13
października, Mount Dew
Siedziałam
na bardzo miękkiej kanapie, w którą wręcz się zapadałam, a
uczucie to sprawiło, że zachichotałam jeszcze głośniej. Czułam
aksamitny materiał obicia, który drażnił moją rozgrzaną do
granic możliwości skórę, a to jeszcze bardziej potęgowało
przyjemność, którą odczuwałam w tej chwili. Mruknęłam z
zadowoleniem, wsuwając się jeszcze głębiej w mięciutką nicość
mebla, która zdawała się nie mieć końca. Nie mogłam przestać
chichotać, więc mój śmiech
mieszał się wraz z pomrukiwaniem, tworząc bliżej nieokreślone,
zgłuszone dźwięki.
Niespodziewanie
poczułam jak ktoś pociąga mnie w swoją stronę, co sprawiło, że
przez moje ciało przebiegło stado dreszczy. Cały czas czułam
czyjś drażniący dotyk na talii, ale nie potrafiłam zlokalizować
swojego aktualnego położenia. Wiedziałam, że siedzę, ale uczucie
jakie temu towarzyszyło było dość mylące. Dryfowałam fizycznie
i psychicznie, nie mogąc przestać się śmiać i uśmiechać.
Boże,
było mi tak dobrze.
Coś
mokrego zaczęło jeździć wzdłuż mojej szyi, a jedyne co mogłam
zrobić to pojękiwać z przyjemności, mimo iż w głębi zapaliła
mi się czerwona lampka. Spięłam się na sekundę, chcąc otworzyć
oczy, ale powieki były za ciężkie. Chciałam odepchnąć od siebie
właściciela ust, które wpijały się w linię mojej szczęki, ale
moje ręce będące w tym momencie jak z waty odbiły się od twardej
przeszkody. Moje ciało kolejny raz przeszyły dreszcze, a w
podbrzuszu wybuchła kolejna fala, rozlewającego się po całym mym
organizmie, przyjemnego ciepła. Z ust ponownie wyrwał mi się cichy
jęk, któremu towarzyszyła chęć przysunięcia się do obiektu,
który był odpowiedzialny za moje uniesienia.
Moje
ciało chciało więcej, a mózg nie miał siły już walczyć, więc
mimowolnie wygięłam się w łuk, co sprawiło, że moja klatka
piersiowa zaczęła się ocierać o przeszkodę przede mną.
-
Stary, ale ona ma fazę – usłyszałam z oddali, jakby wydobywający
się z próżni głos, ale w tej chwili był on dla mnie najmniej
istotny.
-
Jak myślisz, ile ją będzie trzymało? – ten głos rozbrzmiał
bardzo blisko mnie. Słowa wypowiedziane prosto do mego ucha odbiły
się echem w mojej obolałej głowie, sprawiając jeszcze większe
zawroty.
–
Zatrzymajcie to – jęknęłam, gdy
uczucie zadowolenia zastąpił nagły
ból, i mocno
wbiłam się palcami w ciało przede mną, którym okazało się
męskie ramię.
-
Chyba ją puszcza – syknął z niezadowoleniem mężczyzna, do
którego przyczepiłam się dłońmi.
Ból
w czaszce narastał coraz bardziej, ale i tak moją uwagę
bezustannie przykuwała czyjaś dłoń, która raz po raz sunęła
wzdłuż mojej talii. Spojrzałam zamroczonym wzrokiem przed siebie i
mimowolnie skrzywiłam się, czując kolejną dawkę nieprzyjemnego
uczucia, które przypominało stado kauczukowych piłeczek
odpijających się w samym środku mojej czaszki. Gdzieś pomiędzy
bezkształtnymi plamami przysłaniającymi mi obraz przede mną
zobaczyłam specyficznie wyglądający łańcuszek osoby, na której
torsie aktualnie leżałam.
-
Kellan? – wychrypiałam, bezskutecznie próbując się wyprostować.
Moje ciało było bezwładne i i tak prędzej czy później znowu
opadało na chłopaka, którego ręka przez cały czas spoczywała na
moim zaczerwienionym od podniecenia policzku. Blondwłosy znajomy
leniwie zjeżdżał dłonią w dół, nie omijając przy tym piersi i
wewnętrznej strony uda.
-
Otwórz buzię, mała – mruknął mi wprost do ust, zataczając
kręgi na mojej rozgrzanej skórze. Faza powoli mnie puszczała, co
oznaczało że narkotyk przestawał działać, a mój umysł na nowo
zaczął kalkulować całą sytuacją. Nagle ogarnął mnie niepokój,
a moje ciało całe się spięło. Chciałam odepchnąć od siebie
rękę Kellana, ale to sprawiło, że ten mocniej wbił we mnie
palce, zapewne pozostawiając na moim ciele kolejne ślady. Wessałam
powietrze przez zaciśnięte zęby.
Nie
chciałam, żeby mnie dotykał. Nie chciałam kolejnych siniaków i
kolejnej dawki narkotyków.
-
Ja nie chcę – załkałam, zawieszając wzrok na wreszcie chodź
trochę wyraźniejszej twarzy kolegi.
-
Otwórz usta – powtórzył zirytowany, a jego dłoń momentalnie
ścisnęła moje policzki, zmuszając mnie do rozchylenia warg.
-
Nie chcę – jęknęłam, ponawiając próbę odepchnięcia od
siebie Kellana.
Niespodziewanie
mój policzek przeszył pulsujący ból. Zostałam spoliczkowana, a
przez to straciłam równowagę i spadłam z kolan blondyna wprost na
zimny i twardy beton. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy, które
dodatkowo podrażniały już i tak całe obolałe, soczyście
zaczerwienione miejsce na twarzy. Gwałtownie spuściłam głowę,
kuląc się jak małe, bezbronne zwierzę znajdujące się w klatce
razem z rozwścieczoną bestią. Kilka milimetrów od mej twarzy
znajdowały się bardzo dobrze mi znane buty, a już po chwili ich
właściciel brutalnie złapał mnie za włosy, zmuszając do tego,
bym na niego spojrzała. Brunet stojący przede mną bawił się w
najlepsze widząc moje łzy i przerażenie. Jego usta wykrzywiał
diaboliczny, niemal psychopatyczny uśmiech. Sprawiało mu to
przyjemność. Mój strach, moje krzyki, płacz, błagania. Karmił
się tym. Był pieprzonym sadystą, a ja byłam za słaba i zbyt
przerażona by móc mu się postawić. Moje ciało należało do
nich. Rządzili moim życiem jak chcieli, a ja nie mogłam z tym, nic
zrobić. Pocieszała mnie tylko jedna myśl: Zawsze mogłoby być
gorzej.
-
No dalej malutka – zachęcał Kellan, który teraz klęczał obok
mnie w jednej z dłoni trzymając maluteńki brązowo zielony listek
– Chyba nie chcesz, żeby ktoś sprał ci tę
piękną buźkę.
Mówiąc
to spojrzał na nadal stojącego nade mną bruneta, którego uśmiech
poszerzył się jeszcze bardziej.
Z
przerażeniem spojrzałam na obydwu chłopaków, po chwili posłusznie
rozchylając wargi. Blondyn z zadowoleniem poklepał mnie po głowie,
jak zazwyczaj poklepuje się swojego pupila i położył na mym
języku gorzką roślinę. Zamknęłam usta i próbując powstrzymać
odruch wymiotny, zaczęłam ssać i gryźć narkotyk. Już po kilku
sekundach odczułam początkowe działanie specyfiku, a po kolejnych
kilku minutach ponownie zawładnęła mną fala euforii.
Gwałtownie uniosłam się do pozycji
siedzącej, ciężko dysząc i na darmo próbując uspokoić szalenie
bijące serce. Zakryłam usta drżącą ręką, zagłuszając tym
samym cichutki szloch wyrywający się spomiędzy mych rozedrganych
warg. W kącikach oczu zakręciły się pojedyncze, słone łzy,
które od razu starłam wierzchem drugiej dłoni.
Rozsadzało
mi głowę, a ja nie mogłam nawet jęknąć, ponieważ obiecałam
sobie, że już nigdy nie będę słaba. Nadal czułam na języku
gorzki smak narkotyku, mimowolnie czując chęć na kolejną jego
dawkę.
Nie!
Wrzasnęła moja
podświadomość, starając się odsunąć myśli od złudnego
pragnienia zaspokojenia i poczucia uwolnienia od trosk.
To
wszystko przez nich… Przez nich w bardzo młodym wieku znajdowałam
się na skraju narkomanii, przez nich nie mogłam patrzeć na siebie
w lustro, przez nich ukrywałam się pod szczelnie zakrywającymi
moje ciało ubraniami i maską, którą każdego dnia, z samego rana
zakładałam na swą twarz, by nikt nie dowiedział się o koszmarze,
którym było moje życie.
Nie
chciałam litości, nie chciałam „zrozumienia” ze strony
rówieśników. Pragnęłam samotności i spokoju, które dawały mi
narkotyki i przebywanie sam na sam z moimi demonami, które Oni
stworzyli.
Nie
mogłam się rozpaść w tej chwili, nie teraz gdy po prawie dwóch
latach, nareszcie zaczęło mi się układać. Wstałam szybko z
łóżka i od razu skierowałam się w stronę łazienki, gdzie
zrzuciłam z siebie przepoconą koszulkę, która służyła mi za
piżamę, po czym weszłam pod prysznic, odkręcając do samego końca
kurek z zimną wodą. Na krótki moment dało mi to ukojenie, dopóki
moje myśli ponownie nie zaatakowały obrazy z
przeszłości. Drżącą ręką
sięgnęłam do drugiego kurka i bez namysłu odkręciłam gorącą
wodę. Momentalnie łazienkę wypełniła dusząca, gęsta para,
skraplająca się przy zetknięciu z zimną powierzchnią płytek w
odcieniu kości słoniowej, pokrywających całą podłogę oraz
znaczną część czterech ścian pomieszczenia.
Dopiero
teraz, gdy moją skórę zaczęły pokrywać czerwone plamy, a oddech
pogłębił się by móc złapać jak największą ilość
powietrza, moje serce zwolniło rytm, a ciało przestało drżeć,
dając mi tym upragnioną chwilę ukojenia.
****
Po
długiej kąpieli przeszłam z powrotem do pokoju i odruchowo
spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 4:37.
No
pięknie, co ja mam teraz robić przez prawie trzy godziny…
Złapałam
się za głowę, a chwilę później podeszłam do szafy. Nie chciało
mi się już spać, a na dzisiaj nie miałam nic do zrobienia w
warsztacie, co oznaczało, że nie mogłam się tam zaszyć, jak to
zwykle miałam w zwyczaju, w trudnych chwilach. Postanowiłam więc,
całkowicie spontanicznie wybrać się na krótką wycieczkę, na
tyle długą by nie pokazywać się w domu do godzin popołudniowych,
ale na tyle krótką, by bez przeszkód zdążyć do szkoły.
Zarzuciłam
na siebie pierwszą lepszą koszulkę, do której dobrałam byle
jakie spodnie, a do plecaka włożyłam rzeczy na zmianę, po czym
napisałam krótką notkę i schowałam ją w miejscu, w którym mógł
ją znaleźć tylko i wyłącznie tata, zaznaczając w niej, by nie
mówił mamie, gdzie się udałam.
Gdy
rozejrzałam się po pokoju i upewniłam się, że o niczym nie
zapomniałam, podeszłam do okna i zwinnie, jak przystało na
zmiennokształtną, wyszłam na dach, z którego przy pomocy
rosnącego, pod naszym domem drzewa, zeskoczyłam na ziemię.
Mimowolnie
otrzepałam ręce i ruszyłam biegiem w stronę lasu, zmuszając
wszystkie, nawet najmniejsze mięśnie do wysiłku, po to by jak
najszybciej zniknąć w gęstwinie.