4 październik - sobota ,
Mount Dew
Jęknęłam próbując
znaleźć pozycję, w której czułabym się choć odrobinę bardziej
komfortowo. Zaciskałam powieki, wszelkim siłami próbując wrócić
do słodkiego stanu zapomnienia, ale wraz z pierwszymi jaskrawymi
promieniami słońca wdzierającymi się przez okno do pokoju moją
podświadomość powoli zaczęły opuszczać resztki snu. Jeszcze
chwilę mocowałam się z samą sobą, aż zrozumiałam, że to z
miejsca przegrana walka i im dłużej próbuję tym szybciej
odzyskuję przytomność. Mimo to, nie chciałam jeszcze wstawać.
Chciałam choćby udawać, że mnie i wszystkie moje problemy dzieli
krucha bariera snu, że w tym stanie jestem nietykalna. Starałam się
zyskać na czasie i wszelkimi siłami odpychałam od siebie
nieuniknione – moment, w którym będę musiała wyjść ze swojego
pokoju i skonfrontować się z ojcem.
Coś mnie tknęło.
Ze swojego pokoju?
Powoli otworzyłam
oczy i podniosłam się na łokciach do pozycji pół siedzącej.
Pokój, w którym się znalazłam był znajomy i w przeszłości
spędziłam w nim wiele czasu, ale z całą pewnością nie był mój.
Dokładnie naprzeciw mnie stało łóżko z kłębkiem zwiniętej
pościeli, spod, której na poduszki wypadały kosmyki miękkich czarnych loków. Obok biurka na kremowym dywanie rozłożony był
dmuchany materac z kocami, na którym spałam. Wczorajszej (czy
raczej już dzisiejszej) nocy uzgodniłyśmy z Val, że mogę
przenocować się u niej. Kamień spadł mi serca, kiedy się
zgodziła, bo po telefonie ojca naprawdę zaczynałam bać się powrotu
do domu. Zachowywałam się kompletnie irracjonalnie, jak dziecko,
które wierzyło, że jeśli będzie się ociągać to kara nie
przyjdzie. Problem polegał na tym, że nie miałam nawet
najmniejszych podejrzeń co do tego, czego niby miałaby dotyczyć ta cała
„rozmowa”. Wszystko wyglądało tak jak zwykle, powiedziałabym,
że nawet trochę lepiej, a mimo to ton głosu ojca sprawiał, że
zaczynałam wymyślać najgorsze scenariusze. W głębi siebie
musiałam przyznać, że nie boję się samej rozmowy, ale wpływu
jaki będzie miała na nasze relacje – czy znów wrócimy do stanu
wojennego, czy posuniemy się jeszcze o krok dalej.
Wyglądało na to,
że nie tylko mi ulżyło przez to nocowanie. Val też wyglądała na
nieco spokojniejszą. Rozdrażniło ją to całe zajście z Wyatt’em,
i chociaż czułam, że nie mówi mi wszystkiego, widziałam, że
gnębi ją to bardziej niż powinno. Wyglądała na zamyśloną i
była bardziej milcząca niż zwykle. Obie mogłyśmy zrzucić to na
zmęczenie, ale żadna z nas by się na to nie nabrała. Znamy się
zbyt długo. Kiedy byłyśmy małe, wiele razy nocowałyśmy u siebie
nawzajem i wtedy wychodziły na jaw wszystkie nasze sekrety. Miałam
nikłą nadzieję, że tym razem będzie tak samo – przegadamy pół
nocy i poczujemy się lepiej. Ale nie jesteśmy już małymi
dziewczynkami. Mówienie o problemach nie przychodzi nam już tak
łatwo, nie potrafimy tak po prostu wyrzucić z siebie wszystkiego na
jednym oddechu i sekundę później śmiać się z byle czego. Na
początku rozmawiałyśmy, choć nie było to nic istotnego. Obie
unikałyśmy drażliwych tematów. Było na nie za wcześnie. W
pewnym momencie po prostu obie odpłynęłyśmy przez zmęczenie.
Odblokowałam
telefon, żeby usunąć powiadomienia o nieodebranych połączeniach
od ojca. Powinnam była dać mu jakiś znak życia, ale nie chciałam,
żeby znów dzwonił. Nie teraz.
Wyświetlacz
pokazywał godzinę 9:40. Jęknęłam cicho, podnosząc się z
dmuchanego materaca na nogi. Nie mogłam powiedzieć, że był
niewygodny, ale nie było to to samo co własne łóżko w domu.
Zlustrowałam wzrokiem pokój w poszukiwaniu swoich rzeczy. Leżały
zwinięte w rogu pokoju tuż obok biurka. Sięgnęłam po nie, żeby
ocenić ich stan; spodnie, jak się okazało, wyglądały nie
najgorzej. Nie były ani brudne, ani specjalnie pogniecione, w
przeciwieństwie do koszuli, która wyglądała, jakby ktoś właśnie
wyciągnął ją sobie z gardła.
- Mogłam ją
wczoraj poskładać…- westchnęłam.
- Już nie śpisz?
Odwróciłam się i
napotkałam jeszcze nieco nieobecne spojrzenie Val.
- Obudziłam cię?
Przepraszam…- wydukałam zmieszana.
- Obudziłam się
wcześniej, myślałam, że ty jeszcze śpisz – dziewczyna posłała
mi delikatny uśmiech, po czym wskazała na ubrania w mojej dłoni –
Już idziesz?
- Chyba muszę –
mruknęłam – Ojciec i tak jest na mnie wściekły.
Val uniosła brew z
ironicznym uśmiechem dając mi do zrozumienia, że moja mina mówi,
że wcale nie chcę i nie zamierzam wracać prosto do domu.
- Wiesz, że możesz
tu zostać, nie?
- A ty wiesz, jak
twoja mama się wścieknie? - parsknęłam rozbawiona – Uwierz,
naprawdę wolałabym zostać.
- Pewnie masz rację
– dziewczyna ziewnęła, przeciągając się – Widzimy się w
Walton’s?
- Jasne, Harvey
pewnie będzie potrzebował pomocy przy sprzątaniu po wczoraj –
zgodziłam się – Jak się czujesz?
Dziewczyna wstała i
podeszła do powieszonego na ścianie lustra.
- Dobrze –
odpowiedziała – A jak mam się czuć?
- Wiesz o co mi
chodzi – przewróciłam oczami – Deepwood.
Zamiast odpowiedzieć
Valerie wzruszyła tylko ramionami i beznamiętnym wzrokiem poszukała
szczotki.
- Wszystko gra –
usłyszałam w końcu, a kiedy posłałam jej kolejne pytające
spojrzenie, dodała – Naprawdę. To nic takiego. Nie obchodzi mnie
co i z kim robi ten dupek.
- Skoro tak mówisz…-
wzruszyłam ramionami, choć nie byłam co do tego przekonana –
Gdybyś zmieniła zdanie, wiesz, że możesz na mnie liczyć.
- I wzajemnie –
przyjaciółka mrugnęła do mnie z uśmiechem – Na pewno niczego
już nie potrzebujesz?
- W zasadzie…-
spojrzałam wymownie na wymiętą koszulę w moich dłoniach – masz
jeszcze tą bluzkę, którą kiedyś u ciebie zostawiłam?
***
Tak jak podejrzewała
Val, nie pojechałam prosto do domu, choć prawdę mówiąc to mało
powiedziane; wybrałam najbardziej okrężną drogę jaką mogłam
znaleźć. Siedząc w busie już na drugim przystanku zdecydowałam
przedłużyć ją sobie jeszcze bardziej zatrzymując się w
Walton’s. Wysiadłam na najbliższym przystanku i od razu poczułam
przenikliwe zimno, pomimo skórzanej kurtki i całkiem ciepłych
botków. Czerwony t-shirt, który ubrałam zamiast mojej koszuli też
wcale nie poprawiał sytuacji; był wycięty na plecach i
zdecydowanie za cienki jak na tę porę roku. Od lokalu dzieliło
mnie jakieś 200 metrów, więc zdążyłam porządnie zmarznąć
zanim pod niego dotarłam. Pogoda była ostatnio wyjątkowo kapryśna,
co było niezawodnym znakiem tego, że zbliża się zima. Niektórzy
starsi mieszkańcy twierdzili nawet uparcie, że będzie to
najcięższa zima od ostatnich kilkunastu lat i choć na początku
wszyscy traktowali tę gadaninę z pobłażliwością, teraz wszystko
wskazywało na to, że mieli rację. W takich chwilach naprawdę
cieszyłam się, że jestem zmiennkoształtną i nie jestem tak
podatna na zmiany temperatury i inne kaprysy pogody, jak większość
ludzi. Była to jedna z niewielu zalet jakie ostatnio potrafiłam
znaleźć w tym wszystkim. Kiedyś czułam się wyjątkowa ze względu
na to kim jestem, w pewnym stopniu podniecała mnie też myśl o
sekrecie jaki wszyscy musimy skrywać przed światem. W miarę jednak
jak dorastałam, coraz bardziej zaczynało mnie to męczyć.
Kiedy dotarłam pod
Walton’s, stały tam już Jodie i Martha i wydawały się żywo o
czymś dyskutować, a w każdym razie wnioskowałam tak z
gestykulacji starszej kobiety. Jodie energicznie wymachiwała rękami
i niemalże skakała w miejscu, nie przestając krzyczeć (z autopsji
domyślałam się, że cała ta wiązanka przeznaczona była dla
nieobecnego Harvey’a), a Martha starała się zachować na tyle
bezpieczną odległość, żeby przypadkiem nie oberwać.
-...chociaż raz w
życiu, czy to tak wiele?! - usłyszałam fragment monologu kucharki,
kiedy podeszłam bliżej. Martha zauważyła mnie pierwsza i
szczęśliwa, że nie jest już sama z wściekłą Jodie pomachała mi z
uśmiechem pełnym ulgi.
- Coś się stało?
- zagadnęłam, kiedy odwróciła się też Jodie. Jej twarz
momentalnie złagodniała na mój widok – Harvey się spóźnia?
- Właśnie miałyśmy
do was pisać – zaczęła wyjaśniać młodsza dziewczyna –
Harvey znów dziś nie otwiera.
- Dlaczego? -
zdziwiłam się.
- Żeby chociaż to
powiedział! - znów wybuchnęła Jodie – Słowo daję, kiedyś z
nim nie wytrzymam! Zachowuje się ostatnio naprawdę dziwnie!
- Myślicie, że coś
się u niego dzieje?
- Zawsze kiedy
próbuję z nim porozmawiać, on mnie zbywa! - prychnęła kobieta.
- Spokojnie, Jodie,
to pewnie wielkiego – próbowałam ją uspokoić, a Martha tylko
uniosła ręce w geście rezygnacji – Może coś mu wypadło, albo
to sprawy rodzinne…
- „Rodzinne” -
żachnęła się Jodie.
- Nieważne –
Martha wtrąciła się do rozmowy – To jego prywatne sprawy, jeśli
zechce to nam powie.
- Tak…- zgodziłam
się z dziewczyną, a starsza kobieta tylko wzruszyła ramionami
dając nam do zrozumienia, że nadal ją to nie zadowala – W
zasadzie, po co przyszłyście skoro wiedziałyście, że Harvey nie
otworzy?
- Chciałyśmy
trochę ogarnąć bar, ale nie mogę znaleźć klucza…
- Mam zapasowy –
przypomniałam sobie i wygrzebałam z torebki mały srebrny kluczyk –
Pomogę wam z barem. I tak nie mam nic do roboty…- zaproponowałam.
- Mogłabyś? Byłoby
świetnie! - Martha wyraźnie odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała,
że nie jest wystawiona na ataki szału Jodie samotnie. Weszłyśmy
do pubu, a ja po raz kolejny tego dnia miałam ochotę rwać sobie
włosy za uciekanie od problemów.
***
Bałaganu w lokalu
wcale nie było tak dużo i uporałyśmy się z nim stosunkowo
szybko. Za szybko. Kiedy wychodziłam dochodziło południe i słońce
odbijające się od szklanych szyb potwornie raziło w oczy.
Myślałam, że ogarnięcie wszystkie zajmie nam dużo dłużej i
będę miała więcej czasu na przemyślenie rozmowy z ojcem, jednak,
nawet pomimo moich usilnych starań przeciągnięcia tego w czasie,
po kilku godzinach bar lśnił czystością i nie było sensu dłużej
siedzieć w Walton’s.
- Na pewno nie
chcesz podwózki? - zaproponowała Martha wsiadając do swojego
starego czerwonego samochodu. – I tak podwożę Jodie, więc możesz
się ze mną zabrać. Jest zimno, a to po drodze…
- Dzięki, i
tak...muszę jeszcze gdzieś skoczyć – skłamałam posyłając jej
uśmiech. Dziewczyna wzruszyła ramionami i pomachała mi na
pożegnanie.
W zasadzie sama nie
wiedziałam gdzie muszę jeszcze „skoczyć” i już po chwili,
kiedy dotarł do mnie kolejny zimny podmuch wiatru zaczęłam
żałować, że nie wsiadłam do auta razem z Marthą. Poszłam w
stronę najbliższej kawiarni licząc na to, że będzie otwarta i
będę mogła tam na spokojnie poskładać do kupy wszystko, co się
do tej pory wydarzyło i przy okazji zebrać się psychicznie na
rozmowę z ojcem. Myślałam o tym cały dzień i nadal nie miałam
pojęcia co mogło go aż tak zdenerwować. Może coś mu się
ubzdurało? Albo to mnie się tylko wydawało, że był wściekły? W
końcu wypiłam już wcześniej parę drinków, a pubie było
naprawdę głośno.
Świetnie, już
sama zaczynałam wątpić w to co widzę i słyszę. Jeszcze chwila i
będę gotowa pomyśleć, że cały wczorajszy wieczór był tylko
snem. Weź się w garść, Rowan, musisz się ogarnąć.
Wyszłam zza
wąskiego zaułka i skręciłam w najbliższą uliczkę. Z daleka
mogłam już dostrzec szyld kawiarni, ale nie byłam wstanie ocenić,
czy jest otwarta czy zamknięta, bo większość widoku zasłaniał
mi znajomy czarny mercedes i zebrana obok grupka mężczyzn. Było
ich sześciu i na oko mogli być 4-5 lat starsi ode mnie, niektórych
znałam z widzenia. Palili papierosy i rozmawiali, od czasu do czasu
wybuchając śmiechem. Wydawali się być zajęci rozmową i mnie nie
zauważać, a ja nie zamierzałam zmieniać tego stanu rzeczy.
Chciałam przejść obok, nie zwracając na nich uwagi, ale już po
chwili miałam okazję dowiedzieć się skąd kojarzę tego
mercedesa.
- Hawkeye?
Ian Marks oparty o swój samochód wychylił się zza pleców
jednego ze swoich znajomych wyglądem przypominającego bardziej byka
niż człowieka i próbował upewnić się, że dobrze mnie
rozpoznał.
- Boże, nie dziś…- jęknęłam. Ostatnie czego potrzebowałam
to rozmowa z tym nadętym błaznem. Chciałam odejść i udawać, że
nie dosłyszałam, ale Ian już zdążył przepchnąć się między
resztą wyrostków i stanął obok.
- Co jest, nie przywitasz się? - chłopak posłał mi
nonszalancki uśmiech.
- Witaj, Ian – rzuciłam próbując go wyminąć.
- Co tak oschle? Wstałaś dziś lewą nogą?
- Spieszę się, nie mam czasu na żarty – prychnęłam
próbując go wyminąć, ale znów zastąpił mi drogę.
- Szkoda - Marks westchnął niemalże teatralnie – Myślałem,
że będziesz chciała pogadać…
- Pogadać? - uniosłam brew – Bez urazy, Ian, ale nie wydaje mi
się, żebyśmy mieli jakieś wspólne tematy do ploteczek.
- Myślę, że ta „ploteczka” - mężczyzna wyszczerzył
idealnie białe zęby w uśmiechu nieco się do mnie pochylając –
bardzo ci się spodoba.
- Wątpię – prychnęłam, choć pewna część mnie była
ciekawa tego co Ian Marks może mieć mi do powiedzenia.
- Nie chcesz się przekonać?
- Nie – ucięłam, nie dając mu powiedzieć nic więcej. Nie
miałam nastroju na zabawę z nim. Szybko wyminęłam mężczyznę i
niemalże biegiem ruszyłam w przeciwną stronę, kiedy jego silna
ręka złapała mnie za ramię.
- Chodzi o Radę – syknął nieco ciszej poważniejąc, żeby
jego kumple nie mogli nic usłyszeć.
Zatrzymałam się. Nagle wszystko zaczęło mi się układać.
Przecież wczorajszego wieczoru ojciec był u Nich. Zadzwonić
musiał zaraz po powrocie. Wyglądało na to, że inni też dostali
wezwania, więc to co go tak wkurzyło musiało mieć związek z
Radą.
Odwróciłam się do Ian’a
posyłając mu pytające spojrzenie.
- Popatrz, już mnie słuchasz –
na twarzy chłopaka znowu pojawił się jego firmowy uśmiech.
- O co chodzi? - dopytywałam
zniecierpliwiona.
- Nie tutaj – Marks wskazał
dyskretnie na swoją bandę, która stała kilkanaście metrów dalej
podśmiechując się z Bóg wie czego – Chodź – chłopak
pociągnął mnie za sobą za rękę.
- Nie możemy po prostu trochę
od nich odejść? Albo nawet pójść do kawiarni? - prychnęłam, ale
Ian już mnie nie słuchał.
- Podwiozę Rowan do domu –
rzucił do przyjaciół wskazując na mnie i otworzył drzwi
mercedesa, na co uniosłam pytająco brew – Wsiadasz?
W tym pytaniu było więcej
nacisku niż propozycji, więc zdecydowałam się ustąpić. Po za
tym, chciałam wiedzieć jaki związek z tym wszystkim może mieć
Rada, a w tej chwili mogłam
dowiedzieć się tego tylko od Ian’a.
- Więc? - zagadnęłam, kiedy
wyjechaliśmy na ulicę.
- Wiesz,
że wszystkie rodziny dostały wczoraj „wezwanie” od Rady,
prawda? - skinęłam głową, więc Ian kontynuował – Kiedy ojciec
wyszedł, udało mi się go przeczytać. Nie było tam nic
szczególnego, Rada tylko zapraszała dorosłych na obowiązkowe
zebranie. „Z nieobecności głowy rodziny będą wysuwane
konsekwencje”, wiesz, takie ozdobniki w ich stylu. Nic
ciekawego, dużo ciekawsze są te listy,
które przyjdą niedługo…
- Jakie listy?
- Zaproszenia – chłopak po raz
kolejny uśmiechnął się w taki sposób, że przeszły mnie ciarki
– Sama zresztą zobaczysz.
- No tak, w końcu zbliża się
Samhain….
Ian nic na to nie odpowiedział, posłał mi tylko rozbawione
spojrzenie.
- W każdym razie, ta cała impreza będzie dla nas doskonałą
okazją, nie uważasz?
Miałam wrażenie, że mężczyzna znów ze mnie żartuje, ale,
pomimo szelmowskiego uśmiechu, wyglądał całkiem poważnie, jakby
doskonale wiedział o czym mówi. Wyglądał na to, że to ja czegoś
nie rozumiem.
- Co ty sobie znów ubzdurałeś? - wywróciłam oczami szczerze
nie mając pojęcia co o tym myśleć.
Z kolei teraz to Ian wyglądał na zaskoczonego.
- Nie rozmawiałaś o tym z ojcem? - uniósł brwi.
- Od wczoraj nie byłam w domu…- przyznałam po chwili milczenia, spuszczając wzrok.
Mężczyzna parsknął w odpowiedzi.
- Wytłumacz mi o co chodzi, jeśli wydaje ci się to takie
oczywiste – warknęłam odwracając się.
- Wybacz, Hawkeye, najpierw ojciec musi ci coś wytłumaczyć.
Później podzielę się z tobą każdym moim sekretem – kiedy Ian
puścił mi oczko myślałam, że zwymiotuję – Z resztą – tu
wskazał na drogę przed sobą – zbliża się twój przystanek.
Rzeczywiście, nawet nie wiedziałam kiedy znaleźliśmy na
właściwej drodze. Teraz od mojego domu dzieliło nas zaledwie
kilkadziesiąt metrów.
- Zatrzymaj się – warknęłam.
- Co? - Ian spojrzał na mnie z irytacją.
- Ogłuchłeś? Do domu trafię sama.
Mężczyzna wyglądał jakby chciał się kłócić, ale kiedy
napotkał moje spojrzenie zamknął usta. Posłusznie zatrzymał się
na poboczu.
- Szerokiej drogi, Hawkeye – mruknął, puszczając mi oczko.
- Naprawdę jesteś strasznym dupkiem, wiesz? - warknęłam
zatrzaskując drzwi samochodu.
Ian odjechał, a ja po kilku minutach stałam już przy
drzwiach szukając odpowiedniego klucza w torebce.
Szykuje się jakaś grubo okrojona akcja ;;
OdpowiedzUsuń