żadne Spotkanie, więc może spędzimy wieczór w piątkę?
-Jestem za. - Clay uśmiechnął się blado, najwyraźniej z równą mi ulgą przyjmując zmianę torów rozmowy na coś bardziej neutralnego.
-Cholera... Umówiłam się już ze znajomym. - Libby ze złością przygryzła dolną wargę.- Zobaczymy, może jakoś uda mi się do was później dołączyć.
-A ja bardzo chętnie. - Drake rozciągnął się na swoim krześle z uśmiechem. - I chyba nawet skuszę się na jakąś większą porcyjkę napojów wyskokowych.
Też bym się skusiła, pomyślałam, nie mogąc pozbyć się z głowy nachalnej myśli, że Wyatt tutaj jest - kilkadziesiąt metrów dalej, całkowicie obojętny i spokojnie jedzący lunch ze swoimi przyjaciółmi. Gdybym tylko piła alkohol.
Ale nie piję, a Wyatt za jego sprawą nie zniknie z Mount Dew.
Huhu, czyli coś kiedyś było z Clay'em... Tak myślałam. Biedny chłopak ;_(
OdpowiedzUsuńA tak poza tym to cieszę się meeega, że znów są opowiadania ;D
Kurczę... Ciężko komentować każde opo... Wszystkie są fajne, ciekawe i wprowadzają do fabuły coś nowego i zwykle intrygującego, ale nie chcę pisać pod każdym tego samego. Po prostu ciężko jest mi się zdobyć na kreatywność, kiedy czytam tak wiele dobrych opowiadań, także ten... No nieważne. Fajne było, koniec, kropka. Nie wiem, może uda mi się wymyśleć kiedyś jakieś nowe słowo opisujące to, co chcę powiedzieć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam~