niedziela, 9 października 2016

Rowan

4 październik - sobota , Mount Dew

Jęknęłam próbując znaleźć pozycję, w której czułabym się choć odrobinę bardziej komfortowo. Zaciskałam powieki, wszelkim siłami próbując wrócić do słodkiego stanu zapomnienia, ale wraz z pierwszymi jaskrawymi promieniami słońca wdzierającymi się przez okno do pokoju moją podświadomość powoli zaczęły opuszczać resztki snu. Jeszcze chwilę mocowałam się z samą sobą, aż zrozumiałam, że to z miejsca przegrana walka i im dłużej próbuję tym szybciej odzyskuję przytomność. Mimo to, nie chciałam jeszcze wstawać. Chciałam choćby udawać, że mnie i wszystkie moje problemy dzieli krucha bariera snu, że w tym stanie jestem nietykalna. Starałam się zyskać na czasie i wszelkimi siłami odpychałam od siebie nieuniknione – moment, w którym będę musiała wyjść ze swojego pokoju i skonfrontować się z ojcem.
Coś mnie tknęło. Ze swojego pokoju?
Powoli otworzyłam oczy i podniosłam się na łokciach do pozycji pół siedzącej. Pokój, w którym się znalazłam był znajomy i w przeszłości spędziłam w nim wiele czasu, ale z całą pewnością nie był mój. Dokładnie naprzeciw mnie stało łóżko z kłębkiem zwiniętej pościeli, spod, której na poduszki wypadały kosmyki miękkich czarnych loków. Obok biurka na kremowym dywanie rozłożony był dmuchany materac z kocami, na którym spałam. Wczorajszej (czy raczej już dzisiejszej) nocy uzgodniłyśmy z Val, że mogę przenocować się u niej. Kamień spadł mi serca, kiedy się zgodziła, bo po telefonie ojca naprawdę zaczynałam bać się powrotu do domu. Zachowywałam się kompletnie irracjonalnie, jak dziecko, które wierzyło, że jeśli będzie się ociągać to kara nie przyjdzie. Problem polegał na tym, że nie miałam nawet najmniejszych podejrzeń co do tego, czego niby miałaby dotyczyć ta cała „rozmowa”. Wszystko wyglądało tak jak zwykle, powiedziałabym, że nawet trochę lepiej, a mimo to ton głosu ojca sprawiał, że zaczynałam wymyślać najgorsze scenariusze. W głębi siebie musiałam przyznać, że nie boję się samej rozmowy, ale wpływu jaki będzie miała na nasze relacje – czy znów wrócimy do stanu wojennego, czy posuniemy się jeszcze o krok dalej.
Wyglądało na to, że nie tylko mi ulżyło przez to nocowanie. Val też wyglądała na nieco spokojniejszą. Rozdrażniło ją to całe zajście z Wyatt’em, i chociaż czułam, że nie mówi mi wszystkiego, widziałam, że gnębi ją to bardziej niż powinno. Wyglądała na zamyśloną i była bardziej milcząca niż zwykle. Obie mogłyśmy zrzucić to na zmęczenie, ale żadna z nas by się na to nie nabrała. Znamy się zbyt długo. Kiedy byłyśmy małe, wiele razy nocowałyśmy u siebie nawzajem i wtedy wychodziły na jaw wszystkie nasze sekrety. Miałam nikłą nadzieję, że tym razem będzie tak samo – przegadamy pół nocy i poczujemy się lepiej. Ale nie jesteśmy już małymi dziewczynkami. Mówienie o problemach nie przychodzi nam już tak łatwo, nie potrafimy tak po prostu wyrzucić z siebie wszystkiego na jednym oddechu i sekundę później śmiać się z byle czego. Na początku rozmawiałyśmy, choć nie było to nic istotnego. Obie unikałyśmy drażliwych tematów. Było na nie za wcześnie. W pewnym momencie po prostu obie odpłynęłyśmy przez zmęczenie.
Odblokowałam telefon, żeby usunąć powiadomienia o nieodebranych połączeniach od ojca. Powinnam była dać mu jakiś znak życia, ale nie chciałam, żeby znów dzwonił. Nie teraz.
Wyświetlacz pokazywał godzinę 9:40. Jęknęłam cicho, podnosząc się z dmuchanego materaca na nogi. Nie mogłam powiedzieć, że był niewygodny, ale nie było to to samo co własne łóżko w domu. Zlustrowałam wzrokiem pokój w poszukiwaniu swoich rzeczy. Leżały zwinięte w rogu pokoju tuż obok biurka. Sięgnęłam po nie, żeby ocenić ich stan; spodnie, jak się okazało, wyglądały nie najgorzej. Nie były ani brudne, ani specjalnie pogniecione, w przeciwieństwie do koszuli, która wyglądała, jakby ktoś właśnie wyciągnął ją sobie z gardła.
- Mogłam ją wczoraj poskładać…- westchnęłam.
- Już nie śpisz?
Odwróciłam się i napotkałam jeszcze nieco nieobecne spojrzenie Val.
- Obudziłam cię? Przepraszam…- wydukałam zmieszana.
- Obudziłam się wcześniej, myślałam, że ty jeszcze śpisz – dziewczyna posłała mi delikatny uśmiech, po czym wskazała na ubrania w mojej dłoni – Już idziesz?
- Chyba muszę – mruknęłam – Ojciec i tak jest na mnie wściekły.
Val uniosła brew z ironicznym uśmiechem dając mi do zrozumienia, że moja mina mówi, że wcale nie chcę i nie zamierzam wracać prosto do domu.
- Wiesz, że możesz tu zostać, nie?
- A ty wiesz, jak twoja mama się wścieknie? - parsknęłam rozbawiona – Uwierz, naprawdę wolałabym zostać.
- Pewnie masz rację – dziewczyna ziewnęła, przeciągając się – Widzimy się w Walton’s?
- Jasne, Harvey pewnie będzie potrzebował pomocy przy sprzątaniu po wczoraj – zgodziłam się – Jak się czujesz?
Dziewczyna wstała i podeszła do powieszonego na ścianie lustra.
- Dobrze – odpowiedziała – A jak mam się czuć?
- Wiesz o co mi chodzi – przewróciłam oczami – Deepwood.
Zamiast odpowiedzieć Valerie wzruszyła tylko ramionami i beznamiętnym wzrokiem poszukała szczotki.
- Wszystko gra – usłyszałam w końcu, a kiedy posłałam jej kolejne pytające spojrzenie, dodała – Naprawdę. To nic takiego. Nie obchodzi mnie co i z kim robi ten dupek.
- Skoro tak mówisz…- wzruszyłam ramionami, choć nie byłam co do tego przekonana – Gdybyś zmieniła zdanie, wiesz, że możesz na mnie liczyć.
- I wzajemnie – przyjaciółka mrugnęła do mnie z uśmiechem – Na pewno niczego już nie potrzebujesz?
- W zasadzie…- spojrzałam wymownie na wymiętą koszulę w moich dłoniach – masz jeszcze tą bluzkę, którą kiedyś u ciebie zostawiłam?

***

Tak jak podejrzewała Val, nie pojechałam prosto do domu, choć prawdę mówiąc to mało powiedziane; wybrałam najbardziej okrężną drogę jaką mogłam znaleźć. Siedząc w busie już na drugim przystanku zdecydowałam przedłużyć ją sobie jeszcze bardziej zatrzymując się w Walton’s. Wysiadłam na najbliższym przystanku i od razu poczułam przenikliwe zimno, pomimo skórzanej kurtki i całkiem ciepłych botków. Czerwony t-shirt, który ubrałam zamiast mojej koszuli też wcale nie poprawiał sytuacji; był wycięty na plecach i zdecydowanie za cienki jak na tę porę roku. Od lokalu dzieliło mnie jakieś 200 metrów, więc zdążyłam porządnie zmarznąć zanim pod niego dotarłam. Pogoda była ostatnio wyjątkowo kapryśna, co było niezawodnym znakiem tego, że zbliża się zima. Niektórzy starsi mieszkańcy twierdzili nawet uparcie, że będzie to najcięższa zima od ostatnich kilkunastu lat i choć na początku wszyscy traktowali tę gadaninę z pobłażliwością, teraz wszystko wskazywało na to, że mieli rację. W takich chwilach naprawdę cieszyłam się, że jestem zmiennkoształtną i nie jestem tak podatna na zmiany temperatury i inne kaprysy pogody, jak większość ludzi. Była to jedna z niewielu zalet jakie ostatnio potrafiłam znaleźć w tym wszystkim. Kiedyś czułam się wyjątkowa ze względu na to kim jestem, w pewnym stopniu podniecała mnie też myśl o sekrecie jaki wszyscy musimy skrywać przed światem. W miarę jednak jak dorastałam, coraz bardziej zaczynało mnie to męczyć.
Kiedy dotarłam pod Walton’s, stały tam już Jodie i Martha i wydawały się żywo o czymś dyskutować, a w każdym razie wnioskowałam tak z gestykulacji starszej kobiety. Jodie energicznie wymachiwała rękami i niemalże skakała w miejscu, nie przestając krzyczeć (z autopsji domyślałam się, że cała ta wiązanka przeznaczona była dla nieobecnego Harvey’a), a Martha starała się zachować na tyle bezpieczną odległość, żeby przypadkiem nie oberwać.
-...chociaż raz w życiu, czy to tak wiele?! - usłyszałam fragment monologu kucharki, kiedy podeszłam bliżej. Martha zauważyła mnie pierwsza i szczęśliwa, że nie jest już sama z wściekłą Jodie pomachała mi z uśmiechem pełnym ulgi.
- Coś się stało? - zagadnęłam, kiedy odwróciła się też Jodie. Jej twarz momentalnie złagodniała na mój widok – Harvey się spóźnia?
- Właśnie miałyśmy do was pisać – zaczęła wyjaśniać młodsza dziewczyna – Harvey znów dziś nie otwiera.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Żeby chociaż to powiedział! - znów wybuchnęła Jodie – Słowo daję, kiedyś z nim nie wytrzymam! Zachowuje się ostatnio naprawdę dziwnie!
- Myślicie, że coś się u niego dzieje?
- Zawsze kiedy próbuję z nim porozmawiać, on mnie zbywa! - prychnęła kobieta.
- Spokojnie, Jodie, to pewnie wielkiego – próbowałam ją uspokoić, a Martha tylko uniosła ręce w geście rezygnacji – Może coś mu wypadło, albo to sprawy rodzinne…
- „Rodzinne” - żachnęła się Jodie.
- Nieważne – Martha wtrąciła się do rozmowy – To jego prywatne sprawy, jeśli zechce to nam powie.
- Tak…- zgodziłam się z dziewczyną, a starsza kobieta tylko wzruszyła ramionami dając nam do zrozumienia, że nadal ją to nie zadowala – W zasadzie, po co przyszłyście skoro wiedziałyście, że Harvey nie otworzy?
- Chciałyśmy trochę ogarnąć bar, ale nie mogę znaleźć klucza…
- Mam zapasowy – przypomniałam sobie i wygrzebałam z torebki mały srebrny kluczyk – Pomogę wam z barem. I tak nie mam nic do roboty…- zaproponowałam.
- Mogłabyś? Byłoby świetnie! - Martha wyraźnie odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała, że nie jest wystawiona na ataki szału Jodie samotnie. Weszłyśmy do pubu, a ja po raz kolejny tego dnia miałam ochotę rwać sobie włosy za uciekanie od problemów.

***


Bałaganu w lokalu wcale nie było tak dużo i uporałyśmy się z nim stosunkowo szybko. Za szybko. Kiedy wychodziłam dochodziło południe i słońce odbijające się od szklanych szyb potwornie raziło w oczy. Myślałam, że ogarnięcie wszystkie zajmie nam dużo dłużej i będę miała więcej czasu na przemyślenie rozmowy z ojcem, jednak, nawet pomimo moich usilnych starań przeciągnięcia tego w czasie, po kilku godzinach bar lśnił czystością i nie było sensu dłużej siedzieć w Walton’s.
- Na pewno nie chcesz podwózki? - zaproponowała Martha wsiadając do swojego starego czerwonego samochodu. – I tak podwożę Jodie, więc możesz się ze mną zabrać. Jest zimno, a to po drodze…
- Dzięki, i tak...muszę jeszcze gdzieś skoczyć – skłamałam posyłając jej uśmiech. Dziewczyna wzruszyła ramionami i pomachała mi na pożegnanie.
W zasadzie sama nie wiedziałam gdzie muszę jeszcze „skoczyć” i już po chwili, kiedy dotarł do mnie kolejny zimny podmuch wiatru zaczęłam żałować, że nie wsiadłam do auta razem z Marthą. Poszłam w stronę najbliższej kawiarni licząc na to, że będzie otwarta i będę mogła tam na spokojnie poskładać do kupy wszystko, co się do tej pory wydarzyło i przy okazji zebrać się psychicznie na rozmowę z ojcem. Myślałam o tym cały dzień i nadal nie miałam pojęcia co mogło go aż tak zdenerwować. Może coś mu się ubzdurało? Albo to mnie się tylko wydawało, że był wściekły? W końcu wypiłam już wcześniej parę drinków, a pubie było naprawdę głośno.
Świetnie, już sama zaczynałam wątpić w to co widzę i słyszę. Jeszcze chwila i będę gotowa pomyśleć, że cały wczorajszy wieczór był tylko snem. Weź się w garść, Rowan, musisz się ogarnąć.
Wyszłam zza wąskiego zaułka i skręciłam w najbliższą uliczkę. Z daleka mogłam już dostrzec szyld kawiarni, ale nie byłam wstanie ocenić, czy jest otwarta czy zamknięta, bo większość widoku zasłaniał mi znajomy czarny mercedes i zebrana obok grupka mężczyzn. Było ich sześciu i na oko mogli być 4-5 lat starsi ode mnie, niektórych znałam z widzenia. Palili papierosy i rozmawiali, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Wydawali się być zajęci rozmową i mnie nie zauważać, a ja nie zamierzałam zmieniać tego stanu rzeczy. Chciałam przejść obok, nie zwracając na nich uwagi, ale już po chwili miałam okazję dowiedzieć się skąd kojarzę tego mercedesa.
- Hawkeye?
Ian Marks oparty o swój samochód wychylił się zza pleców jednego ze swoich znajomych wyglądem przypominającego bardziej byka niż człowieka i próbował upewnić się, że dobrze mnie rozpoznał.
- Boże, nie dziś…- jęknęłam. Ostatnie czego potrzebowałam to rozmowa z tym nadętym błaznem. Chciałam odejść i udawać, że nie dosłyszałam, ale Ian już zdążył przepchnąć się między resztą wyrostków i stanął obok.
- Co jest, nie przywitasz się? - chłopak posłał mi nonszalancki uśmiech.
- Witaj, Ian – rzuciłam próbując go wyminąć.
- Co tak oschle? Wstałaś dziś lewą nogą?
- Spieszę się, nie mam czasu na żarty – prychnęłam próbując go wyminąć, ale znów zastąpił mi drogę.
- Szkoda - Marks westchnął niemalże teatralnie – Myślałem, że będziesz chciała pogadać…
- Pogadać? - uniosłam brew – Bez urazy, Ian, ale nie wydaje mi się, żebyśmy mieli jakieś wspólne tematy do ploteczek.
- Myślę, że ta „ploteczka” - mężczyzna wyszczerzył idealnie białe zęby w uśmiechu nieco się do mnie pochylając – bardzo ci się spodoba.
- Wątpię – prychnęłam, choć pewna część mnie była ciekawa tego co Ian Marks może mieć mi do powiedzenia.
- Nie chcesz się przekonać?
- Nie – ucięłam, nie dając mu powiedzieć nic więcej. Nie miałam nastroju na zabawę z nim. Szybko wyminęłam mężczyznę i niemalże biegiem ruszyłam w przeciwną stronę, kiedy jego silna ręka złapała mnie za ramię.
- Chodzi o Radę – syknął nieco ciszej poważniejąc, żeby jego kumple nie mogli nic usłyszeć.
Zatrzymałam się. Nagle wszystko zaczęło mi się układać. Przecież wczorajszego wieczoru ojciec był u Nich. Zadzwonić musiał zaraz po powrocie. Wyglądało na to, że inni też dostali wezwania, więc to co go tak wkurzyło musiało mieć związek z Radą.
Odwróciłam się do Ian’a posyłając mu pytające spojrzenie.
- Popatrz, już mnie słuchasz – na twarzy chłopaka znowu pojawił się jego firmowy uśmiech.
- O co chodzi? - dopytywałam zniecierpliwiona.
- Nie tutaj – Marks wskazał dyskretnie na swoją bandę, która stała kilkanaście metrów dalej podśmiechując się z Bóg wie czego – Chodź – chłopak pociągnął mnie za sobą za rękę.
- Nie możemy po prostu trochę od nich odejść? Albo nawet pójść do kawiarni? - prychnęłam, ale Ian już mnie nie słuchał.
- Podwiozę Rowan do domu – rzucił do przyjaciół wskazując na mnie i otworzył drzwi mercedesa, na co uniosłam pytająco brew – Wsiadasz?
W tym pytaniu było więcej nacisku niż propozycji, więc zdecydowałam się ustąpić. Po za tym, chciałam wiedzieć jaki związek z tym wszystkim może mieć Rada, a w tej chwili mogłam dowiedzieć się tego tylko od Ian’a.
- Więc? - zagadnęłam, kiedy wyjechaliśmy na ulicę.
- Wiesz, że wszystkie rodziny dostały wczoraj „wezwanie” od Rady, prawda? - skinęłam głową, więc Ian kontynuował – Kiedy ojciec wyszedł, udało mi się go przeczytać. Nie było tam nic szczególnego, Rada tylko zapraszała dorosłych na obowiązkowe zebranie. „Z nieobecności głowy rodziny będą wysuwane konsekwencje”, wiesz, takie ozdobniki w ich stylu. Nic ciekawego, dużo ciekawsze są te listy, które przyjdą niedługo…
- Jakie listy?
- Zaproszenia – chłopak po raz kolejny uśmiechnął się w taki sposób, że przeszły mnie ciarki – Sama zresztą zobaczysz.
- No tak, w końcu zbliża się Samhain….
Ian nic na to nie odpowiedział, posłał mi tylko rozbawione spojrzenie.
- W każdym razie, ta cała impreza będzie dla nas doskonałą okazją, nie uważasz?
Miałam wrażenie, że mężczyzna znów ze mnie żartuje, ale, pomimo szelmowskiego uśmiechu, wyglądał całkiem poważnie, jakby doskonale wiedział o czym mówi. Wyglądał na to, że to ja czegoś nie rozumiem.
- Co ty sobie znów ubzdurałeś? - wywróciłam oczami szczerze nie mając pojęcia co o tym myśleć.
Z kolei teraz to Ian wyglądał na zaskoczonego.
- Nie rozmawiałaś o tym z ojcem? - uniósł brwi.
- Od wczoraj nie byłam w domu…- przyznałam po chwili milczenia, spuszczając wzrok.
Mężczyzna parsknął w odpowiedzi.
- Wytłumacz mi o co chodzi, jeśli wydaje ci się to takie oczywiste – warknęłam odwracając się.
- Wybacz, Hawkeye, najpierw ojciec musi ci coś wytłumaczyć. Później podzielę się z tobą każdym moim sekretem – kiedy Ian puścił mi oczko myślałam, że zwymiotuję – Z resztą – tu wskazał na drogę przed sobą – zbliża się twój przystanek.
Rzeczywiście, nawet nie wiedziałam kiedy znaleźliśmy na właściwej drodze. Teraz od mojego domu dzieliło nas zaledwie kilkadziesiąt metrów.
- Zatrzymaj się – warknęłam.
- Co? - Ian spojrzał na mnie z irytacją.
- Ogłuchłeś? Do domu trafię sama.
Mężczyzna wyglądał jakby chciał się kłócić, ale kiedy napotkał moje spojrzenie zamknął usta. Posłusznie zatrzymał się na poboczu.
- Szerokiej drogi, Hawkeye – mruknął, puszczając mi oczko.
- Naprawdę jesteś strasznym dupkiem, wiesz? - warknęłam zatrzaskując drzwi samochodu.
Ian odjechał, a ja po kilku minutach stałam już przy drzwiach szukając odpowiedniego klucza w torebce.  


1 komentarz: