czwartek, 3 marca 2016

Harvey


23 września, Mount Dew

Droga była pusta nawet jak na tę porę dnia. Z głośników słychać było dźwięki gitary i głos Jimi'ego Hendrix'a, torba z laptopem podskakiwała na siedzeniu obok za każdym razem, gdy dodawałem gazu lub samochód wchodził w zakręt. Przez uchyloną szybę ze świstem wlatywało przyjemne, rześkie powietrze. Cały świat sprawiał wrażenie jakby za wszelką cenę próbował przekonać mnie, że dziś jest mój dobry dzień. Ale nie był.
Sam nie wiem, co aż tak irytowało mnie w dzisiejszym dniu. Możliwe, że była to zasługa awarii prądu, która spowodowała wyłączenie mojego budzika elektronicznego, przez co byłem spóźniony już prawie godzinę. To było pierwsze, co przyszło mi na myśl, jednak zdecydowanie to nie było to.
Trzysta lat to nie jest wiek, w którym człowiek przejmuje się takimi pierdołami jak spóźniający się zegar.
Zresztą, to nie był pierwszy raz, kiedy spóźniłem się z otwarciem restauracji. Przez pierwszą godzinę i tak nie było tam żywej duszy, więc nigdy się z tym specjalnie nie spieszyłem. Nie zmieniało to faktu, że samo dojechanie do centrum zajmowało mi już około godzinę, więc byłem naprawdę cholernie spóźniony.
Moja restauracja może nie była zbyt duża, ale cieszyła się sporym zainteresowaniem, zwłaszcza wśród młodych. Dodatkowo miała poddasze, na którym spokojnie mógłbym urządzić sobie całkiem przyzwoite mieszkanie, dlatego wiele osób dziwiło się, że zdecydowałem się na dom poza miastem, a z mansardy zrobiłem zaplecze.
Zdziwienie nie trwało zbyt długo, znajomi już od dłuższego czasu uważają mnie za dziwaka. Tymczasem ja byłem przekonany, że naprawdę zwariowałbym, gdybym miał mieszkać tak blisko centrum miasteczka. Takie umiejscowienie lokalu zapewniało spore zyski, ale czynsz też nie był mały.W ostatecznym rozrachunku zawsze jakoś udawało mi się wyjść na plus.
Koszmar zaczynał się, kiedy z drogi głównej byłem zmuszony wjechać do miasta. Małe miasteczka mają to do siebie, że o ile z samochodami nie ma praktycznie żadnych problemów, bo ruch i tak jest znikomy, to piesi przechodzą samych siebie. Przeświadczeni o swojej nieśmiertelności i nietykalności, wbiegają na drogę nie oglądając się nawet na innych, a gdy ktoś zdecyduje się ich obtrąbić, ich twarze przybierają taki wyraz, że kierowcy nie trudno domyślić się co chcieliby powiedzieć.
Przez te 15 minut tułaczki przez miasto zwykle po prostu pogłaśniałem muzykę i jak większość kierowców udawałem, że jestem sam na drodze. To był jednak jeden z tych dni, kiedy nawet płyta The Beatles nie była w stanie odciągnąć mnie od rzeczywistości. Mimo wszystko nie dałem wyprowadzić się z równowagi. Zachowałem kamienną twarz, słuchając coraz to wymyślniejszych wyzwisk wyglądających z okien tłustych, wyłysiałych kierowców ciężarówek dostawczych. Zignorowałem chodzącego z ulotkami faceta z rozbieganym wzrokiem. Zacisnąłem zęby, kiedy jakaś idiotka zdająca prawo jazdy zahamowała tuż przede mną ze świstem, prawie wywołując wypadek. Parkując za lokalem, postanowiłem zafundować sobie kieliszek koniaku jako nagrodę za wyjątkową cierpliwość do ludzi.
Do restauracji jak zwykle wszedłem tylnym wejściem, od kuchni. Obrzuciłem wzrokiem półki i stoły sprawdzając, czy wszystko nadaje się do użytku i pomaszerowałem do drzwi frontowych. Jeszcze zanim przekręciłem klucz w zamku, usłyszałem fragment rozmowy rozgrywającej się gdzieś pod drzwiami.
- Jesteś zajęta dziś wieczorem, kotku?
- Zajęta? A co ja, kibel na stacji? Zjeżdżaj pan!
Uśmiechnąłem się do siebie, słysząc znajomy głos. Jeszcze chwilę słyszałem niezadowolone pomruki mężczyzny, po czym w końcu udało mi się uporać z wszystkimi zabezpieczeniami. Czasami naprawdę się zastanawiam po co mi tego aż tyle, skoro nikt przy zdrowych zmysłach nie nadstawiałby karku, żeby włamać się do takiej nory.
- Widzę, że ty też miałaś miły poranek - otwierając drzwi, szczerzę się do stojącej kilka metrów dalej kobiety.
- Spóźniony. Znowu. Masz szczęście, że sam jesteś sobie szefem, bo w innym wypadku już dawno byś wyleciał na zbity pysk.
- Ciebie też miło widzieć, Meg...- puszczam dziewczynie oczko i przesuwam się, żeby mogła wejść.
Megan Springfiled - wysoka, hojnie obdarzona przez naturę kobieta o kocich oczach, mija mnie bez słowa z wysoko podniesioną głową. Wyglądała na obrażoną, ale znam ją już na tyle długo, że ani trochę nie zdziwiło mnie rozbawienie w jej umalowanych oczach, gdy sekundę potem odwróciła się do mnie.
- Nie dają ci spokoju, co? - posłałem jej szelmowski uśmiech jeszcze zanim schowałem się za ladą w poszukiwaniu czystych szklanek.
- Nie mogę się od nich opędzić - Meg zatrzepotała rzęsami i kokieteryjnie odrzuciła swoje długie, farbowane włosy na plecy. Farbowała je odkąd pamiętam.
- Może jakbyś założyła coś, co zasłania ci majtki, daliby ci spokój.
W odpowiedzi dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, a po chwili dodała krótko:
- Wracam z pracy.
Meg pracuje w agencji towarzyskiej. Miewa gorsze i lepsze dni, ale bez względu na to ile zarobi wie, że zawsze może u mnie liczyć na przynajmniej jednego drinka na otarcie łez. Jakiś czas rozmawialiśmy o pierdołach, jak to mieliśmy w zwyczaju. Zwykle trwało to około pół godziny, ale jako że Meg miała naprawdę dobrą noc, a ja obiecałem sobie drinka pół godziny nieco się przedłużyło.
- Nie otwierasz? - kobieta uniosła brew patrząc na zegar wiszący nad barkiem, który wskazywał godzinę 10:43.
- Czekam na Jodie - wzruszyłem ramionami - Zresztą, tu i tak nigdy nie ma ruchu przed południem.
- Na mnie już pora - westchnęła - Miło się gawędzi, ale muszę się jeszcze przespać. Dziś znowu pracuję.
Kiwnąłem jej głową na pożegnanie i odprowadziłem wzrokiem do drzwi, po czym podniosłem się leniwie z wysokiego krzesła i przeciągając się obrzuciłem lokal wzrokiem.
- Czas się wziąć do roboty...

*

Po godzinie wycierania stolików i mycia szklanek dołączyła do mnie Jodie, krępa blondynka w średnim wieku, wraz ze swoją asystentką Marthą. Obie pracowały w kuchni. Martha była dość nieporadna i wszystko wylatywało jej z rąk, ale Jodie, która radziła sobie ze wszystkim, zawsze potrafiła znaleźć jej odpowiednie zajęcie. Była naprawdę niezastąpiona i bez niej ten biznes niechybnie by upadł.
Knajpę otwierałem zawsze o 12:30, ale rzadko się zdarzyło, żeby ktoś przyszedł przed 14:00. Później zresztą też nie było dużego ruchu. Dopiero wieczorem w lokalu robiło się tłoczno, czasem aż ciężko było nadążyć, ale nie narzekałem, bo w sumie tylko dzięki temu było mnie stać na utrzymanie restauracji.
Miałem wrażenie, że dziś ruch był nawet mniejszy niż zwykle, parę razy nawet zdarzyło mi się przysnąć za barkiem.W telewizji jak zwykle nie było nic ciekawego, a gazety tradycyjnie trąbiły tylko o bieliźnie i związkach gwiazd. Jedynym źródłem rozrywki był menel kłócący się na zewnątrz ze słupem telefonicznym, ale i on w końcu się znudził. Zdecydowałem, że to dobry moment na krótką drzemkę. Rozejrzałem się dookoła i kiedy przekonałem się, że Jodie nie ma w pobliżu i nie ryzykuję oberwania ścierką, przymknąłem oczy.
Moja zasłużona przerwa nie trwała zbyt długo. Obudził mnie trzask drzwi wejściowych, w których ukazały Valerie i Rowan, które wieczorami pracowały u mnie jako kelnerki. Chciałem się przywitać, ale wstając wyrżnąłem w półkę, więc rzuciłem tylko krótkie 'ja pierdolę' rozmasowując obolały kark. Cholera, jestem pewien, że te diablice robią to specjalnie.
- Ruchy, dziewczyny, zaraz zlezie się tu cała okoliczna śmietanka pijactwa.
Nie trzeba było długo czekać. O tej porze kac przeważnie opuszcza większość mieszkańców tej Alaskiej mieściny, więc nie chcąc myśleć o tym jak to żałują, że piją i żeby o tym zapomnieć, przychodzą do baru wychylić "parę" kieliszków. Ludzie zadziwiają mnie bez względu na to, który to wiek.
Przez chwilę w lokalu panowało spore zamieszanie, bo ludzie zaczęli się schodzić i od każdego trzeba było przyjąć zamówienie. Nie obeszło się bez pomylenia przynajmniej dwóch, ale jeśli chodzi o alkohol, większości nie robi to wielkiej różnicy. Ważne, żeby się czegoś napić.
Ktoś kiedyś mnie ostrzegał, że jeśli zamieszkam wśród ludzi, nie będę w stanie zrozumieć wszystkich ich działań i niewątpliwie miał rację. Im dłużej tu jestem, tym więcej paradoksów znajduję.
- Zapowiada się ciężki dzień, nie? - rzuciłem podchodząc do uwijających się za ladą Valerie i Rowan. Musiały być zaabsorbowane rozmową, bo zauważyły mnie dopiero, gdy stanąłem przed nimi, opierając się o blat - Macie miny jakbyście właśnie wróciły z wojny - stwierdziłem.
- Blisko - westchnęła Rowan, podnosząc na mnie wzrok -  Wracamy z lekcji historii. II wojna światowa, obozy zagłady, Hitler...
- Ten to miał dopiero kompleks wyższości...- mruknąłem do siebie wspominając małe, pełne nienawiści oczy, postawę godną dyktatora i ten obrzydliwy wąsik. Nigdy więcej jakichkolwiek kontaktów z Niemcami.
Obie  posłały mi spojrzenie świadczące o tym, że niekoniecznie rozumieją, co mam na myśli. Nie uśmiechało mi się zmyślanie albo, co gorsza, opowiadanie o tym spotkaniu, więc po prostu machnąłem ręką i ruszyłem na zaplecze. Miałem do załatwienia parę spraw. Początkowo wyglądało to na trochę telefonów do odpowiednich osób, ale moje przewidywania okazały się nazbyt pozytywne - z kilku krótkich rozmów zrobiły się prawie dwie wyrzucone w błoto godziny. Nie mówię, że niczego nie załatwiłem; kiedy chcę, potrafię być bardzo przekonujący i tym razem jak zwykle wszystko poszło po mojej myśli. Po prostu  uważam, że gdyby moi rozmówcy mieli równo pod sufitem, straciłbym trzydzieści minut, a nie całe popołudnie. Kiedy rozmawiałem,nie miałem okazji, żeby wrócić do lokalu i tylko od czasu do czasu przelotnie rzucałem okiem na bar upewniając się, że nic nie płonie. Po powrocie przez chwilę miałem wrażenie, że przeniosłem się w zupełnie inne miejsce - kiedy wychodziłem przy stolikach siedziało 5 osób, a dwie wychodziły. Teraz pub był pełen, głównie licealistów. Codziennie roiło się tu od ludzi, ale zwykle cały czas stałem za barem i widziałem jak stopniowo przybywają. Chyba pierwszy raz w życiu przyszła mi do głowy myśl, że naprawdę jest ich tu sporo, i w sumie nic dziwnego. To był jedyny taki lokal w okolicy, jedyne miejsce, w którym mogli się spotykać w tak dużym gronie i rozmawiać o czym chcą bez konsekwencji.
Gdzie indziej mogliby to robić? Ulice, nawet gdy wydają się puste, są pełne szpiegów. Każde miejsce publiczne jest na spalonej pozycji. Odpadają nawet rodzinne domy. Walton's było jedynym miejscem, w którym ściany nie mają uszu - osobiście o to zadbałem.
- Gdzie byłeś?! - nie zdążyłem dobrze się rozejrzeć, żeby wyłowić z tłumu twarze stałych bywalców, kiedy zaatakowała mnie Rowan.
- A co, podpaliłyście coś? - Stwierdziłem, że najlepiej będzie odpowiedzieć zanim Indianka nabierze oddechu, żeby mnie ochrzanić. - Ufam wam, dobrze sobie radzicie, chyba nic się nie stanie jeśli zostawię was czasem na 15 minut...
- To wyrobiłeś normę za 8 dni. Brawo - przy Rowan pojawiła się Val. - Jodie chce cię rozszarpać, zapomniałeś o dostawie.
- Kurwa - jęknąłem, a moja dłoń samowolnie powędrowała do czoła. Zanotowałem w pamięci, że jeśli kiedykolwiek znowu przyjdzie mi ochota na otwieranie własnego biznesu, nie powinienem zatrudniać samych kobiet, bo prędzej czy później może się to dla mnie skończyć tragicznie - Pójdę do niej...Val, możesz pójść przede mną i sprawdzić czy przypadkiem nie trzyma akurat czegoś ciężkiego albo ostrego?
- Może później - dziewczyna złapała mnie za ramię. - Chyba najpierw powinieneś to zobaczyć.
Spojrzała na mnie wymownie swoimi szafirowymi oczami i wręczyła mi świstek papieru zapisany ciągiem nic nie mówiących mi cyfr.
- Był tu jakiś facet i cię szukał. Pytałyśmy czy coś przekazać, ale on zostawił tylko swój numer i wyszedł.
- Jak wyglądał? - zainteresowałem się. Cholera, czemu przestaje się tu robić nudno akurat, kiedy mnie nie ma?
- Jakby był nieźle pokręcony - rzuciła Rowan przecierając blat barku - Chyba się wkurzył, że cię nie znalazł. Harvey, to był gliniarz czy jakiś twój znajomy?
- Gliniarz nie zostawiałby numeru - zauważyłem - Ale znajomi rzadko mnie odwiedzają.
Schowałem numer do kieszeni i po prostu o nim zapomniałem. Planowałem zająć się tym później, ale moje szczere chęci nie na wiele się zdały. Później nie było specjalnie tłoczno, więc dałem dziewczynom wolny wieczór i do zamknięcia obsługiwałem klientów tylko z pomocą Marthy. Sprawa kartki całkowicie wyleciała mi z głowy.


1 komentarz:

  1. Po pierwsze: jestem pod wrażeniem. Ten blog jest genialny, wszystko jest takie przemyślane i dopracowane, zupełnie inaczej niż w Niemych Górach (nie oszukujmy się, tam sporo rzeczy było jakby na spontana, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Nie mówię, że to złe, ale z tego wynikły różne nieporozumienia, ale co ja Wam będę mówić, sami to doskonale wiecie ;p). Ludzie, odwaliliście kawał dobrej roboty. Z miejsca mi się spodobało i na pewno będę tu zaglądać ;3
    Po drugie: lubię Harveya. Już teraz. Po prostu uwielbiam jego osobowość i poczucie humoru. Poza tym... Gościu znał się z Hitlerem!!! O.O Superextra xd
    Po trzecie: opo świetne. W kilku miejscach spacje nie stoją tak jak trzeba, ale każdemu się zdarza ;) Sama fabuła bardzo mi przypadła do gustu, nawet bardziej niż Nieme (bez urazy)
    To chyba tyle. Tak myślę. Życzę powodzenia i pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń