piątek, 11 marca 2016

Valerie

27 września, Mount Dew

Obudziłam się z uczuciem przenikliwego chłodu w kończynach, dokładnie w momencie, kiedy zegar wiszący na przeciwległej, pokrytej kwiecistą tapetą ścianie, wskazał godzinę 16.
Jęknęłam cicho i z wysiłkiem podniosłam się do pozycji siedzącej,  przy okazji zrzucając z siebie diabelnie gruby podręcznik anatomii człowieka, z którym toczyłam nierówną walkę, zanim zasnęłam na kremowym dywanie od lat przykrywającym ten sam przypalony fragment podłogi w moim pokoju (wynik pewnego doświadczenia ze świeczką, które postanowiłam przeprowadzić w wieku 6 lat. Cóż... Nie muszę chyba mówić, że nie wyszło).
Rozejrzałam się nieprzytomnie po zagraconym pokoju, notując w myślach, że chyba już czas, żebym zrobiła tu jakiś porządek i z pomocą kantu biurka podniosłam się na nogi.
Zanim zasnęłam, miałam ambitny plan, żeby jeszcze przed zmrokiem pojechać do miasteczka i według mojego sobotniego schematu odwiedzić babcię, która zdecydowanie nie przyjęłaby żadnej z wymówek, które akurat przychodziły mi do głowy. Zresztą cały tydzień wyczekiwałam okazji, żeby móc z nią porozmawiać. Sama i w cztery oczy, bez mojej naprzykrzającej się rodzinki.

Spotkanie Stowarzyszenia miało zacząć się jak zwykle punktualnie o 20 - nie wcześniej, nie później. Miałam więc całe cztery godziny, żeby bez pośpiechu pojechać do miejscowego domu starców, posiedzieć trochę z babcią, a później wrócić do domu i przebrać się na Spotkanie, na które pojadę razem z rodzicami i Mią.
Odnalazłam kluczyki w kieszeniach dżinsów i błyskawicznie zarzuciłam na siebie ciepły sweter, który miał zabezpieczyć mnie przed typowym wieczornym chłodem, który pod koniec września bez ostrzeżenia pojawiał się na Alasce, po czym szybko zbiegłam na parter po wąskich schodach i wpadłam do kuchni, żeby poinformować moją nadopiekuńczą rodzicielkę, że wychodzę.
-Jadę do babci.- Powiedziałam, stając w drzwiach, kiedy mama właśnie wkładała kurczaka do piekarnika.
-Teraz?- Zerknęła na zegarek. - A kolacja? Pieczeń będzie za niecałą godzinę...
Przewróciłam oczami.
-Nie jestem głodna.
-Jak chcesz. Masz tylko wrócić odpowiednio wcześniej przed zebraniem, Valerie. I nie próbuj nawet nic kombinować, bo pójdziesz, choćbym nawet miała zanieść cię tam na własnym grzbiecie. - Mama utkwiła we mnie stanowcze spojrzenie swoich ciemnoniebieskich oczu.
-Nic nie kombinuję - prychnęłam. -Dlaczego do licha wszyscy zawsze podejrzewacie mnie o najgorsze?
Mama uśmiechnęła się łagodnie i otworzyła szafkę, wyjmując z niej pudełko ze świeżo upieczoną szarlotką.
-Znam cię od siedemnastu lat, dziecko i zdaję sobie sprawę, że potrafisz być bardzo sprytna, jeśli koniecznie chcesz postawić na swoim. Wiem, że bardzo nie lubisz tych spotkań, ale one są OBOWIĄZKOWE, jasne?
-Nie chodzi o to, że ich nie lubię.- Powiedziałam z irytacją, trochę naciągając rzeczywistość.
-To o co w takim razie?- Mama skrzyżowała ramiona na piersiach i uniosła wyczekująco brew.
-O to, że będziecie mnie dziś chcieli zmusić, żebym rozmawiała z Wyatt'em Deepwoodem.- Fuknęłam, rzucając w matkę oskarżycielskim spojrzeniem.
-Nie będziemy, obiecuję. - Westchnęła ze zrezygnowaniem. - Tylko wróć na czas.
-Zobaczymy - wymruczałam pod nosem.
-Weź szarotkę, babcia ją uwielbia. - Rodzicielka wręczyła mi ciasto, wyraźnie uważając temat Spotkania za zakończony. I dobrze. Nie miałam zamiaru dyskutować z kimś, kto za moimi plecami planował mi resztę życia.
-Nie chcesz jechać ze mną? Jakby nie było, to twoja matka.- Zapytałam profilaktycznie, znając odpowiedź.
-Następnym razem. Pozdrów ją ode mnie.
Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem, podziwiając opór własnej rodzicielki, który zresztą po części po niej odziedziczyłam i ruszyłam do drzwi, ubierając po drodze buty.

**

Zaciągnęłam ręczny i wyłączyłam silnik, przez przednią szybą starego pick-up'a obserwując jak słońce powoli zachodzi na niebie, tu i ówdzie tworząc żółte i miedziane smugi.
Temperatura wyświetlana w kącie tablicy rozdzielczej wskazywała zaledwie kilka stopni powyżej zera, co i tak, szczerze mówiąc, były zaskakująco dużo jak na początki zimy na północy Ameryki.
Mimo wszystko szczelniej otuliłam się szalikiem i wysiadłam z samochodu, konfrontując się z zauważalnie chłodniejszym powietrzem. Trzymając się wyłożonej granitową kosteczką ścieżki, ruszyłam w kierunku wysokiego, szarego budynku, który ponuro wznosił się w zachodniej części miasteczka. Minęłam niezbyt jak dla mnie zachęcający, wyblakły szyld, wielkimi literami krzyczący "Ciepły i przyjazny dom spokojnej starości w Mount Dew" i uśmiechnęłam się ironicznie, wchodząc do obskurnego budynku, który, bez obrazy, ale zdecydowanie ciężko byłoby mi nazwać "ciepłym i przyjaznym".
O ile z zewnątrz prezentował się jeszcze całkiem nieźle, to w środku stanowił obraz całkowitego zaniedbania. Farba odłaziła ze ścian prawie we wszystkich możliwych miejscach, podłoga była pociemniała od starości i praktycznie niemożliwa do wyczyszczenia, a meble kojarzyły się ze składem niechcianych śmieci. Jeśli mam być szczera, to wciąż mam matce za złe, że kilka lat temu zamknęła babcię w takim miejscu, pozbawiając ją wszystkich wygód, które towarzyszyły jej przez całe wcześniejsze życie.
-Valerie, już myślałam, że dziś nie przyjdziesz - odezwał się ciepły głos Amy- tęgiej, ciemnoskórej opiekunki koło pięćdziesiątki, której uśmiech zawsze potrafił rozjaśnić nawet najbardziej ponure miejsca.
-Babcia chyba nigdy by mi tego nie wybaczyła. - Uśmiechnęłam się i pozwoliłam jej uścisnąć moje ramię.
-Ach, też tak myślę.- Zachichotała i pochyliła się, żeby szepnąć mi do ucha - Pan Anderson też nie mógł się doczekać twojej wizyty. Ciągle mnie męczy i wypytuje kiedy przyjdziesz. Ostatnio nawet powiedział mi, że jesteś jego muzą.
Roześmiałam się i pokręciłam głową na wspomnienie odrobinę zdziecinniałego staruszka, byłego poetę, który przy każdym spotkaniu nazywał mnie swoim "Aniołem".
-Zajrzę do niego później, jeśli zdążę. Babcia w swoim pokoju?
-Tak, kiedy ostatnio do niej zaglądałam z lekami, odpoczywała u siebie w łóżku. Jest dziś trochę osłabiona... Postaraj się poprawić jej humor, kwiatuszku.

*

Cosette Foster ubrana w koronkową koszulę nocną i niebieski szlafrok, z siwymi włosami rozsypanymi falami na ramionach, siedziała w ulubionym wiklinowym fotelu i z zamyśleniem wpatrywała się w wysokie sosny rosnące w ogrodzie za oknem.
Na dźwięk moich kroków odwróciła do mnie pokrytą zmarszczkami, ale wciąż posiadającą oznaki dawnego piękna twarz i uśmiechnęła się z ulgą.
-Myślałam już, że o mnie zapomniałaś.- Powiedziała z charakterystyczną dla siebie dozą wyższości i zmrużyła swoje szare oczy, czekając aż podejdę, żeby pocałować ją w oba policzki.
-O tobie nigdy, babciu. - Uśmiechnęłam się niewinnie i usiadłam na parapecie, ignorując karcące spojrzenie kobiety. Przypomniałam sobie o cieście, które kazała zabrać mi mama i postawiłam je na niewielkim stoliczku obok łóżka.
-Co to jest? - Szare oczy podejrzliwie powędrowały na pakunek.
-Szarlotka. Twoja ulubiona. 
-Od Cornelii?
-Tak.
-W takim razie zabierz ją z powrotem. 
Uniosłam oczy pod sufit.
-Babciu, rozumiem, że jesteście pokłócone, ale ona naprawdę chce dobrze.- Powiedziałam pojednawczo, sama nie wierząc w słuszność swoich słów.
-Chce dobrze, mówisz? - Staruszka uniosła posiwiałą brew i prychnęła z pogardą.- Więc dlaczego nie ma jej tu z tobą?
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam bronić swojej matki, której sposobu myślenia i dumy osobiście nie potrafiłam zrozumieć. Od ponad dwudziestu lat żyła w konflikcie z babcią, nie chcąc ani wyciągnąć ręki na zgodę, ani jej przyjąć. Był czas, kiedy ich wzajemne relacje można było określić jako poprawne, ale cienka nić zgody runęła jak domek z kart, gdy Cosette zaczęła podupadać na zdrowiu, zaczynając wymagać całodobowej opieki, a jej córka - moja matka, zamiast pozwolić jej zamieszkać razem z nami, po prostu umieściła ją w tym ponurym, obcym dla niej domu wraz z innymi niedołężnymi starcami. Wtedy babcia zrobiła coś, czego nikt nigdy by się nie spodziewał i po prostu sprzedała swój ogromny dom, w którym wychowała się moja matka, jasno dając tym córce do zrozumienia, że nie ma nawet co liczyć na jakikolwiek spadek. 
Jeśli chodzi o sam konflikt, to nigdy nie poznałam dokładnych szczegółów. Wiem tylko, że kiedy mama była jeszcze niewiele starsza ode mnie, wbrew woli swoich rodziców uciekła z moim ojcem, w którym była bezgranicznie zakochana, łamiąc tym samym wszystkie możliwe wówczas obowiązujące zasady (swoją drogą niezły paradoks, jeśliby wziąć pod uwagę to, do czego teraz próbuje mnie zmusić).
W rzeczywistości to wszystko jest bardziej skomplikowane.
Rodzina mojej matki wywodzi się z ważnego rodu, który dobre kilka dekad temu rozgałęził się na dwie równoległe linie. Ogólnie znanym faktem jest, że ród Fosterów cechował się niewiarygodną ciągłością od samych jego początków, aż do pojawienia się dwóch braci bliźniaków w którymś pokoleniu. Jednym z nich był Desmond Foster, od którego zresztą wywodzi się moja linia. Drugi nazywał się Darreth, a następujące po nich pokolenia różnią się od naszych jednym zasadniczym szczegółem; w linii Darretha  rodzą się sami chłopcy, w dodatku jedynacy. Jeśli chodzi o linię Desmonda, to są to prawie same dziewczynki (z wyjątkiem mojego dziadka- męża Cosette), poczynając od mojej matki, a kończąc na jeszcze nienarodzonej córce Aspen- mojej najstarszej siostry.
Fosterowie od zawsze są współzałożycielami Rady, a cała ich władza jest dziedziczona na podstawie powiązań rodzinnych. Z tego, co wiem, na świecie nie pozostał już żaden męski potomek, oprócz Cain'a Fostera, bliskiego kuzyna mojej matki, który w przyszłości mógłby po jego śmierci odziedziczyć pozycję. Chociaż... wśród ludzi krążą plotki o tym, że Rennier- jego zmarły syn, miał dziecko. Gdyby to była prawda, a potomek byłby płci męskiej, wszystko byłoby załatwione. Tylko, że nigdzie nie było nawet po nim śladu, a jedynymi spadkobiercami władzy oecnie byli członkowie mojej rodziny. 
I to właśnie dlatego Cain'owi Fosterowi tak bardzo zależy na moim małżeństwie z Deepowoodem. Przyjaźni się z Richardem- ojcem Wyatt'a i jestem więcej niż pewna, że chce podarować mu upragnioną pozycję w Radzie, z którą ja nie chcę mieć nic wspólnego. 
-Jestem pewna, że mama kiedyś zrozumie swój błąd, babciu. 
-Zapewne szybciej zatańczy na moim grobie.- Wymruczała z krzywym uśmiechem. - Nie mam zamiaru dziś rozmawiać o twojej matce, Valerie. 
-To dobrze, bo ja też.- Wzruszyłam ramionami. - Jak się czujesz? Amy mówiła, że jesteś osłabiona.
-To przez samotność, złotko. Poza tym jednym szczegółem i jeszcze paroma drobnostkami związanymi z moim zdrowiem, wszystko jest w porządku.
Uśmiechnęłam się smutno. Prawda była taka, że poza mną prawie nikt z rodziny jej odwiedzał. Sporadycznie wpadała tu Mia, ale tylko na maksymalnie dwadzieścia minut, a Aspen ostatnio nie była w stanie opuścić łóżka, przeżywając wszystkie możliwe skutki uboczne bycia w piątym miesiącu ciąży.
O matce nawet nie ma co wspominać.
-Wpadałbym częściej, gdyby nie praca w Walton's, ale wiesz, że nie mogę z niej zrezygnować. Zresztą bywałabym wtedy częściej w domu, a tego bardzo nie chcę. Zwłaszcza teraz...
-Co tym razem wymyślili twoi zacni rodzice?-  Zainteresowała się staruszka.
Wbiłam wzrok w podłogę, niepewna czy chcę o tym mówić. Prawdę mówiąc, przez kilka ostatnich dni nasłuchałam się tak wielu bełkotów na ten temat, że imię "Wyatt" zbudzało we mnie już odruch wymiotny.
-Chcą, żebym mniej więcej za dwa lata wyszła za mąż za syna Richarda Deepwood'a.- Wyrzuciłam wreszcie, skupiając się na krawędzi swojego swetra, którym nieświadomie zaczęłam się bawić.
Babcia nie wyglądała nawet na zaskoczoną. Pokiwała głową z zamyśleniem i powiedziała tylko:
-Można się było tego spodziewać...
Podniosłam gwałtownie głowę.
-Co to znaczy? Wiedziałaś o tym?
-Nie wiedziałam, ale mnie to nie dziwi. Dobrze znasz obyczaje, Valerie. Wydaje mi się, że nie masz zbyt wielkiego pola manewru w tej sytuacji.
Stopniowo zaczęła narastać we mnie złość. Dlaczego, do cholery, wszyscy są przeciwko mnie?
-Owszem, mam.- Wstałam zirytowana. - Nikt nie ma prawa ustawiać mi życia, do diabła!
-Spokojnie, dziecko.- Babcia złapała mnie za rękę i pocieszająco potarła mój nadgarstek.- Wiem na ten temat więcej, niż możesz przypuszczać i uwierz mi, że to nie będzie koniec świata, nawet jeśli do tego dojdzie. Pamiętaj, że niektóre rzeczy nie są tak oczywiste, jak się z pozoru wydają.
-Co masz na myśli? - Zapytałam już spokojniej.
-To temat na dłuższą rozmowę, Valerie.- Staruszka westchnęła i wskazała na zegar. - Ty pewnie już zdążyłaś zapomnieć, ale pewnie musisz jechać do domu. Z tego, co mi się wydaje, macie dziś Spotkanie, prawda? Musisz się przygotować.
Zaklęłam pod nosem, orientując się, że do Spotkania została niecała godzina i z przygnębieniem wsunęłam na siebie kurtkę. Nie tego się spodziewałam po tej rozmowie. Od początku stawiałam, że babcia stanie po mojej stronie. Nie byłam przygotowana na gorzkie rozczarowani, które teraz czułam.
-Dokończymy tą rozmowę następnym razem, dobrze?
-Będę czekać, skarbie.- Spojrzenie kobiety delikatnie złagodniało.
-Jakaś dobra rada na Spotkanie?- Spytałam jeszcze z nadzieją.
-Bądź miła dla Deepowood'a. On nie jest niczemu winien. 
Skrzywiłam się z niesmakiem i pocałowałam ją w skroń, ściskając jej delikatną dłoń, po czym ruszyłam do drzwi.
-Czekaj, zabierz jeszcze tą nieszczęsną szarlotkę...
-Daj to Amy, albo wyrzuć. Nie będę waszym cholernym pośrednikiem. - Mruknęłam. - A, i prawie zapomniałam, że mama kazała cię pozdrowić.
-Też ją pozdrów... A jakże. 

*

Wpadłam do domu jak burza i z szybkością błyskawicy wbiegłam do swojego pokoju, żeby w absolutnie ekspresowym tempie przebrać się w przygotowaną wcześniej sukienkę, zrobić delikatny makijaż i doprowadzić włosy do jakiegoś umownego porządku.
Mój tata wszedł bez pukania dokładnie w momencie, kiedy wypowiadałam na głos najgorszy znany mi wulgaryzm, który cisnął mi się na usta od samego początku wykonywania czynności czesania moich kompletnie niewspółpracujących włosów.
-Valerie!- Sapnął i otworzył szeroko oczy, najwyraźniej nie podejrzewając mnie o znajomość tak wyszukanych przekleństw.
-Co?!- Warknęłam, czując, że jeśli nie opuszczę tego domu w ciągu dziesięciu minut, pokażę wszystkim jak bardzo potrafię być niekiedy agresywna.
-Nieważne. Chciałem tylko upewnić się, że pamiętasz o naszej umowie. - Jego ciemnoszare oczy wpatrywały się we mnie stanowczo.
-Tak, pamiętam. -Powiedziałam, boleśnie zaciskając usta.
-Masz być miła, tak? 
-Tak.- Zabawne, że słyszałam to już po raz kolejny jednego dnia.
-I nie zrobisz nic głupiego?
-NIE!
-W porządku, trzymam cię za słowo.- Wydawało mi się, że trochę mu ulżyło. - Czekamy na dole. Pospiesz się, nie chcemy się spóźnić.
Zacisnęłam zęby i wpatrzyłam się w swoje odbicie w lustrze.
To będzie cholernie ciężki wieczór....


6 komentarzy:

  1. Ciekawe.
    Zbyt krótkie bo za szybko minęło!
    Wciągające,a końcówka trochę zabawna. Nie wiem dlaczego, ale tak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja wiem, czy takie krótkie xd /Val

      Usuń
    2. Miałam tylko takie wrażenie. >.>" Bo krótkie wpisy tutaj nie są.

      Usuń
    3. No, tak generalnie to to opowiadanie było akurat stosunkowo długie, nawet jak na ten blog xd I co ważniejsze - było dobre <3

      Usuń
  2. Bardzo mi się podoba *.* Czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już lubie te babcie xD
    No przyznam długie to opo ,wciąga (bo jak inaczej) wgl super,bo takie proste^^ Tak trzymaj Val!
    //Shazzy

    OdpowiedzUsuń