27 września, Mount Dew
- Hej, skarbie, wiesz jaki ten dzień był męczący? Po pierwsze …
- Hej, skarbie, wiesz jaki ten dzień był męczący? Po pierwsze …
Pewnie nigdy nie
dowiem się co było jej pierwszym żalem. Zawsze się wyłączam, gdy słyszę ten ton głosu, który zapowiada słowotok.
Najpierw 1 skarga, potem 2, 3, 4,… To się nie kończyło. Jakby nie mogła wyrazić
swojego bólu w 3, czy też 8 słowach. A próba przerwania tych nieskończonych
skarg mogła się dla mnie źle skończyć. Nie zawsze miałem siły, by ją potem
przepraszać za to, że „nie interesuje mnie co się dzieje w jej życiu”. To był
jej argument, by nie odzywać się do mnie przez kolejne kilka dni.
A za tym oskarżeniem
zawsze szły 2 jej siostry: „Nie zależy ci na mnie” i „Niewypowiedziany ból
oczny”. Ta druga była gorsza. Bo siedziała i się na mnie gapiła ze stałego
dystansu, odmierzanego 6 krokami. I to nie tymi małymi, robionymi w szpilach.
Zwykle tego nawet nie
zauważałem, od czasu do czasu dziwiąc się, że nie zwraca na mnie większej
uwagi. Zwalałem to jednak na karb jej kobiecej natury.
W takich wypadach
wygodniej było szukać winy po jej stronie.
- … I wtedy nasza Dyrka zaczęła się totalnie wkurzać. Wiesz,
jak pojechała po naszym historyku? Maaasakra. Nie wiem co ich łączy, ale ten
burzliwy romans dobiega końca. Oboje się wypalili. To widać po ich smutnych
mordkach…
Właśnie. Luiza
uwielbiała plotkować. Jej mocne udzielanie się w samorządzie jedynie pozwalało
jej rozwijać skrzydła na tym polu.
Ale często przydatne,
jeśli chodzi o zaspokajanie mojej ciekawskiej natury.
Jednak męczące w
nadmiarze.
- … A nasza dziewczyna jest dziwna. Bo wiesz, kiedy …
- Mamy wspólną kobietę?- Rzuciłem, unosząc do góry brew. Na
chwilę przestałem przygryzać końcówkę długopisu. Jak dotąd obracałem go powoli
w palcach, zagryzając na nim co jakiś czas zęby.
- Już o niej zapomniałeś?- Szczere zdziwienie Luizy
sprawiło, że potrafiłem niemal wyobrazić ją sobie jak siedzi koło mnie.
Spoglądałaby wtedy na mnie idealnie okrągłymi oczyma z rozdziawionymi ustami,
co by ją upodobniało do uroczego kundelka. Którym poniekąd niby jest.
A nie. Ona jest
RASOWA.
Więc siedziałby taki
rasowy kundel koło mnie na łóżku z niedowierzaniem wypisanym na pyszczku. W 2
oczu, w 2 sterczących uszach, 1 zmarszczonym nosku, 1 rozdziawionych ustkach.
- O niej?- Nic mi
w głowie nie świtało przez długi czas.- O tej niej? O tej, w którą wgapiałem w szkole? Tej z dziwnymi włosami?
Tej niej czy innej niej?
- To są jakieś inne one, o których nie wiem?
- No nie wiem, ty masz mnie uświadomić - burknąłem, rzucając
długopisem przed siebie. Odbił się od ciemnej ramy łóżka z metalicznym dźwiękiem
i spadł gdzieś na podłogę. Podzielił los
3 innych pisaków.
Tak. Zapomniałem o
niej. Ciągle myślałem o tym, co się stało. Co zastała opiekunka, gdy przyszła
do pracy. Czyja to była wina.
- Uch. Z tobą się tak ciężko rozmawia.- W słuchawce telefonu
rozległo się westchnienie. Trwające
1
2 sekundy.
- Dzięki. Zapamiętam sobie. Wyleciała mi po prostu z głowy.-
Potarłem lewą skroń wolną dłonią. Starałem się 2 opuszkami wgnieść cały zamęt
myśli w ten jeden fragment skóry.
- Co się stało?
Lubiłem, gdy była
zmartwiona. Zawsze doskonale potrafiła wyczuć negatywne emocje w moim głosie.
Przynajmniej wtedy, gdy chciała go tam słyszeć. Odkładała wtedy wszystko inne
na bok i chwilowo ja byłem najważniejszy. W takich chwilach nie myślałem o tym,
czy dobrze zrobiłem, zgadzając się na to wszystko, co nas łączy.
A to było naprawdę
dziwne.
- Chyba muszę ci w końcu powiedzieć o czym zapomniałem.- Nie
miałem czym zająć rąk, więc się podniosłem, przyglądając się ciemności, która
owijała szczelnie mój pokój. Moje oczy wyłapywały cienie rzeczy rozsianych po
pomieszczeniu.
- I co to było?- Ściszyła głos. Jakby nagle nie chciała, by
ktoś oprócz mnie ją usłyszał. Czekała na to zwierzenie od kilku dni. Cierpliwie
na to czekała.
- Niestety nie Spotkanie. Naprawdę miałem wtedy nadzieję, że
to o to chodziło. Wiesz, mówiłaś o tym. Więc sądziłem… Że to jednak to.-
Podwinąłem pod siebie nogę. Tym razem ja westchnąłem.
Nie chciałem znowu
się denerwować. Przecież zawsze próbuję być
i d e a l n y m
nastolatkiem. Ta koncepcja często
nie wypala, ale ja i tak muszę się jej trzymać. Przeszkadza mi w tym ta moja
pamięć. Jak zawsze! Takie to wkurzające. Jak bardzo można być głupim, by
zapomnieć o czymś takim?
- Nie jesteś głupi.
Tak. Zdecydowanie
lubiłem, gdy mówiła do mnie w ten sposób, na chwilę zostawiając obok siebie tę
drugą, rozgadaną dziewczynę. Choć ona też coś w sobie miała.
- Powiedziałem to na głos?
- No. Więc?
- Dziadek. Zapomniałem o dziadku. O dziadku. - Walnąłem się
na łóżko, na nowo smętniejąc.
Do moich uszu doszło
ciche przekleństwo.
Te 6 słów. 1 zdanie.
2 równoważniki zdań. Naprawdę ciężko przeszły mi przez gardło. I nie dały
żadnej ulgi.
*
W pokoju zapaliło się
światło. Jęknąłem, gdy nagła zmiana oświetlenia mnie kopnęła. Czułem się,
jakbym został ugryziony prosto w oczy. I w jedno i w drugie oko.
- O, a jednak tu jesteś.- Głos mojego brata był… Jaki był.
To znaczy - głęboki, przyjemny, z pewną miękkością oznaczającą uśmiech. 3
emocje, które zwykle mu towarzyszą.
- Jak ci zetrę z twarzy to zadowolenie, to w końcu będziesz
mógł spojrzeć w lustro.- Warknąłem, zakrywając twarz ramieniem. Taka pobudka
nie należała do moich wymarzonych.
Musiałem zasnąć
podczas rozmowy. I nie tylko ja. Słyszałem przy uchu ciche posapywanie. Czyli
dźwięk kolejnych oddechów Luizy, odbiegające z głośnika telefonu.
Pewnie je liczyłem
przed snem. Do jakiej liczby doszedłem…?
Nie pamiętam. Za to
wiem, że ani ja się nie rozłączyłem, ani ona. Może dalej się zachowywaliśmy jak
para po tygodniu chodzenia. Albo jak tacy sami, starzy przyjaciele, jak przed
tym wszystkim.
Przynajmniej pod
koniec już swobodnie wymienialiśmy informacje.
- Wyobrażałem sobie, że leżysz tu i ryczysz w poduszkę.-
Carrey się roześmiał, a potem klapnął koło mnie. Jego śmiech nie miał w sobie
drwiny. Dlatego nie wiedziałem po co rzucił tę uwagę. Dla rozładowania samego
siebie z jakiegoś napięcia?
- Dokuczanie mi ci nie wychodzi.- Mruknąłem, nie martwiąc
się tym, że brat mógłby nie zrozumieć lekko zniekształconych słów. Usta w końcu
zakrywała mi poduszka. A on, jak na złość w niektórych sytuacjach, miał zbyt
dobry słuch.
- Hm. Wiesz, że nawet nie chcę ci dopiec.- Przyznał się.
Chociaż tyle.
- I dlatego zapaliłeś światło? Dzięki, bro.
- Zapaliłem światło, by zgarnąć z twojego pokoju nuty do
„Long, Long Ago”. Ale słyszałem, że niemal przyprawiłeś babcię o zawał.
Spojrzałem na brata.
A on zerknął na mnie, zagarnąwszy do tyłu białe włosy, sięgające mu do połowy
szyi. Naturalnie miał jasne. Jaśniejsze od moich. A potem… Posiwiał. I żeby
zatuszować ten druzgocący fakt, zaczął się farbować, a potem i z tego
zrezygnował.
- Chodzi ci o…
Czekaj… To był… Bayly?- Zmarszczyłem brwi i sięgnąłem po telefon, leżący ciągle
koło mojego ucha.
2
4
8 ciepłych oddechów. Rozłączyłem się i podłożyłem poduszkę
pod głowę. Dalej piekły mnie oczy od światła. Dlatego je mrużyłem.
- Tak. Thomas Haynes Bayly.- Sprostował Carrey. Wziął
głębszy oddech, poruszając przy nim materiał koszulki, opinającej jego pierś.-
Nie wiesz gdzie są.- Tak, to było stwierdzenie, nie pytanie. Nie ma to jak wątpienie
całkowicie w moją pamięć. Niektóre rzeczy z łatwością zapamiętywałem. Inne nie.
I niestety mój dziadek wyleciał mi z głowy.
- To nie babcia niemal dostała zawału. Tylko Jil.- Uznałem
za stosowne wybić brata z błędu. Starszy czy nie, i tak nie wie wszystkiego.-
Potem napędziła babce strachu. Dziwne, że spanikowała.
Nadal nie wiedziałem
czemu babcia tak upierała się przy tym, by załatwić dziadkowi opiekę tu w domu.
Nie powinna chcieć, by nasza sytuacja rodzinna wypłynęła gdzieś poza dom. By
ludzie i nieludzie gadali o nas nieprzychylne rzeczy. Zachwiałoby to pozycją
babki w stadzie.
Ha, „stado”- jak to
brzmi…
No, ale taka prawda.
Stado ludzi. A babcia. W ogóle to jest kolejny komizm tej sytuacji. Babcia,
moja babcia, kobieta starsza, jest. Czekajcie. To jest dobre. Ona jest
dominująca. D o m i n u j ą c a. Moja babcia. Normalnie idzie się uśmiać.
No dobra. Jedną z
tych dominujących. Ponoć się liczyła. Nawet po tym, co nas spotkało.
- Spadam.- Brat podniósł się i podszedł do półki, na której
uwalona była kupa nut. Gdy wracałem z lekcji gry na instrumentach, rzucałem tam
wszystko, co właśnie wyszło u mnie z obiegu.
- Po co ci te nuty?- Podniosłem się, przyglądając się
częściowemu bałaganowi panującemu w pomieszczeniu. Po jednej stronie pokoju był
całkowity porządek – tam się uczyłem, po drugiej odcinający się chaos.
- W sobotę jest to spotkanie. Wiesz, że zawsze proszą o
„zagranie gościom dla przyjemności”. Muszę sobie odświeżyć kilka utworów. Chcę
mieć święty spokój. I niektórym osobom nie wypada dawać zachęty do dowcipów.
Przyglądałem się
nagłemu napięciu mięśni karku brata, które nastąpiło przy ostatnich 9 słowach.
A przecież w
większości mu te snoby nie przeszkadzały.
- Jasne. Nie interesuje cię…- Nie mogłem dokończyć zaczętej
myśli. Zawsze byłem gadułą i lubiłem rozmawiać. Zwłaszcza z bratem.
- Słyszałem wszystko od babki, od opiekunki dziadka, trzeci
raz powtórzona historia nie daje mi większej przyjemności. Nie po tak
zaganianym tygodniu. Potem pogadamy. Widzimy się jutro.
I poszedł z nutami w
ręce.
*
- W sumie nie muszę tam iść skoro nie jestem najstarszy,
nie? Uznajmy mnie za szczeniaka i zostawmy w pokoju.
Gdy babka spojrzała
na mnie z uniesionymi brwiami, doszedłem do wniosku, że to nie był najlepszy
czas na rzucenie czegoś takiego. Brat nawet się na nas nie obejrzał. Podczas,
gdy my się zatrzymaliśmy, on dalej schodził po schodach do głównej Sali.
Rzadko bywał taki
rozkojarzony i nieobecny.
- Skoro już dotarłeś z nami aż tutaj, wracanie się z twojej
strony byłoby głupotą.- Madeleine uniosła dłoń, sprawdzając już po raz któryś
godzinę.
- Cóż, następnym razem go nie popełnię.
- Bryce, nie wygłupiaj się. Będzie twój przyjaciel Deepwood,
Lee, Walker zapewne też. Nie możesz na pewno narzekać na towarzystwo, a jesteś
w takim wieku, że już nie wypada zasłaniać się żałobą.
A to był naprawdę
dobry argument, by przekonywać babkę do pobytu
„w pokoju”. Bo jednak zmywałem się na jakieś imprezy z Lui, zamiast tu
siedzieć.
- Wiem, wiem.- Postanowiłem już się nie odzywać. Co z tego,
że coś takiego jak paczka „Bryce, Wyatt, Patrick i Drake” nie istniało. Ile
razy by tego nie mówić, babcia i tak by nie zapamiętała. Była myślami już w
sali. Wśród ludzi, z którymi mogła podyskutować. Zaznaczyć swoje zdanie.
A to, że jej wnuk nie
należał do grupki kumpli Deepwood’a, ani do grupki Walker’a, nic jej nie
obchodziło. Dopóki oczywiście moje kaprysy nie przeszkadzały jej zamiarom.
- Popraw, dziecko, muszkę, i chodźmy, muszę jeszcze
porozmawiać z paroma osobami.
Swoją drogą.
Nienawidzę muszek.
Ruszyłem w ciszy za szybko
poruszającą się babką. Nikt by jej nie zarzucił podeszłego wieku. Nie wyglądała
na swoje 59 lat. Jej twarz była pozbawiona zmarszczek, które tylko przy
większych wybuchach emocji tworzyły się koło jej ust.
Pewnie nigdy nie
dowiem się czym to jest uwarunkowane.
Po oddaniu kurtek
zostało mi jedynie znaleźć sobie jakiś kąt, w którym mógłbym się zaszyć na
większość spotkania.
Gdzieś tu powinna być
Luiza. A może Valerie, albo Drake. Choć gdzie ona, tam i jej paczka.
W sumie z Drake’iem
nawet dało się porozmawiać. Wyatt też bywał raczej w porządku. Jeśli w ogóle
gdziekolwiek bywał. Bo z nim to nigdy nie wiadomo. Ja na przykład wiem o nim
niewiele, a bawiliśmy się ze sobą od najmłodszych lat. Przynajmniej kiedyś. Ale
co to niby mówi.
Chcę do łóżka.
Taka refleksja mnie
naszła, gdy mijałem kolejnych ludzi, popijających drogie alkohole. Naliczyłem
takich delikwentów 12. Mniej niż ostatnio.
Ciekawe co też
takiego pili.
Napotkałem parę piwnych oczu, osaczonych przez wyższego mężczyznę.
Przez dłuższą chwilę
szukałem w pamięci jakiegoś imienia, ale go nie znalazłem. Ciekawe kto to.
Gdzieś ją już
widziałem. Zapewne na tych tutejszych spotkaniach. Ale nic mi do głowy nie
przychodziło. To jeeest… Jest.
- Witaj, panienko Howahkan.
Hawkey! Wiedziałem.
Patrzyliśmy na siebie
przez dłuższą chwilę. A potem ruszyłem dalej. Nie znałem, to nie czułem się
zobowiązany pomóc. A nadal nie byłem w humorze do mojego codziennego zajęcia na
tych przyjęciach – gromadzenia informacji o rzucających się w oczy osobach.
To oni tak rodzinnie o niczym nie pamiętają? ;; Dziwne.
OdpowiedzUsuńNo i znowu opko urwane przed tym całym zebraniem.
I tak mi się nasuwa. To mu ten dziadek umarł?
Fajnie się wczytywało w tekst. Ale tu to norma, więc to żadna wyjątkowa uwaga.
To było cudoooowne!
OdpowiedzUsuńRowan ma skośne oczy? Z tego co wiem, to metysi zazwyczaj nie mają skośnych. :) to chyba jedyne niedopatrzenie: 3 Opowiadanie bardzo mi się podobało ;)
OdpowiedzUsuńTeż tak mi się wydaje :/ Metys to potomek człowieka rasy białej z indianinem :)
UsuńTak. Macie racje. Pomyliło mi się z opisem Connie. Sorry.
UsuńDzięki za takie pozytywne oceny wpisu. / Bryce
Wszystkie powyższe komentarze + coś ode mnie
OdpowiedzUsuńPodoba mi się styl, w jakim jest napisane to opowiadanie. Zdecydowanie wyróżnia się na tle opowiadań innych postaci. Niecodziennie zdarza się przeczytać coś wyjątkowego samego w sobie.
Irytuje mnie, że Bryce urywa w t a k i c h momentach, ale to dobrze. To znaczy, że mnie wciągnęło. Szczerze, to aż mnie zżera od środka ciekawość, jak to się dalej potoczy...
Pozdrawiam~
Naprawde masz inny styl pisania, za to cie lubie i pewnie dlatego czytam twoje opo po 2 razy.
OdpowiedzUsuńBryce wydaje mi sie taki wyluzowany i zaznajomiony z sytuacjami z życia ale nieraz i znudzony...
Typowy z niego nastolatek, ale mógłby poćwiczyć pamięć xD
Jeszcze chwile wcześniej przypomniałby se imie Rowan a uratowałby ją od Iana.
No i to ,że zapomniał o dziadku... czekam na więcej szczegółów, a młody wygląd babki...czyżby Loreal? XD
Weny~
//Shazzy