poniedziałek, 7 marca 2016

Bryce


24 września, Mount Dew

Ten dzień zaczął się zbyt normalnie. Zbyt spokojnie. W domu panowała kompletna cisza i bezruch.
Brak dźwięków. Zero kroków. Zero ludzkich głosów. Zero muzyki. Po prostu wielkie, kompletne nic.
Jakby nikogo tu nie było.
Niepokojące.
A przecież to kompletna bzdura, by wyciągać takie pochopne wnioski. To było niemożliwe.
Tu zawsze ktoś jest.
Postanowiłem nie przejmować się tym porannym spostrzeżeniem. Było zbyt dziwne. Zbyt nierealne.
Ziewnąłem szeroko. Raz. Drugi. Podniosłem do góry
1
2 nogi. Napiąłem mięśnie odpowiedzialne za poruszanie stopą i się podniosłem.
Starałem się zagłuszyć tę ciszę.
Zrzuciłem poduszkę na podłogę, przesunąłem stopą kupkę wczorajszych ubrań. Drapałem się zaspany po karku. Tarłem włosy. Ziewałem. Zszedłem z podwyższenia, na którym znajdowało się łóżko, by kopnąć po drodze
1
2 tenisówki.
Najpierw kierunek – kanapa. Zacząłem wciągać na siebie  przygotowane ciuchy. Koszulka, 2 koszule, bluza, skóra, szalik, spodnie, 4 skarpety. Do tego 7 bransoletek, 2 gumki do włosów na jedną rękę i zegarek na drugą.
Jedno przeciągłe spojrzenie w lustro, dla sprawdzenia ogólnego wyglądu, złapanie plecaka, kompletu kluczy, telefonu i słuchawek, by móc zaspanemu zejść po 26 schodach do kuchni.
Nikogo w niej nie było.
Na stole stały 2 talerze - na nich 2 grzanki, 2 sadzone jajka, 6 plastrów ogórka, na 2 plastrach szynki - i kubek z herbatą.
Położyłem swoje rzeczy na wolnym krześle, otwierając torbę jednym ruchem. 4 kroki, by podejść do lodówki i wyjąć z niej 2 kanapki, 1 pojemnik, który napełniłem 5 chochelkami ryżu z warzywami i mięsem. Prawdopodobnie z łosia. Szczelnie zamknąłem pojemnik i to wszystko upchnąłem w torbie. Dopiero wtedy usiadłem koło przygotowanych przez babcię talerzy.
 Podczas powolnego jedzenia, odtwarzałem sobie w myślach plan na dzisiejszy dzień.
 Najpierw 5 lekcji z normalnego planu dnia - francuski, 2 matmy, angielski i język dodatkowy (w moim wypadku hiszpański), a następnie godzina choreografii, potem wokal, następnie historia muzyki, godzina dodatkowego  hiszpańskiego, 1,5 godziny indywidualnych z osobistym trenem, i do 20:00 z zespołem.
 Czemu tu jest tak cicho?
 Zadawałem sobie to pytanie, myśląc o milionie innych ważnych spraw. Nie czułem przy tym niepokoju. Wykluczyłem go zaraz po wstaniu.
 Zostało mi tylko przestudiowanie w myślach, czy wszystko wczoraj przygotowałem. Jak na środek tygodnia nie było tak źle. Zwykle już nic nie chciało mi się przygotowywać i poranek zlatywał mi na ciągłym bieganiu.
 Ale… Ta cisza.
*
 Gdy dotarłem już do szkoły – nic wartego opisywania- dręczyło mnie przeczucie, że o czymś zapomniałem. O czym? To była zagadka.
 Stałem oparty plecami i stopą o ścianę, wpatrując się w ludzi, idących przez korytarz. A konkretniej w jedną osobę…
 Zeszyty – są.
 Gumki do włosów – są.
 Płyta z muzyką- nie, to nie moja działka.
 Lektura – jest.
 … Była nią dziewczyna. Ładna. Ładna. Bardzo ładna. Dziewczyna. Siedziała na ławce przy kaloryferze, wtulając swój kręgosłup w rozgrzaną powierzchnię…
 Jedzenie- jest.
 Teczka z nutami – jest.
 Tomiszcze na hiszpański – jest.
 … Musiała być nieprzyzwyczajona do tutejszej pogody. Wtulała dłonie w kieszenie bluzy, chuchając co jakiś czas w szalik, zakrywający jej twarz aż po nos. Przyjemny dla oka, kolorowy szal…
 Strój do ćwiczeń – tkwi koło mojej lewej nogi.
 Woda – jest.
 Wypisane słówka z francuza – są.
. . . Była skulona. Wyglądała na zmarzniętą. Chciało się aż oddać jej skórę. Sam też nie lubiłem tego klimatu. Za zimno. Jej oczy zakrywały długie pasma włosów, a koło nogi stała torba. Czarna torba z ogromem naszywek…
 Więc czego zapomniałem?
 Co takiego miałem zrobić przed wyjściem? Bo miałem coś zrobić? Miałem? Nie. Chyba nie. Więc co mnie dręczy?
… Spojrzenie najbardziej przyciągało do niej liliowa grzywka, która odgradzała ode mnie jej twarz. Wiedziałem jedynie, że ma jasną skórę, choć na tle tej ponurej, szarej, szkolnej ściany wszystko wydawało się wybielone.
 Liliowy kolor odcinał się od jej czarnych włosów.
- Co tam? – Widok zasłoniła mi znajoma, okrągła, przyjazna twarz. Rozjaśniona zadowolonym uśmiechem. Zabarwiona zaróżowionymi policzkami.
- Tam stoi ładna dziewczyna… Czy coś. - Przechyliłem się w lewą stronę, przenosząc cały swój ciężar na jedną stopę. Chciałem dalej na nią patrzeć. Była ciekawa. Ludzie tutaj nie mogli sobie pozwolić na coś takiego. Nie mogli mieć tak innych włosów.
 Dostrzegłem czerń jej glanów.
- Tak? Kto?- Obejrzała się bez jakiejkolwiek dyskrecji. Skoro ja się patrzyłem, ona też mogła. A skoro ona się wpatrywała w „ciacha na 1/12/3” to ja szukałem pięknych dziewczyn. - Że ona?- Wskazała palcem centralnie na delikwentkę pod pozbawioną polotu ścianą. Dziewczyna zwróciła na nas uwagę. Podniosła głowę.
 Dwa krążki piwnych oczu.
 Zdezorientowanych. Niezdecydowanych. Niezadowolonych. Sennych.
 Kiwnąłem niefrasobliwie głową, przechylając się w drugą stronę. By móc obserwować ją z innej perspektywy.
 A ona się nam przyglądała. Myślała. Dalej ogrzewała swoje ciało.
- Jej różowe pasemka są tak naturalne jak moje brązowe.- Rzuciła, nieskrępowanie się wpatrując w sercowaty zarys jej twarzy. Oceniała zagrożenie. A przecież Luiz była piękna.
 Nawet w koszuli, spódnicy za kolana, krawatem w paski, grzecznie wyprostowanych włosach, w grubych rajstopach i botkach. Nie miała czym się przejmować.
 Choć. Tamta. Była. Taka…
- W ogóle nie jesteś naturalna. A może natura obdarzyła ją różem?
 Dziewczyna w szalu, patrzyła na nas z gniewem. Wiedziała, że mówimy o niej. Wiedziała, że ją obgadujemy. Tylko nie wiedziała czy w sposób złośliwy, czy już przy pierwszym spotkaniu ocenimy, przyporządkujemy, weźmiemy na cel. Skąd mogła wiedzieć?
- Pff. Jeszcze mi tu zaczniesz wyskakiwać z naturalnie fioletowymi kotami, czerwonymi psami i zielonymi królikami. Myślę, że…
- Też tak myślę, myślę, myślę… I nic z tego nie wychodzi. - Znowu przechyliłem się w lewo. 2 okręgi ruszyły za mną. Tyle barw. Nie do rozróżnienia z tej odległości.
- Właśnie widzę.
- Ładna jest.
- Hym. Niespecjalnie.
- No. Ładna jest.
- W ogóle słuchasz co do ciebie mówię?- Teraz Luiz spojrzała na mnie, odrywając spojrzenie od niej. Naburmuszyła się. Była zazdrosna. Jak zwykle było to dla mnie niezrozumiałe.
 Bo jak miałem to rozumieć?
- Słuchanie ciebie sprawia, że zaczynam wyć. Au. Co ty? - Pomasowałem dłonią piekące miejsce. Za dużo w niej siły.
- Co ja? Teraz to niby moja wina?
- A to niby ja cię uderzyłem w PIERŚ?
- Jakbyś tylko spróbował! Teraz zamierzasz zwracać na mnie uwagę?
- Uważaj, bo pomyślę, że jesteś mną zainteresowana. Ona nadal jest ładna.- Wpatrzyłem się ponad jej ramieniem w czubek głowy, pokryty czarnymi włosami. Już nie zwraca na nas uwagi? Olała nas? Ma nas gdzieś?
- I zdecydowanie nie stąd.- Lui rozwiązała krawat, kładąc swoje torby koło moich. Wzięła się za odpinanie kolejnych guzików. Robiła to tak, jakby była pewna, że będę podążał spojrzeniem za kolejnymi fragmentami, które osłaniały. Że będę spoglądać na jej piersi. Że będę spoglądać na jej brzuch. Że będę patrzeć jak zdejmuje koszule i zostaje w obcisłym, fioletowym podkoszulku.
- Skąd wiesz?
- Pierwszy raz ją na oczy widzę? A wiesz. Ja znam wszystkich.- Spojrzała na mnie brązowymi oczyma, unosząc do góry brew.
- Ja też znam wszystkich, czy coś koło tego, a ciągle widzę w tym wałachu nowe twarze. Obstawiam, że ma na imię Teela.
- Już prędzej Skye. Jak pudło to stawiam pizzę. - Przyłożyła dwa palce do czoła.- A teraz dawaj moją skórę. Lecę się przebrać. Może zdążę przed dzwonkiem?
- Nigdy nie zdążasz.- Leniwie zsunąłem z siebie wierzchnią warstwę.
- Zawsze zdążam, kochanie. Gumki?
 Wyciągnąłem dłoń, a ona ściągnęła z nadgarstka 2 frotki.
- A ty w tym czasie odłożysz nasze rzeczy do szafek. Nie będziemy tego ze sobą targać.
 I już jej nie było.
 Znowu byłem ja. Ona. I przechodzący obok uczniowie. Pochyliłem się i podniosłem 1 plecak oraz 2 sportowe torby. Torebkę Lui wzięła ze sobą.

*
- Zabraniam ci się na nią tak bezczelnie patrzeć.- Oznajmiła Luiza, stawiając przede mną szarą tackę - kto by pomyślał, ze mogłaby być innego koloru.
 Już była ubrana inaczej. Ostry makijaż. Dużo czarnych cieni na powiekach. Oczy obwiedzione czarną kredką, a usta czerwoną. Szminki nie używała. Tylko pomadkę nawilżającą. Do tego 1 sztanga w uchu i 3 kulki. Włosy zebrane u góry w pozornie niedbały sposób i czarna bandana przed kitką.
 Na karku skóra, którą jej przyniosłem, przykrywająca bluzkę z logo jakiegoś metalowego zespołu. Pieszczoszka na prawym nadgarstku. Lateksowe spodnie. Buty na obcasie.
- Że na kogo?
- Nie zgrywaj idioty.- Pochyliła się w moją stronę, nieświadomie przechylając tacę.- Na nią nie patrz.
- Z jakiej racji?- Położyłem koło jej talerza czerwone jabłko, które się stoczyło po stole, podczas jej wcześniejszego ruchu.
- Bo jesteśmy w związku? Z takiej racji? Możesz się patrzyć tylko na  m n i e.
 Tylko grała. Pozwalała mi patrzeć. Nie miała nic przeciwko.
 Nie rozumiałem jej.
 Z resztą ona właśnie skończyła jeść i się zbierała, a my dopiero zaczynaliśmy.
- Tak, tak.- Machnąłem na odczepnego dłonią.- Znowu przechodzisz na wegetarianizm?- Przyglądając się temu, co wzięła z bufetu.
- Tak, muszę zrzucić 2 kilo. Aż 2. Mówiłam, że zamawianie całego ciasta dla mnie na imieniny to przesada. Zawsze tyję przez ciebie.- Zaczęła mruczeć, z niezadowoleniem wbijając widelec w sałatkę. 1 z 3, znajdujących się na jej talerzu. 3 sałatki, 1 jabłko, 1 sok marchewkowy.
- Zaraz i tak to rzucisz dla mięsa.- Luiz nie potrafiła jeść samej zieleniny. To było dla niej takie niestosowne.- Nie umiesz jeść jak królik.- Podparłem policzek na pięści, nabierając do ust trochę kartoflanej zapiekanki. Jej smak uchodził w tłumie. Wolałem się na nim nie skupiać. Wtedy dało się ją zjeść. Po co ja ją wziąłem?
- Samuraje na prawo.- Rzuciła, z przesadnym entuzjazmem napychając się sałatą. Chciała już mieć to za sobą. Jak zawsze.
 Obejrzałem się we wskazanym kierunku. Troje ludzi ze Stowarzyszenia. Są tacy jak ja. Teoretycznie.
- O czym gadają?- Spytałem zgodnie z naszym zwyczajem.
- O pierdołach. O lekcjach. O planach na po szkole. Bo wiesz. Oni mają ŻYCIE.
- Też je mam.- Wróciłem do opróżniania mojego talerza. No tak, wziąłem tę zapiekankę, bo ona też ją wzięła. A stała przede mną w kolejce.
- Nie, nie masz.- Wskazała na mnie widelcem, na którym tkwił 1 groszek i 4 ziarna kukurydzy. - I ja też nie mam.- Westchnęła.
- Masz, masz.- Znowu byłem znudzony. Nie było tu jej. Nie było obiektu, który mnie zaciekawił.
- O nie, tego mi nie wmówisz. Ty nie zaliczasz się do życia prywatnego, ani samorząd, ani treningi, a już na pewno nie nauka gry na klarnecie i taniec towarzyski. A już na pewno nie zajęcia z OwT.- Zaatakowała kolejną sałatkę. Tym razem, wyjadając na początku oliwki.
- Ha. Ja na Obycie w Towarzystwie chodzić nie muszę.- Roześmiałem się, przyglądając się osobom wokół mnie. Lubiłem mieć tę świadomość, że wiem o nich więcej niż oni o mnie.
- Ha… Ha. Jakie to. Śmieszne. Jak ja się śmieje. Ty to widzisz?
- Ja wiem.- Puściłem jej oko.- Masz może pojęcie o czym zapomniałem?
- Może o tym, o czym miałam ci przypomnieć?- Rozgryzła pomidorek koktajlowy.
- O czym miałaś mi przypomnieć?
- A tego to nie pamiętam.- Wzruszyła ramionami.- Może nasze SwP?
- Nie no, o tych spotkaniach nie mam jak zapomnieć. To coś innego. Coś. Takiego. Wiesz. Ważnego. Czy coś.
- Stawiam na „coś” i uważam sprawę za zamkniętą. To jak nasza nieznajoma ma na imię?

* * *
 Drzwi nawet nie skrzypnęły, gdy je otworzyłem. Mięśnie bolały mnie po treningach. Byłem zmęczony.
 Wiedziałem, że zjem wszystko, co jest na kolacje.
 Zrzuciłem kurtkę na wieszak w korytarzu, nie zwracając uwagi na bogate zdobienia drewnianych elementów pomieszczenia. Jedynie potrząsnąłem włosami, przyglądając się swojemu odbiciu. Jeden kosmyk dalej mi sterczał nie w tą stronę, co trzeba.
 Trzasnąłem za sobą drzwiami odgradzającymi korytarz od dalszej części domu, wspiąłem się po schodach do pokoju, gdzie zrzuciłem plecak i torbę. Lewa tenisówka wylądowała koło fotela, prawa przy drzwiach od łazienki. Zbiegłem na dół, czując ogromny głód.
 Wpadłem do kuchni.
 Babcia stała przy oknie i piła kawę.
 Na kuchence patelnia, 2 garnki, piekarnik włączony. Pachniało pieczenią.
- Co na obiad?
1
2
3 sekunda ciszy.
- Co jest?- Stanąłem koło niej. Patrząc na rudy odcień jej włosów. Na ostre kości policzkowe. Na lekkie zmarszczki, które się utworzyły przy mocno zaciśniętym prawym kąciku ust.
- Bryce. Czy ty wiesz co zrobiłeś? Jak mogłeś zapomnieć?- Ciemnozielone oczy patrzyły na mnie z naganą. Dwie obniżone brwi wskazywały na jej reprymendę.
- O czym zapomniałem?

4 komentarze:

  1. Intrygujące. Nawet bardzo intrygujące. Wywołuje tyle pytań, a dostarcza tak niewiele odpowiedzi.
    O czym on zapomniał? Kurczę, co było tak ważne, że zapomnienie o tym skutkuje takimi dziwnymi wydarzeniami? I kim jest ta dziewczyna? itd.
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  2. To było ciekawe. Z każdym opowiadaniem coraz więcej niewiadomych i coraz bardziej ciekawie się robi.
    W ogóle tak płynnie się to czytało.
    Ale żeby urwać tak pod koniec i nie domknąć posta? :C
    Weny~!

    OdpowiedzUsuń
  3. Widze ,że Bryce ma świetną podzielność uwagi... obserwować szczegółowo co sie dzieje, wymieniać sobie liste rzeczy próbując sobie przypomnieć co zapomniał i jeszcze rozmawiać jednocześnie. Podziwiam cie xD
    A tak wgl to nie spotkałem sie wcześniej z takim interesującym opisem dwóch różnych czynności w jednym momencie.
    Super opo jak każde tutaj wciąga. I wydaje mi sie czy zapomniałeś o zebraniu rady?
    No i ciekawy wydaje sie ten obserwowany "obiekt" nmg sie doczekać poznac jej imienia i ciągu dalszego tej historii i
    hahah kocham takie zakończenia ,bo nachodzi ten dreszczyk emocji -co sie stanie? -kiedy ciąg dalszy? -Omg why now Itp ;P
    //Shazzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tego to mam nadzieję się dowiedzieć w dalszych opowiadaniach. :)))

      Usuń