24 września, Mount Dew
Ten dzień zaczął się zbyt normalnie. Zbyt spokojnie. W domu panowała kompletna cisza i bezruch.
Brak dźwięków. Zero kroków. Zero ludzkich głosów. Zero
muzyki. Po prostu wielkie, kompletne nic.
Jakby nikogo tu nie było.
Niepokojące.
A przecież to kompletna bzdura, by wyciągać takie pochopne
wnioski. To było niemożliwe.
Tu zawsze ktoś
jest.
Postanowiłem nie przejmować się tym porannym spostrzeżeniem.
Było zbyt dziwne. Zbyt nierealne.
Ziewnąłem szeroko. Raz. Drugi. Podniosłem do góry
1
2 nogi. Napiąłem mięśnie odpowiedzialne za poruszanie stopą
i się podniosłem.
Starałem się zagłuszyć tę ciszę.
Zrzuciłem poduszkę na podłogę, przesunąłem stopą kupkę
wczorajszych ubrań. Drapałem się zaspany po karku. Tarłem włosy. Ziewałem. Zszedłem
z podwyższenia, na którym znajdowało się łóżko, by kopnąć po drodze
1
2 tenisówki.
Najpierw kierunek – kanapa. Zacząłem wciągać na siebie przygotowane ciuchy. Koszulka, 2 koszule,
bluza, skóra, szalik, spodnie, 4 skarpety. Do tego 7 bransoletek, 2 gumki do
włosów na jedną rękę i zegarek na drugą.
Jedno przeciągłe spojrzenie w lustro, dla sprawdzenia
ogólnego wyglądu, złapanie plecaka, kompletu kluczy, telefonu i słuchawek, by
móc zaspanemu zejść po 26 schodach do kuchni.
Nikogo w niej nie było.
Na stole stały 2 talerze - na nich 2 grzanki, 2 sadzone
jajka, 6 plastrów ogórka, na 2 plastrach szynki - i kubek z herbatą.
Położyłem swoje rzeczy na wolnym krześle, otwierając torbę
jednym ruchem. 4 kroki, by podejść do lodówki i wyjąć z niej 2 kanapki, 1
pojemnik, który napełniłem 5 chochelkami ryżu z warzywami i mięsem.
Prawdopodobnie z łosia. Szczelnie zamknąłem pojemnik i to wszystko upchnąłem w
torbie. Dopiero wtedy usiadłem koło przygotowanych przez babcię talerzy.
Podczas powolnego
jedzenia, odtwarzałem sobie w myślach plan na dzisiejszy dzień.
Najpierw 5 lekcji z
normalnego planu dnia - francuski, 2 matmy, angielski i język dodatkowy (w moim
wypadku hiszpański), a następnie godzina choreografii, potem wokal, następnie
historia muzyki, godzina dodatkowego hiszpańskiego, 1,5 godziny indywidualnych z
osobistym trenem, i do 20:00 z zespołem.
Czemu tu jest tak
cicho?
Zadawałem sobie to
pytanie, myśląc o milionie innych ważnych spraw. Nie czułem przy tym niepokoju.
Wykluczyłem go zaraz po wstaniu.
Zostało mi tylko
przestudiowanie w myślach, czy wszystko wczoraj przygotowałem. Jak na środek
tygodnia nie było tak źle. Zwykle już nic nie chciało mi się przygotowywać i
poranek zlatywał mi na ciągłym bieganiu.
Ale… Ta cisza.
*
Gdy dotarłem już do
szkoły – nic wartego opisywania- dręczyło mnie przeczucie, że o czymś
zapomniałem. O czym? To była zagadka.
Stałem oparty plecami
i stopą o ścianę, wpatrując się w ludzi, idących przez korytarz. A konkretniej
w jedną osobę…
Zeszyty – są.
Gumki do włosów – są.
Płyta z muzyką- nie,
to nie moja działka.
Lektura – jest.
… Była nią
dziewczyna. Ładna. Ładna. Bardzo ładna. Dziewczyna. Siedziała na ławce przy
kaloryferze, wtulając swój kręgosłup w rozgrzaną powierzchnię…
Jedzenie- jest.
Teczka z nutami –
jest.
Tomiszcze na
hiszpański – jest.
… Musiała być
nieprzyzwyczajona do tutejszej pogody. Wtulała dłonie w kieszenie bluzy, chuchając
co jakiś czas w szalik, zakrywający jej twarz aż po nos. Przyjemny dla oka,
kolorowy szal…
Strój do ćwiczeń –
tkwi koło mojej lewej nogi.
Woda – jest.
Wypisane słówka z
francuza – są.
. . . Była skulona. Wyglądała na zmarzniętą. Chciało się aż
oddać jej skórę. Sam też nie lubiłem tego klimatu. Za zimno. Jej oczy zakrywały
długie pasma włosów, a koło nogi stała torba. Czarna torba z ogromem naszywek…
Więc czego
zapomniałem?
Co takiego miałem
zrobić przed wyjściem? Bo miałem coś zrobić? Miałem? Nie. Chyba nie. Więc co
mnie dręczy?
… Spojrzenie najbardziej przyciągało do niej liliowa
grzywka, która odgradzała ode mnie jej twarz. Wiedziałem jedynie, że ma jasną
skórę, choć na tle tej ponurej, szarej, szkolnej ściany wszystko wydawało się
wybielone.
Liliowy kolor odcinał
się od jej czarnych włosów.
- Co tam? – Widok zasłoniła mi znajoma, okrągła, przyjazna
twarz. Rozjaśniona zadowolonym uśmiechem. Zabarwiona zaróżowionymi policzkami.
- Tam stoi ładna dziewczyna… Czy coś. - Przechyliłem się w
lewą stronę, przenosząc cały swój ciężar na jedną stopę. Chciałem dalej na nią
patrzeć. Była ciekawa. Ludzie tutaj nie mogli sobie pozwolić na coś takiego.
Nie mogli mieć tak innych włosów.
Dostrzegłem czerń jej glanów.
- Tak? Kto?- Obejrzała się bez jakiejkolwiek dyskrecji.
Skoro ja się patrzyłem, ona też mogła. A skoro ona się wpatrywała w „ciacha na
1/12/3” to ja szukałem pięknych dziewczyn. - Że ona?- Wskazała palcem centralnie
na delikwentkę pod pozbawioną polotu ścianą. Dziewczyna zwróciła na nas uwagę.
Podniosła głowę.
Dwa krążki piwnych
oczu.
Zdezorientowanych.
Niezdecydowanych. Niezadowolonych. Sennych.
Kiwnąłem
niefrasobliwie głową, przechylając się w drugą stronę. By móc obserwować ją z
innej perspektywy.
A ona się nam
przyglądała. Myślała. Dalej ogrzewała swoje ciało.
- Jej różowe pasemka są tak naturalne jak moje brązowe.-
Rzuciła, nieskrępowanie się wpatrując w sercowaty zarys jej twarzy. Oceniała zagrożenie. A przecież Luiz była piękna.
Nawet w koszuli,
spódnicy za kolana, krawatem w paski, grzecznie wyprostowanych włosach, w
grubych rajstopach i botkach. Nie miała czym się przejmować.
Choć. Tamta. Była.
Taka…
- W ogóle nie jesteś naturalna. A może natura obdarzyła ją
różem?
Dziewczyna w szalu,
patrzyła na nas z gniewem. Wiedziała, że mówimy o niej. Wiedziała, że ją
obgadujemy. Tylko nie wiedziała czy w sposób złośliwy, czy już przy pierwszym
spotkaniu ocenimy, przyporządkujemy, weźmiemy na cel. Skąd mogła wiedzieć?
- Pff. Jeszcze mi tu zaczniesz wyskakiwać z naturalnie
fioletowymi kotami, czerwonymi psami i zielonymi królikami. Myślę, że…
- Też tak myślę, myślę, myślę… I nic z tego nie wychodzi. -
Znowu przechyliłem się w lewo. 2 okręgi ruszyły za mną. Tyle barw. Nie do
rozróżnienia z tej odległości.
- Właśnie widzę.
- Ładna jest.
- Hym. Niespecjalnie.
- No. Ładna jest.
- W ogóle słuchasz co do ciebie mówię?- Teraz Luiz spojrzała
na mnie, odrywając spojrzenie od niej.
Naburmuszyła się. Była zazdrosna. Jak zwykle było to dla mnie niezrozumiałe.
Bo jak miałem to
rozumieć?
- Słuchanie ciebie sprawia, że zaczynam wyć. Au. Co ty? -
Pomasowałem dłonią piekące miejsce. Za dużo w niej siły.
- Co ja? Teraz to niby moja wina?
- A to niby ja cię uderzyłem w PIERŚ?
- Jakbyś tylko spróbował! Teraz zamierzasz zwracać na mnie
uwagę?
- Uważaj, bo pomyślę, że jesteś mną zainteresowana. Ona
nadal jest ładna.- Wpatrzyłem się ponad jej ramieniem w czubek głowy, pokryty
czarnymi włosami. Już nie zwraca na nas uwagi? Olała nas? Ma nas gdzieś?
- I zdecydowanie nie stąd.- Lui rozwiązała krawat, kładąc
swoje torby koło moich. Wzięła się za odpinanie kolejnych guzików. Robiła to
tak, jakby była pewna, że będę podążał spojrzeniem za kolejnymi fragmentami,
które osłaniały. Że będę spoglądać na jej piersi. Że będę spoglądać na jej
brzuch. Że będę patrzeć jak zdejmuje koszule i zostaje w obcisłym, fioletowym
podkoszulku.
- Skąd wiesz?
- Pierwszy raz ją na oczy widzę? A wiesz. Ja znam
wszystkich.- Spojrzała na mnie brązowymi oczyma, unosząc do góry brew.
- Ja też znam wszystkich, czy coś koło tego, a ciągle widzę
w tym wałachu nowe twarze. Obstawiam, że ma na imię Teela.
- Już prędzej Skye. Jak pudło to stawiam pizzę. - Przyłożyła
dwa palce do czoła.- A teraz dawaj moją skórę. Lecę się przebrać. Może zdążę
przed dzwonkiem?
- Nigdy nie zdążasz.- Leniwie zsunąłem z siebie wierzchnią
warstwę.
- Zawsze zdążam, kochanie. Gumki?
Wyciągnąłem dłoń, a
ona ściągnęła z nadgarstka 2 frotki.
- A ty w tym czasie odłożysz nasze rzeczy do szafek. Nie
będziemy tego ze sobą targać.
I już jej nie było.
Znowu byłem ja. Ona. I przechodzący obok uczniowie.
Pochyliłem się i podniosłem 1 plecak oraz 2 sportowe torby. Torebkę Lui wzięła
ze sobą.
*
- Zabraniam ci się na nią tak bezczelnie patrzeć.- Oznajmiła
Luiza, stawiając przede mną szarą tackę - kto by pomyślał, ze mogłaby być
innego koloru.
Już była ubrana
inaczej. Ostry makijaż. Dużo czarnych cieni na powiekach. Oczy obwiedzione
czarną kredką, a usta czerwoną. Szminki nie używała. Tylko pomadkę nawilżającą.
Do tego 1 sztanga w uchu i 3 kulki. Włosy zebrane u góry w pozornie niedbały
sposób i czarna bandana przed kitką.
Na karku skóra, którą
jej przyniosłem, przykrywająca bluzkę z logo jakiegoś metalowego zespołu.
Pieszczoszka na prawym nadgarstku. Lateksowe spodnie. Buty na obcasie.
- Że na kogo?
- Nie zgrywaj idioty.- Pochyliła się w moją stronę,
nieświadomie przechylając tacę.- Na nią
nie patrz.
- Z jakiej racji?- Położyłem koło jej talerza czerwone
jabłko, które się stoczyło po stole, podczas jej wcześniejszego ruchu.
- Bo jesteśmy w związku? Z takiej racji? Możesz się patrzyć
tylko na m n i e.
Tylko grała.
Pozwalała mi patrzeć. Nie miała nic przeciwko.
Nie rozumiałem jej.
Z resztą ona właśnie skończyła jeść i się
zbierała, a my dopiero zaczynaliśmy.
- Tak, tak.- Machnąłem na odczepnego dłonią.- Znowu
przechodzisz na wegetarianizm?- Przyglądając się temu, co wzięła z bufetu.
- Tak, muszę zrzucić 2 kilo. Aż 2. Mówiłam, że zamawianie całego
ciasta dla mnie na imieniny to przesada. Zawsze tyję przez ciebie.- Zaczęła
mruczeć, z niezadowoleniem wbijając widelec w sałatkę. 1 z 3, znajdujących się
na jej talerzu. 3 sałatki, 1 jabłko, 1 sok marchewkowy.
- Zaraz i tak to rzucisz dla mięsa.- Luiz nie potrafiła jeść
samej zieleniny. To było dla niej takie niestosowne.- Nie umiesz jeść jak
królik.- Podparłem policzek na pięści, nabierając do ust trochę kartoflanej
zapiekanki. Jej smak uchodził w tłumie. Wolałem się na nim nie skupiać. Wtedy
dało się ją zjeść. Po co ja ją wziąłem?
- Samuraje na prawo.- Rzuciła, z przesadnym entuzjazmem
napychając się sałatą. Chciała już mieć to za sobą. Jak zawsze.
Obejrzałem się we
wskazanym kierunku. Troje ludzi ze Stowarzyszenia. Są tacy jak ja.
Teoretycznie.
- O czym gadają?- Spytałem zgodnie z naszym zwyczajem.
- O pierdołach. O lekcjach. O planach na po szkole. Bo
wiesz. Oni mają ŻYCIE.
- Też je mam.- Wróciłem do opróżniania mojego talerza. No
tak, wziąłem tę zapiekankę, bo ona też ją wzięła. A stała przede mną w kolejce.
- Nie, nie masz.- Wskazała na mnie widelcem, na którym tkwił
1 groszek i 4 ziarna kukurydzy. - I ja też nie mam.- Westchnęła.
- Masz, masz.- Znowu byłem znudzony. Nie było tu jej. Nie było obiektu, który mnie
zaciekawił.
- O nie, tego mi nie wmówisz. Ty nie zaliczasz się do życia
prywatnego, ani samorząd, ani treningi, a już na pewno nie nauka gry na
klarnecie i taniec towarzyski. A już na pewno nie zajęcia z OwT.-
Zaatakowała kolejną sałatkę. Tym razem, wyjadając na początku oliwki.
- Ha. Ja na Obycie w Towarzystwie chodzić nie
muszę.- Roześmiałem się, przyglądając się osobom wokół mnie. Lubiłem mieć tę
świadomość, że wiem o nich więcej niż oni o mnie.
- Ha… Ha. Jakie to. Śmieszne. Jak ja się śmieje. Ty to
widzisz?
- Ja wiem.- Puściłem jej oko.- Masz może pojęcie o czym
zapomniałem?
- Może o tym, o czym miałam ci przypomnieć?- Rozgryzła
pomidorek koktajlowy.
- O czym miałaś mi przypomnieć?
- A tego to nie pamiętam.- Wzruszyła ramionami.- Może nasze
SwP?
- Nie no, o tych spotkaniach nie mam jak zapomnieć. To coś
innego. Coś. Takiego. Wiesz. Ważnego. Czy coś.
- Stawiam na „coś” i uważam sprawę za zamkniętą. To jak
nasza nieznajoma ma na imię?
* * *
Drzwi nawet nie
skrzypnęły, gdy je otworzyłem. Mięśnie bolały mnie po treningach. Byłem
zmęczony.
Wiedziałem, że zjem
wszystko, co jest na kolacje.
Zrzuciłem kurtkę na
wieszak w korytarzu, nie zwracając uwagi na bogate zdobienia drewnianych
elementów pomieszczenia. Jedynie potrząsnąłem włosami, przyglądając się swojemu
odbiciu. Jeden kosmyk dalej mi sterczał nie w tą stronę, co trzeba.
Trzasnąłem za sobą
drzwiami odgradzającymi korytarz od dalszej części domu, wspiąłem się po
schodach do pokoju, gdzie zrzuciłem plecak i torbę. Lewa tenisówka wylądowała
koło fotela, prawa przy drzwiach od łazienki. Zbiegłem na dół, czując ogromny
głód.
Wpadłem do kuchni.
Babcia stała przy
oknie i piła kawę.
Na kuchence patelnia,
2 garnki, piekarnik włączony. Pachniało pieczenią.
- Co na obiad?
1
2
3 sekunda ciszy.
- Co jest?- Stanąłem koło niej. Patrząc na rudy odcień jej
włosów. Na ostre kości policzkowe. Na lekkie zmarszczki, które się utworzyły
przy mocno zaciśniętym prawym kąciku ust.
- Bryce. Czy ty wiesz co zrobiłeś? Jak mogłeś zapomnieć?-
Ciemnozielone oczy patrzyły na mnie z naganą. Dwie obniżone brwi wskazywały na
jej reprymendę.
- O czym zapomniałem?
Intrygujące. Nawet bardzo intrygujące. Wywołuje tyle pytań, a dostarcza tak niewiele odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńO czym on zapomniał? Kurczę, co było tak ważne, że zapomnienie o tym skutkuje takimi dziwnymi wydarzeniami? I kim jest ta dziewczyna? itd.
Pozdrawiam~
To było ciekawe. Z każdym opowiadaniem coraz więcej niewiadomych i coraz bardziej ciekawie się robi.
OdpowiedzUsuńW ogóle tak płynnie się to czytało.
Ale żeby urwać tak pod koniec i nie domknąć posta? :C
Weny~!
Widze ,że Bryce ma świetną podzielność uwagi... obserwować szczegółowo co sie dzieje, wymieniać sobie liste rzeczy próbując sobie przypomnieć co zapomniał i jeszcze rozmawiać jednocześnie. Podziwiam cie xD
OdpowiedzUsuńA tak wgl to nie spotkałem sie wcześniej z takim interesującym opisem dwóch różnych czynności w jednym momencie.
Super opo jak każde tutaj wciąga. I wydaje mi sie czy zapomniałeś o zebraniu rady?
No i ciekawy wydaje sie ten obserwowany "obiekt" nmg sie doczekać poznac jej imienia i ciągu dalszego tej historii i
hahah kocham takie zakończenia ,bo nachodzi ten dreszczyk emocji -co sie stanie? -kiedy ciąg dalszy? -Omg why now Itp ;P
//Shazzy
No tego to mam nadzieję się dowiedzieć w dalszych opowiadaniach. :)))
Usuń