czwartek, 24 marca 2016

Valerie

27 września, Mount Dew

Powoli brnęłam przez całą tą masę ludzi, która blokowała przejście do głównej sali i mrucząc co jakiś czas grzeczne "przepraszam", albo "dobry wieczór", przytrzymywałam brzegi mojej błękitnej sukienki, zabezpieczając się przed ewentualnym odsłonięciem zbyt dużej, jak na standardy Spotkań, powierzchni ciała. Rodzice prowadzili mnie do naszego stolika i co jakiś czas spoglądali do tyłu,  jakby chcieli się upewnić, że wciąż tutaj jestem i nie zamierzam właśnie uciekać.
W sali zdążyła się już zgromadzić cała śmietanka towarzyska, poczynając od ważniejszych osobistości, a kończąc na odcinających się na ich tle ubogich rodzinach rybackich, których przedstawicieli nie było stać na wyszukane ubrania, ani biżuterię.
Nasza rodzina nie była najuboższa. Zaliczyliśmy się raczej do tej średniej, najliczniejszej klasy - zwyczajowo zajmującej miejsca w środkowej części niebotycznie wielkiej sali.
Tuż pod niewysokim wzniesieniem służącym do wygłaszania mów, wznoszenia toastów i rozstrzygania pewnych drobnych przewinien od czasu do czasu, na samym przodzie umieszczano przeważnie najważniejsze,  a może raczej najbogatsze osoby, których w porównaniu do klasy "B" było naprawdę niewiele.
Na samym końcu rozciągał się jeden długi rząd stolików przeznaczonych dla najniższych warstw, wśród których przeważały rodziny rybackie i fabrykanci.
Cały ten ustalony porządek, z jakim zorganizowane były Spotkania, stwarzał dość jasny obraz hierarchii, która mnie osobiście przyprawiała o obrzydzenie, a innych w najlepszym wypadku o zakłopotanie.

I to właśnie jest najgorsze w Spotkaniach. Cała ta sztuczność i zasady, które do niczego nie są potrzebne - bezsensowna hierarchia i przymus .
Kiedyś słyszałam, że Spotkania mają nas ze sobą jednoczyć, zacieśniać więzi i podtrzymywać tradycje. Jeśli to prawda, to niestety mijają się z celem.
-Valerie? Valerie!
Sfrustrowany głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia, kiedy mój wzrok zawisł na błyszczącym, drewnianym parkiecie po lewej stronie pomieszczenia, gdzie kilkoro ludzi z mojej szkoły zaczynało stroić swoje instrumenty, na których po kolacji będą, jak zwykle zresztą, "umilać" innym wieczór, tworząc muzykę nadającą się do tańca.
-Co?
-Usiądź na miejscu.-Błękitne oczy matki wpatrywały się we mnie ze zniecierpliwieniem, kiedy posłusznie lokowałam się na swoim krześle.- Wszystko gra?
Nie.
-Tak.
-Pytam, bo nigdy jeszcze nie wykonałaś żadnego mojego polecenia bez komentarza.
-Nie mam nastroju - prychnęłam i zajęłam się niezwykle interesującym zajęciem,  jakim było bezmyślne gapienie się w migoczący płomień świecy ustawionej przed moim talerzem.
Jęczenie o tym, jak bardzo nie chce tam być, wydawało mi się dość bezcelowe. I tak było już za późno - próg jaskini lwa został przekroczony, a ja tkwiłam w potrzasku (przynajmniej do chwili nieuwagi rodziców, kiedy to zamierzałam BARDZO dyskretnie wymknąć się do Walton's).
W każdym razie rodzice nie przywykli do tego, że zachowuję się w miarę dobrze, z tego samego powodu zaczęli się na mnie dziwnie patrzeć i zasypywać gradem głupich pytań aż do momentu pojawienia się Mii i Dean'a, a potem zmęczonej Aspen wspierającej się ramienia Chrisa, który nie spuszczał z niej wzroku na dłużej niż dwie sekundy.
-Przestałam już widzieć swoje palce u stóp - oznajmiła najstarsza siostra, ciężko siadając przy stole.- Ten brzuch rośnie w diabelskim tępie...
-Może to jednak bliźnięta?- Zasugerowała Mia, kładąc dłoń na całkiem pokaźnym brzuchu siostry.
-Jezu...- jęknęła Aspen. - Lepiej to odpukaj.
Przez stolik przetoczyła się fala szczerego śmiechu, który mimo wszystko poprawił trochę moje samopoczucie.
-Wiesz już na pewno czy to dziewczynka?
-Tak, lekarz dziś potwierdził. - Aspen z dumą pogłaskała brzuch ukryty pod szyfonowym materiałem swojej różowej sukienki i posłała mężowi uroczy uśmiech.
Zawsze podziwiałam spokój, który emanował z każdej jej części ciała,  otaczając ją jasną aurą, która sprawiała,  że wydawała się być jeszcze piękniejsza niż zwykle. Aspen jako jedyna z naszej trójki odziedziczyła brązowe, lekko kręcone włosy ojca i niebieskie oczy matki, które w połączeniu z jej łagodnymi rysami tworzyły subtelną, uroczą całość. Nigdy nie dziwił mnie sposób, w jaki patrzył na nią Chris, który zresztą wpadł po uszy. Aspen była niezaprzeczalnie piękna, nie tylko z zewnątrz.
-Kolejna dama w rodzinie. - Skwitowała Mia, po czym radośnie pocałowała starszą siostrę w policzek.- Gratuluję, siostrzyczko.
-Ja też mógłbym dostać takiego soczystego buziaka? - Odezwał się Dean, zaczepenie poruszając brwiami.
-Nie zasłużyłeś.- Krótka i stanowcza odpowiedź Mii na pytanie narzeczonego wzbudziła ogólne rozbawienie. - Może innym razem.
Mia była średnią siostrą, starszą ode mnie o dwa lata, a młodszą od Aspen o trzy.
Od urodzenia stanowiła niemal idealną mieszankę obojga rodziców.  Poczucie humoru i wrodzoną rozsądność miała po tacie, za to wyuczony chłód i upartość stanowiły w niej sporą cząstkę mamy. Była piękna w inny sposób niż Aspen - bardziej wyszukany, za co odpowiadały głównie jej eleganckie rysy twarzy, idealny profil i bardzo długie, lśniące i proste włosy w kolorze kruczej czerni, które kontrastowały z tęczówkami w odcieniu płynnej rtęci.
Mia była zawsze tą najrozsądniejszą siostrą, kierującą się rozumiem w podejmowaniu decyzji- w przeciwieństwie do mnie i Aspen, zdecydowanie preferujących bardziej spontaniczny tryb życia.
-Teraz przynajmniej mam świadków,  że jesteś dla mnie niedobra - drażnił się z nią ciągle Dean, na próżno próbując wyprowadzić ją z równowagi.
-Tak? W takim razie co ty na to, żebym opowiedziała im wszystkim o tym jak robiłeś ostatnio "pranie" w NASZEJ łazience, hmm?
- W naszej łazience? - Zaniepokoiła się mama.
-Śmiało, kochanie. Już i tak nie ośmieszysz mnie bardziej niż wtedy, kiedy powiedziałaś mojej przyszłej teściowej, że...
I tu się wyłączyłam. Z dwóch powodów. Po pierwsze moją uwagę odwrócili ludzie od kateringu, którzy równym rządkiem wkroczyli na salę z wózkami pełnymi parujących półmisków z jedzeniem,  przy okazji przypominając mi jak bardzo jestem głodna, i zaczęli szybko zapełniać stoły daniami kolacyjnymi, co zwyczajowo oznaczało pojawienie się Przewodniczącego, który mniej więcej w połowie posiłku wejdzie na podest i jak zwykle powita wszystkich zebranych, po czym wzniesie toast i życzy każdemu miłego wieczoru.
Po drugie, mój wzrok przykuła wysoka męska sylwetka kogoś,
kto właśnie wszedł drzwiami w  przeciwległym końcu sali. Mimowolnie sięgnęłam po luźne pasmo włosów na moim ramieniu i z podniesionym poziomem adrenaliny krążącej w moich żyłach, zaczęłam obserwować Wyatt'a Deepwooda, który pojawiając się na Spotkaniu wbrew moim nadziejom, świadomie lub nieświadomie zniszczył mi wieczór.
Z wyraźnym niezadowoleniem szedł właśnie w stronę swojego stołu i nie patrząc nawet na perfidnie gapiących się w jego stronę ludzi (takich jak ja), wiązał pod szyją krawat. Z takiej odległości nie mogłam dobrze zobaczyć jego twarzy, ale wydawało mi się, że się krzywi, kiedy jego matka - Kate Deepwood, alegancka, wysoka brunetka, wstaje na jego widok i mówi coś cicho, jednocześnie wskazując mu miejsce obok pustego na razie krzesła jego ojca.
-Val, pytałam o coś.
Znowu głos matki.
-Hmm? - Oderwałam wzrok od stolika Deepwoodów i uniosłam pytająco brew, kiedy zdałam sobie sprawę, że cała rodzina patrzy się tylko na mnie.
-Chciałam wiedzieć komu się tak namiętnie przyglądasz.
Przygryzłam wargę, przeklinając w myślach moje czerwieniące się policzki i wzruszyłam obojętnie ramionami.
-Zobaczyłam tylko Rowan -powiedziałam, jeszcze zanim uświadomiłam sobie, że Rowan siedzi pewnie gdzieś po odwrotnej stronie, co nie umknęło uwadze Mii, która w tamtym momencie posłała mi znaczące spojrzenie.
Mama już otwierała usta, żeby prawdopodobnie poddać w wątpliwość moją odpowiedź, kiedy ku mojej bezgranicznej uldze na nasz stół podano parującą kolację.

*

Nerwowo skubałam krawędź beżowego obrusu i co jakiś czas zerkałam na zamyśloną twarz Clayton'a, który siedział razem ze mną w najodleglejszej od parkietu części sali, gdzie ja jako pierwsza zaszyłam się przed wzrokiem mojej upartej rodzicielki. Od dobrych kilkunastu minut śledziliśmy ruchy tańczących w rytm muzyki ludzi i co jakiś czas rzucaliśmy nawzajem uwagi na tematy mniej lub bardziej nieistotne.
Z tego, co widziałam,  Rowan przeżywała prawdziwe męki, nie mogąc uwolnić się od oplatających ją w tańcu ramion Ian'a Marksa, z którego to samego powodu Drake stał oparty o ścianę obok mnie i toczył wewnętrzną walkę ze swoimi skrywanymi uczuciami do metyski.
Prawdę mówiąc jedyną dobrze bawiącą się osobą z naszego towarzystwa była Libby, wirująca w objęciach blondyna, którego imię wyleciało mi z głowy.
Większość ludzi przemieszała się ze sobą, tworząc tzw."kółka wzajemnej adoracji" i rozprawiała teraz głośno na rozmaite tematy, popijając wino i śmiejąc się z wzajemnie opowiadanych anegdotek.
Część zgromadzonych wyszła już jakiś czas temu, w tym Aspen, która nagle dostała naprawdę wybitnych mdłości, stanowiących dla jej kochanego, opiekuńczego Chrisa natychmiastowy powód do zabrania jej do domu, umieszczenia w łóżku pod ciepłym kocem i zamówienia wizyty lekarskiej - "tak dla pewności".
W każdym razie... Dochodziła już 23, a wszyscy zaczynali już myśleć o wymknięciu się na imprezę w Walton's.
I tu miałam pewien problem.
Nie mogłam tak po prostu wyjść,  bo kiedy wróciłabym już do domu, rodzice prawdopdobnie w ramach kary kazaliby mi natychmiast zrezygnować z pracy u Harvey'a, a   tego nie byłam w stanie zaryzykować. Musiałam zapytać o zgodę...
Najzabawniejsze było to, że nawet nie musiałam szukać rodziców. Niestety to oni znaleźli mnie.
-Valerie!
W milczeniu patrzyłam jak tata brnie wśród ludzi, machając w naszą stronę i czekałam, aż będzie mógł mi powiedzieć to, z czym fatygował się przez całą długość sali.
-Wszędzie cię szukaliśmy.
-Po co?
-Chcemy, żebyś kogoś wreszcie poznała - powiedział i chwycił mnie za rękę, ciągnąć w kierunku, z którego właśnie przyszedł.
Nim zorientowałam się w sytuacji, a jego słowa wreszcie dotarły do mojego zamroczonego mózgu, byłam już prawie przy stole Deepwoodów, gdzie siedziała moja matka, rozmawiająca o czymś z Kate i Richardem.
Na widok Wyatt'a stojącego obok ze skrzyżowanymi ramionami, ścięła się cała krew w moich żyłach.
Ojciec przewidział mój prawdopodobny ruch zwrotny i złapał mnie mocno w pasie, stanowczo szepcząc mi do ucha:
-Pamiętaj, co mi obiecałaś, córeczko. I spokojnie, on cię nie zje - jest całkiem w porządku, zaufaj mi.
-Ale, tato...
-Proszę cię, tylko porozmawiajacie.
Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam twarz do ojca.
-Dobrze, postaram się być miła. Ale jak już z nim porozmawiam, będę mogła wyjść, dobrze?
Szare oczy ojca na moment zwężyły się poderzliwie.
-Ze znajomymi do Walton's, zgadza się?
Skinęłam niechętnie głową, na co tata uśmiechnął się dobrotliwie.
-Umowa stoi. Chodź. - Pociągnął mnie za sobą, a następnie wypchnął lekko ramieniem na pierwszy plan.
Przewodniczący Stowarzyszenia zwrócił się w naszą stronę i wstał, posyłając mi przyjazny uśmiech.
-Richardzie, Kate, obiecałem przedstawić wam naszą najmłodszą perełkę i oto proszę,  to jest Valerie.
Zażenowana określeniem "perełka", które nijak miało się do mojego rzeczywistego stanowiska czarnej owcy w rodzinie, uśmiechnęłam się lekko i uścisnęłam najpierw dłoń pana, a potem pani Deepwood.
-Bardzo nam miło wreszcie cię poznać. Z bliska jesteś nawet śliczniejsza - powiedział Richard, a ja udałam, że łyknęłam to kłamstwo.- Pewnie znasz już mojego syna?
Zmusiłam się do spojrzenia na Wyatt'a, który obserwował nas z bezpiecznej odległości około dwóch metrów, z pewnym rozbawieniem widocznym na przystojnej twarzy.
Cholernie przystojnej.
-Nie... Właściwie nieszczególnie...- wymruczałam niepewnie.
-Chodzimy razem na historię.- Miękkim głosem uratował mnie Wyatt.
-Między innymi. - Uściśliłam, zaskoczona, że w ogóle  pamięta mnie z lekcji.
-To świetnie,  tym bardziej będziecie mieć więcej tematów do rozmowy! - Ucieszył się Richard.
-Prawdopodobnie...- bąknęłam skołowana, kiedy spojrzenia moje i Wyatt'a skrzyżowały się na dwie bardzo długie sekundy.
-Dobrze, więc siadajmy. Napijesz się czegoś, Ericku?- Deepwood gestem nakazał wszystkim spocząć, a sam zaczął rozlewać wino do kieliszków, mówiąc coś o cenach ropy, które interesowały mnie dokładnie w takim samym stopniu, jak zeszłoroczny śnieg, albo coś koło tego.
Wbiłam więc wzrok w szklankę z sokiem pomarańczowym i z wielkim skupieniem zaczęłam ignorować siedzącego teraz na przeciwko Wyatt'a, który, przyznaję niechętnie, chyba jednak działał na mnie podobnie jak na większość damskiej części liceum - w przybliżeniu.
Ale to wciąż nie zmieniało pewnych faktów.
-Wyatt, bądź dżentelmenem i zabierz Valerie do tańca. - Momentalnie zesztywniałam na głos należący do Kate Deepwood.- Nie możemy pozwolić, żeby nudziła się w naszym towarzystwie, prawda?
Kątem oka zobaczyłam jak Wyatt rzuca matce wrogie spojrzenie.
-Może zapytajmy najpierw Valerie.
-Och, na pewno ma ochotę. Kocha tańczyć od dziecka - zaćwiergotała moja matka, sprawiając, że pożałowałam braku umiejętności zabijania wzrokiem.
-Cóż, właściwie czemu nie...
*
Uśmiechnęłam się z ulgą, na widok tańczącej niedaleko Libby oraz Clay'a spod ściany obserwującego nas na parkiecie.
Ich obecność odrobinę mnie uspokoiła, przywracając normę ciśnienia tętniczego, które zaczynało gwałtownie wzrastać, kiedy znalazłam się już w silnych ramionach Wyatt'a.
-Nienawidzę tutaj tańczyć - powiedział, gdy powoli zaczęliśmy kręcić się po sali, a odległość między naszymi ciałami wynosiła maksymalnie trzy centymetry.
-Wszyscy się na nas gapią - stwierdziłam z niesmakiem.
-Akurat tym nie musisz się przejmować. Dziwne by było, gdyby się na ciebie nie gapili.
Pierwszy raz tego wieczoru podniosłam głowę, żeby popatrzeć na niego dłużej niż pięć sekund.  Miał przede wszystkim ładne rysy. Idealnie biegnące kości żuchwy i nieprzeciętną twarz, której ciemne oczy i miękkie włosy w odcieniu gorzkiej czekolady dodawały jeszcze większego uroku, o ile było to w ogóle możliwe.
Z bliska nie wydawał się być aroganckim prostakiem, za jakiego uważała go większa część moich przyjaciół. Ale to tylko wygląd. Nic więcej.
-Dlaczego dziwne?
-Ludzie lubią patrzeć na to, co ładne.- Wzruszył ramionami, których mięśnie zarysowały się na moment pod materiałem jego białej koszuli.
-Pewnie chodzi o moją sukienkę. Mama wyszła prawie ze skóry, żeby ją uszyć.- Oceniłam, na co Wyatt roześmiał się i pokręcił z niedowierzaniem głową.
-Myślę, że nie chodzi tylko o nią.- Powiedział i posłał mi chyba najbardziej urokliwy uśmiech na świecie, który na sekundę dosłownie prawie zwalił mnie z nóg.
To była jakaś paranoja.
Nie zgodziłam się z nim zatańczyć,  żeby mdleć na widok tego, jak się uśmiecha.
Nie miałam dać się omotać, a tymczasem balansowałam na jakiejś cholernej krawędzi.
-Posłuchaj, tak naprawdę to chciałam cię o coś poprosić...- wymamrotałam skołowana nadmiarem wrażeń jak na jeden wieczór. - Bardzo zależy mi na tym, żebyś porozmawiał z rodzicami na... hmm... na nasz temat.
- Na "nasz" temat?- Uniósł jedną brew, a słowo 'nasz' zabrzmiało w jego ustach jak czysta abstrakcja.
-Tak. O połączeniu rodów i tych sprawach...
-Nikt nic mi o tym nie mówił.- Wściekły spojrzał na swoich rodziców, którzy wraz z moimi obserwowali nas z pewnej odległości, udając rozmowę.
-Nieważne. Po prostu nie chcę być wykorzystywana dla jakichś waszych wyższych celów i ambicji... Nie zgodzę się być marionetką w tej grze...
-Co?! - Wyatt przyciągnął mnie na skraj parkietu, gdzie nie widział nas nikt oprócz muzyków. - O czym ty mówisz,  u diabła?
- O tym, że nie dam się wykorzystać.
Ciemne oczy Wyatt'a niemal wierciły mi dziurę w brzuchu, kiedy patrzył na mnie z nic nie rozumiejącym wyrazem twarzy, a miękki kosmyk włosów opadał mu delikatnie na jedną brew.
-A co TY takiego masz, czego JA mógłbym chcieć?
Uśmiechnęłam się gorzko, ciesząc się, że wreszcie ujawnił swoją prawdziwą twarz, już nie tak ładną jak ta, którą miałam teraz przed sobą.
-Wiem, że jestem dla ciebie jak plebs, ale może twój tatuś oświeci cię w tej kwestii. Udanej reszty nocy.- Wyrzuciłam z siebie trochę zbyt drżącym głosem i najszybciej jak mogłam odwróciłam się i bez oznajmiania rodzicom, że wychodzę,  skierowałam się do wyjścia, zanim łzy złości zaczęły cisnąć mi się do oczu.
Zamiast jechać do Walton's, wróciłam do domu.


1 komentarz:

  1. Czyta się przyjemnie. Fabuła Twojego opowiadania jest bardzo wciągająca. Postacie mają własny charakter, różnią się od siebie, co mi się bardzo podoba =3

    OdpowiedzUsuń