23 września, Mount Dew
-Cholera...
Z czasem jak mijały długie sekundy wypełnione jedynie irytującym dźwiękiem budzika w telefonie ustawionego na 5-tą rano, łóżko wydawało mi się coraz mniej wygodne, a perspektywa przespania jeszcze kilku minut zaledwie dziecinną mrzonką. Z jękiem podniosłam się z posłania i wyciszyłam drażniący dźwięk. Przez chwilę szukałam odpowiedzi na pytanie, po co właściwie wstaję tak wcześnie, ale z wraz z momentem, w którym moje stopy dotknęły zimnej podłogi, wróciłam do rzeczywistości.
W tym domu pełniłam funkcję kucharki, gosposi i prywatnej korepetytorki, więc po rozpoczęciu roku szkolnego nawet nie było mowy o wysypianiu się.
Najwyższa pora się ogarnąć, pomyślałam. Skierowałam się do łazienki, przeciągając się i trąc oczy. Po szybkim prysznicu zabrałam się za czesanie. Naprawdę lubiłam moje włosy; długie, lśniące i zdrowe - zawsze byłam z nich bardzo dumna, ale kiedy przychodziło mi je czesać, miałam ochotę obciąć się na łyso. Uporanie się z nimi zabierało mi zwykle do kwadransu. Kiedy skończyłam, odruchowo zerknęłam na telefon, żeby sprawdzić temperaturę na zewnątrz. Skrzywiłam się. Cztery stopnie, a jesień dopiero się zaczynała. Zanurkowałam w szafie w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego, chciałam ubrać się już teraz, bo wiedziałam, że później prawdopodobnie nie będę miała na to czasu. Mając pięcioro rodzeństwa zawsze znajdzie się dla siebie jakieś zajęcie, czy się tego chce, czy nie.
Opuszczając łazienkę, zrobiłam sobie w głowie listę atrakcji, jakie czekają mnie tego ranka. Na jej szczycie królowało śniadanie.
Okrążyłam kuchnię, wyjmując po kolei z szafek wszystko, co w jakiś sposób mogłoby mi się przydać. Nastawiając wodę na herbatę próbowałam sobie przypomnieć, czy w ogóle zerknęłam wczoraj do zeszytów po tym jak profesor Willson zapowiedział klasówkę z II Wojny Światowej w Europie.
Z zamyślenia wyrwały mnie ciche kroki na korytarzu. W drzwiach pojawiła się potargana czupryna Elsie - mojej najmłodszej siostry. Swoje imię odziedziczyła po matce, do której zresztą była bardzo podobna. Jej duże czarne oczy błyszczały w półmroku, a krótkie, ciemnobrązowe loki opadały na czoło i sterczały na wszystkie strony. Elsie nie pamięta naszej mamy, miała zaledwie dwa lata, gdy zmarła. Nigdy też nie mogła się nią zająć, ponieważ tuż po narodzinach swojego najmłodszego dziecka zachorowała i resztę swojego życia spędziła przykuta do łóżka. Oprócz Elsie, miałam jeszcze czworo młodszego rodzeństwa, którym musiałam się zająć. Można powiedzieć, że w ten sposób byłam zmuszona dorosnąć w wieku dziewięciu lat.
Najwyższa pora się ogarnąć, pomyślałam. Skierowałam się do łazienki, przeciągając się i trąc oczy. Po szybkim prysznicu zabrałam się za czesanie. Naprawdę lubiłam moje włosy; długie, lśniące i zdrowe - zawsze byłam z nich bardzo dumna, ale kiedy przychodziło mi je czesać, miałam ochotę obciąć się na łyso. Uporanie się z nimi zabierało mi zwykle do kwadransu. Kiedy skończyłam, odruchowo zerknęłam na telefon, żeby sprawdzić temperaturę na zewnątrz. Skrzywiłam się. Cztery stopnie, a jesień dopiero się zaczynała. Zanurkowałam w szafie w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego, chciałam ubrać się już teraz, bo wiedziałam, że później prawdopodobnie nie będę miała na to czasu. Mając pięcioro rodzeństwa zawsze znajdzie się dla siebie jakieś zajęcie, czy się tego chce, czy nie.
Opuszczając łazienkę, zrobiłam sobie w głowie listę atrakcji, jakie czekają mnie tego ranka. Na jej szczycie królowało śniadanie.
Okrążyłam kuchnię, wyjmując po kolei z szafek wszystko, co w jakiś sposób mogłoby mi się przydać. Nastawiając wodę na herbatę próbowałam sobie przypomnieć, czy w ogóle zerknęłam wczoraj do zeszytów po tym jak profesor Willson zapowiedział klasówkę z II Wojny Światowej w Europie.
Z zamyślenia wyrwały mnie ciche kroki na korytarzu. W drzwiach pojawiła się potargana czupryna Elsie - mojej najmłodszej siostry. Swoje imię odziedziczyła po matce, do której zresztą była bardzo podobna. Jej duże czarne oczy błyszczały w półmroku, a krótkie, ciemnobrązowe loki opadały na czoło i sterczały na wszystkie strony. Elsie nie pamięta naszej mamy, miała zaledwie dwa lata, gdy zmarła. Nigdy też nie mogła się nią zająć, ponieważ tuż po narodzinach swojego najmłodszego dziecka zachorowała i resztę swojego życia spędziła przykuta do łóżka. Oprócz Elsie, miałam jeszcze czworo młodszego rodzeństwa, którym musiałam się zająć. Można powiedzieć, że w ten sposób byłam zmuszona dorosnąć w wieku dziewięciu lat.
Ojciec nigdy nie miał dla nas dużo czasu, sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy matka zachorowała, a ja przejęłam wszystkie jej obowiązki.
- Już nie śpisz, El? - zapytałam, schylając się, żeby przygładzić jej niesforne kosmyki.
- Nie chce mi się spać...- ośmiolatka przetarła piąstką oczy, co dało mi do zrozumienia, że jest zupełnie na odwrót. Wiedziałam jednak, że wszelkie próby przekonania dziewczynki do powrotu do łóżka byłby jedynie stratą czasu, więc postanowiłam dać temu spokój. Wróciłam do przygotowywania śniadania dla siebie i piątki swojego rodzeństwa, podczas gdy Elsie wgramoliła się na najbliższe krzesło przy stole przykrytym wypłowiałym obrusem - Siostrzyczko? - zagadnęła, gdy postawiłam przed nią parujący kubek herbaty. Naturalnie różowy z żabką, jej ulubiony, na inny nawet by nie spojrzała.
- Hm? - mruknęłam siadając naprzeciw niej.
- Opowiesz mi... o Buntownikach? - mała zapytała nieśmiało.
- Słyszałaś tę bajkę już tyle razy...- jęknęłam. 5:30 rano to zdecydowanie nie była dobra chwila na opowiadanie historyjek dla dzieci.
- To nie bajka! - żachnęła się dziewczynka, jej włosy zdawały się wzburzyć jeszcze bardziej - Proszę, opowiedz...
- Nie jesteś już na to za duża? - Nie dawałam za wygraną.
- Rowan...
- Ech, niech będzie...- Poddałam się widząc, że nic nie wskóram. Mała była uparta i bystra jak swój wiek, doskonale wiedziała jak postawić na swoim, a ja nie miałam siły na dyskusje - Ale to ostatni raz. I pamiętaj...
- ...nikomu tego nie powtarzaj. Wiem. Rowan, wszyscy znają tę opowieść, dlaczego nie wolno o niej mówić? - Duże, czarne oczy bystro wpatrywały się we mnie.
- To niebezpieczne, zwłaszcza w obecności dorosłych - zaczęłam z lekkim wahaniem - Nigdy nie wiesz kto słucha i co powtórzy dalej... - Właściwie sama nie wiedziałam dlaczego jest to zakazane. Powtarzałam tylko to, co mówili mi rodzice - To dość smutna bajka, dlaczego tak ją lubisz?
Nie potrafię wyjaśnić czemu, ale sama też zawsze lubiłam tę bajkę, i tak jak Elsie, głęboko w nią wierzyłam. Mama zawsze powtarzała mi, że to tylko zmyślona historyjka, jednak coś kazało mi wierzyć, że wszystko o czym opowiada, stało się naprawdę. Zresztą, nie tylko ja; większość dzieci zmiennokształtnych, jakie znałam, również w nią wierzyło. Pamiętam jak całym dniami odtwarzaliśmy scenki i toczyliśmy zażarte walki o to, kto w jaką postać się wcieli. W tej historii było jednak coś, co odróżniało ją od innych opowiadanych dzieciom; każda bajka, jaką znałam, kończyła się dobrze. Każda, z wyjątkiem tej jednej. Mimo to, była moją ulubioną, zawsze coś mnie do niej ciągnęło i wcale nie dziwiłam się Elsie.
- To nie bajka! - Z iskrzącymi oczami upierała się ośmiolatka.
- Oczywiście...- uśmiechnęłam się, wstając od stołu - Może pójdziesz ze mną rozwiesić pranie? Opowiem ci tę baj... to znaczy historię po drodze.
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, KOCHANA SIOSTRZYCZKO!
Mamy dla Ciebie prezent, jest w pudełku.
Mamy nadzieję, że Ci się spodoba.
Diana, Cor i Cris, Timor, Elsie
Musiałam uszczypnąć się dla pewności, że na pewno nie śnię. Po raz trzeci czytałam krótkie życzenia zapisane koślawymi literami na małej kartce przypiętej do nieco krzywo zawiniętego w kolorowy papier pudełka. 23 września. Siedemnaste urodziny. Jak mogłam zapomnieć? Schowałam karteczkę do kieszeni i zaczęłam powoli rozdzierać ozdobny papier. Paczka była czworokątna, średnich rozmiarów, przez co spodziewałam się, że zobaczę książkę lub coś w tym stylu. Okazało się, że był to zeszyt- dość gruby o niestandardowych wymiarach i kartkach technicznych. Szkicownik. Jego pierwsza strona była ozdobiona dziecięcym rysunkiem - laurką prawdopodobnie od Elsie. Oprócz tego, w pudełku był też zestaw ołówków i teczka.
- Podoba ci się?
Obejrzałam się za siebie. Zza rogu przyglądała mi się para identycznych, roześmianych oczu; moi młodsi bracia, bliźniaki Cor i Cris.
- Diana kazała nam zostawić cię w spokoju, ale musieliśmy zobaczyć twoją reakcję! - wytłumaczył z uśmiechem Cor.
- Podoba ci się? - Uparcie powtarzał pytanie Cris.
- Pewnie, że mi się podoba, ale przecież wiecie, że nie musieliście nic robić! To tylko kolejny dzień w roku...
- Nieprawda, to twój specjalny dzień! - zaczęli zaprzeczać niemal jednocześnie, tak że ciężko było ich zrozumieć.
- Już dobrze... Dziękuję wam - posłałam chłopcom ciepły uśmiech - A gdzie reszta?
- Poszli już do szkoły...
Na dźwięk tych słów, poczułam jak moje serce przyspiesza. Spojrzałam ze zgrozą na zegar wiszący na ścianie.
- Jasna cholera - warczałam, niedbale wrzucające książki do torby - Znów jestem spóźniona...
Klnąc i potykając się przekroczyłam próg szkoły. W pośpiechu założyłam skórzane botki, które - choć świetnie wyglądają - były potwornie niewygodne. Ha! "Niewygodne" to zdecydowanie mało powiedziane. W średniowieczu z pewnością uchodziłyby za jedno z najwykwintniejszych narzędzi tortur. Nie nadawały się na spacery dłuższe niż na przeciwną stronę ulicy i z powrotem, nie mówiąc już o całym dniu poza domem. Dodatkowo byłam zmuszona przebiec w nich spory kawałek, bo taksówkarz uparł się, że nie zatrzyma się tak blisko szkoły.
Najwyższy czas kupić samochód, pomyślałam wypuszczając powietrze w płuc. Rozejrzałam się po korytarzu. Na szczęście, lekcje jeszcze się nie zaczęły. Hol nadal wypełniony był mniej lub bardziej zblazowanymi uczniami. Większość z nich ograniczała się do podpierania ścian tak sumiennie, jakby zaraz miały runąć i opowiadaniem innym nieco zabarwionych historii o minionym weekendzie, kłaniając się tylko od czasu do czasu profesorom mijających ich z patetycznie podniesionymi głowami. W momencie, w którym podeszłam do swojej szafki, żeby schować w niej skórzany płaszcz, dzwonek obwieścił rozpoczęcie zajęć. Tłumy ludzi zaczęły mozolnie rozchodzić się do swoich klas, tradycyjnie wierząc, że im dłużej będą to przeciągać, tym szybciej wyda się, że to wszystko tylko nieciekawy sen. Patrząc na ich twarze, pomyślałam, że gdyby ludzie mieli tylko takie problemy, świat byłby wspaniałym miejscem. Zatrzasnęłam szafkę i poszukałam wzrokiem Val, naturalnie bezskutecznie. Przewróciłam oczami i z westchnieniem przyłączyłam się do wyścigu szczurów.
Przyglądałam się zza szyby tańczącym na asfalcie kolorowym liściom, które w tym momencie wydały mi się dużo bardziej zajmujące niż lekcja matematyki. Pojęcia i zadania, o których, jak zwykle bez entuzjazmu, mówiła profesor Hathaway w tej kategorii zdecydowanie przegrywały nawet z wypluwającym kłaczki kotem. Angelica Hathaway była niska i pulchna, a jej twarz przypominała rodzynkę. Miała nieprzyjemny, wysoki głos, który stawał się okropnie piskliwy za każdym razem, gdy próbowała krzyczeć
Z zamyślenia wyrwał mnie telefon, który zaczął wibrować w mojej kieszeni. Rzuciłam okiem na kobietę przy tablicy. Pani Hathaway jak zwykle była zajęta wszystkim tylko nie uczniami. Wyjęłam komórkę i odczytałam treść nadesłanej wiadomości.
Od: Val
11:56
Będziesz dziś w Walton's?
Od: Val
12:04
Lepiej bym tego nie ujęła... Widzimy się na
historii.
Nagle dotarło do mnie, że profesor Hathaway nie bazgrze już po tablicy, tylko rozgląda się po klasie poszukując kozła ofiarnego. Schowałam telefon do kieszeni i otworzyłam podręcznik udając, że czytam. Za późno. Wąskie wargi pani Hathaway wykrzywiły w się szatańskim uśmiechu, kiedy jej małe świńskie oczy zatrzymały się na mnie.
- Panienka Hawkeye - kiedy mówiła miałam wrażenie, że jad zaraz zacznie cieknąć jej z ust - Wstań, kiedy mówi do ciebie nauczyciel.
Wstałam posłusznie. Nauczycielka matematyki nigdy nie pałała do mnie sympatią, więc z doświadczenia wiedziałam, że w tej sytuacji najlepiej z nią nie dyskutować. Nawet, gdy słowa aż cisną się na usta.
- Ty, Rowan, z pewnością uważałaś, kiedy tłumaczyłam zadanie - ważyła słowa jakby się nimi delektowała, jednocześnie uśmiech na jej twarzy, którego nie powstydziłby się sam szatan, stawał się coraz szerszy - Podejdź do tablicy i je rozwiąż.
Ociągając się, podniosłam się z krzesła. Podchodząc do tablicy czułam na sobie pełne współczucia spojrzenia całej klasy.
To będzie długi dzień, pomyślałam patrząc na krzywe bazgroły pani Hathaway.
- Już nie śpisz, El? - zapytałam, schylając się, żeby przygładzić jej niesforne kosmyki.
- Nie chce mi się spać...- ośmiolatka przetarła piąstką oczy, co dało mi do zrozumienia, że jest zupełnie na odwrót. Wiedziałam jednak, że wszelkie próby przekonania dziewczynki do powrotu do łóżka byłby jedynie stratą czasu, więc postanowiłam dać temu spokój. Wróciłam do przygotowywania śniadania dla siebie i piątki swojego rodzeństwa, podczas gdy Elsie wgramoliła się na najbliższe krzesło przy stole przykrytym wypłowiałym obrusem - Siostrzyczko? - zagadnęła, gdy postawiłam przed nią parujący kubek herbaty. Naturalnie różowy z żabką, jej ulubiony, na inny nawet by nie spojrzała.
- Hm? - mruknęłam siadając naprzeciw niej.
- Opowiesz mi... o Buntownikach? - mała zapytała nieśmiało.
- Słyszałaś tę bajkę już tyle razy...- jęknęłam. 5:30 rano to zdecydowanie nie była dobra chwila na opowiadanie historyjek dla dzieci.
- To nie bajka! - żachnęła się dziewczynka, jej włosy zdawały się wzburzyć jeszcze bardziej - Proszę, opowiedz...
- Nie jesteś już na to za duża? - Nie dawałam za wygraną.
- Rowan...
- Ech, niech będzie...- Poddałam się widząc, że nic nie wskóram. Mała była uparta i bystra jak swój wiek, doskonale wiedziała jak postawić na swoim, a ja nie miałam siły na dyskusje - Ale to ostatni raz. I pamiętaj...
- ...nikomu tego nie powtarzaj. Wiem. Rowan, wszyscy znają tę opowieść, dlaczego nie wolno o niej mówić? - Duże, czarne oczy bystro wpatrywały się we mnie.
- To niebezpieczne, zwłaszcza w obecności dorosłych - zaczęłam z lekkim wahaniem - Nigdy nie wiesz kto słucha i co powtórzy dalej... - Właściwie sama nie wiedziałam dlaczego jest to zakazane. Powtarzałam tylko to, co mówili mi rodzice - To dość smutna bajka, dlaczego tak ją lubisz?
Nie potrafię wyjaśnić czemu, ale sama też zawsze lubiłam tę bajkę, i tak jak Elsie, głęboko w nią wierzyłam. Mama zawsze powtarzała mi, że to tylko zmyślona historyjka, jednak coś kazało mi wierzyć, że wszystko o czym opowiada, stało się naprawdę. Zresztą, nie tylko ja; większość dzieci zmiennokształtnych, jakie znałam, również w nią wierzyło. Pamiętam jak całym dniami odtwarzaliśmy scenki i toczyliśmy zażarte walki o to, kto w jaką postać się wcieli. W tej historii było jednak coś, co odróżniało ją od innych opowiadanych dzieciom; każda bajka, jaką znałam, kończyła się dobrze. Każda, z wyjątkiem tej jednej. Mimo to, była moją ulubioną, zawsze coś mnie do niej ciągnęło i wcale nie dziwiłam się Elsie.
- To nie bajka! - Z iskrzącymi oczami upierała się ośmiolatka.
- Oczywiście...- uśmiechnęłam się, wstając od stołu - Może pójdziesz ze mną rozwiesić pranie? Opowiem ci tę baj... to znaczy historię po drodze.
***
Ty pewnie nie pamiętałaś, ale my tak;WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, KOCHANA SIOSTRZYCZKO!
Mamy dla Ciebie prezent, jest w pudełku.
Mamy nadzieję, że Ci się spodoba.
Diana, Cor i Cris, Timor, Elsie
Musiałam uszczypnąć się dla pewności, że na pewno nie śnię. Po raz trzeci czytałam krótkie życzenia zapisane koślawymi literami na małej kartce przypiętej do nieco krzywo zawiniętego w kolorowy papier pudełka. 23 września. Siedemnaste urodziny. Jak mogłam zapomnieć? Schowałam karteczkę do kieszeni i zaczęłam powoli rozdzierać ozdobny papier. Paczka była czworokątna, średnich rozmiarów, przez co spodziewałam się, że zobaczę książkę lub coś w tym stylu. Okazało się, że był to zeszyt- dość gruby o niestandardowych wymiarach i kartkach technicznych. Szkicownik. Jego pierwsza strona była ozdobiona dziecięcym rysunkiem - laurką prawdopodobnie od Elsie. Oprócz tego, w pudełku był też zestaw ołówków i teczka.
- Podoba ci się?
Obejrzałam się za siebie. Zza rogu przyglądała mi się para identycznych, roześmianych oczu; moi młodsi bracia, bliźniaki Cor i Cris.
- Diana kazała nam zostawić cię w spokoju, ale musieliśmy zobaczyć twoją reakcję! - wytłumaczył z uśmiechem Cor.
- Podoba ci się? - Uparcie powtarzał pytanie Cris.
- Pewnie, że mi się podoba, ale przecież wiecie, że nie musieliście nic robić! To tylko kolejny dzień w roku...
- Nieprawda, to twój specjalny dzień! - zaczęli zaprzeczać niemal jednocześnie, tak że ciężko było ich zrozumieć.
- Już dobrze... Dziękuję wam - posłałam chłopcom ciepły uśmiech - A gdzie reszta?
- Poszli już do szkoły...
Na dźwięk tych słów, poczułam jak moje serce przyspiesza. Spojrzałam ze zgrozą na zegar wiszący na ścianie.
- Jasna cholera - warczałam, niedbale wrzucające książki do torby - Znów jestem spóźniona...
***
Klnąc i potykając się przekroczyłam próg szkoły. W pośpiechu założyłam skórzane botki, które - choć świetnie wyglądają - były potwornie niewygodne. Ha! "Niewygodne" to zdecydowanie mało powiedziane. W średniowieczu z pewnością uchodziłyby za jedno z najwykwintniejszych narzędzi tortur. Nie nadawały się na spacery dłuższe niż na przeciwną stronę ulicy i z powrotem, nie mówiąc już o całym dniu poza domem. Dodatkowo byłam zmuszona przebiec w nich spory kawałek, bo taksówkarz uparł się, że nie zatrzyma się tak blisko szkoły.
Najwyższy czas kupić samochód, pomyślałam wypuszczając powietrze w płuc. Rozejrzałam się po korytarzu. Na szczęście, lekcje jeszcze się nie zaczęły. Hol nadal wypełniony był mniej lub bardziej zblazowanymi uczniami. Większość z nich ograniczała się do podpierania ścian tak sumiennie, jakby zaraz miały runąć i opowiadaniem innym nieco zabarwionych historii o minionym weekendzie, kłaniając się tylko od czasu do czasu profesorom mijających ich z patetycznie podniesionymi głowami. W momencie, w którym podeszłam do swojej szafki, żeby schować w niej skórzany płaszcz, dzwonek obwieścił rozpoczęcie zajęć. Tłumy ludzi zaczęły mozolnie rozchodzić się do swoich klas, tradycyjnie wierząc, że im dłużej będą to przeciągać, tym szybciej wyda się, że to wszystko tylko nieciekawy sen. Patrząc na ich twarze, pomyślałam, że gdyby ludzie mieli tylko takie problemy, świat byłby wspaniałym miejscem. Zatrzasnęłam szafkę i poszukałam wzrokiem Val, naturalnie bezskutecznie. Przewróciłam oczami i z westchnieniem przyłączyłam się do wyścigu szczurów.
***
Przyglądałam się zza szyby tańczącym na asfalcie kolorowym liściom, które w tym momencie wydały mi się dużo bardziej zajmujące niż lekcja matematyki. Pojęcia i zadania, o których, jak zwykle bez entuzjazmu, mówiła profesor Hathaway w tej kategorii zdecydowanie przegrywały nawet z wypluwającym kłaczki kotem. Angelica Hathaway była niska i pulchna, a jej twarz przypominała rodzynkę. Miała nieprzyjemny, wysoki głos, który stawał się okropnie piskliwy za każdym razem, gdy próbowała krzyczeć
Z zamyślenia wyrwał mnie telefon, który zaczął wibrować w mojej kieszeni. Rzuciłam okiem na kobietę przy tablicy. Pani Hathaway jak zwykle była zajęta wszystkim tylko nie uczniami. Wyjęłam komórkę i odczytałam treść nadesłanej wiadomości.
Od: Val
11:56
Będziesz dziś w Walton's?
Do: Val
11:58
Trzeba się czasem wyrwać z domu wariatów.
11:58
Trzeba się czasem wyrwać z domu wariatów.
Od: Val
12:04
Lepiej bym tego nie ujęła... Widzimy się na
historii.
Nagle dotarło do mnie, że profesor Hathaway nie bazgrze już po tablicy, tylko rozgląda się po klasie poszukując kozła ofiarnego. Schowałam telefon do kieszeni i otworzyłam podręcznik udając, że czytam. Za późno. Wąskie wargi pani Hathaway wykrzywiły w się szatańskim uśmiechu, kiedy jej małe świńskie oczy zatrzymały się na mnie.
- Panienka Hawkeye - kiedy mówiła miałam wrażenie, że jad zaraz zacznie cieknąć jej z ust - Wstań, kiedy mówi do ciebie nauczyciel.
Wstałam posłusznie. Nauczycielka matematyki nigdy nie pałała do mnie sympatią, więc z doświadczenia wiedziałam, że w tej sytuacji najlepiej z nią nie dyskutować. Nawet, gdy słowa aż cisną się na usta.
- Ty, Rowan, z pewnością uważałaś, kiedy tłumaczyłam zadanie - ważyła słowa jakby się nimi delektowała, jednocześnie uśmiech na jej twarzy, którego nie powstydziłby się sam szatan, stawał się coraz szerszy - Podejdź do tablicy i je rozwiąż.
Ociągając się, podniosłam się z krzesła. Podchodząc do tablicy czułam na sobie pełne współczucia spojrzenia całej klasy.
To będzie długi dzień, pomyślałam patrząc na krzywe bazgroły pani Hathaway.
***
- Kręgle?
- Nie.
- To może na tańce? Znam fajne miejsce w...
- Drake! - uciszyłam chłopaka gestem dłoni i skończyłam swój sok pomarańczowy. Lubiłam go, nie sposób było nie lubić Drake'a. Zawsze był wesoły i energiczny. Czasem aż za bardzo. - Już mówiłam, nie mogę dziś nigdzie wyjść!
Blondyn opadł na krzesło udając zmęczenie.
- Dziewczyno, to twoje urodziny! Dlaczego nie chcesz się trochę rozerwać?
- Nie obchodzę urodzin - uparcie powtarzałam to zdanie od początku naszej rozmowy. Właściwie sama nie wiem dlaczego tak bardzo nie lubię tego dnia.
- To zacznij - Drake starał się zrobić nabormuszoną minę i patrzył na mnie spode łba, ale po chwili wybuchnął śmiechem - Ale ty jesteś uparta! - Byliśmy tak samo uparci, więc nie nastawiałam się na ta rozmowa szybko się skończy.- Skoro nie chcesz fajerwerków ani czerwonego dywanu... - tu zrobił dramatyczną pauzę na co ja przewróciłam oczyma- ...to co powiesz na wypad gdzieś tylko we dwoje?
- Randka? - uniosłam brew.
- Skoro nalegasz...
Tym razem to ja nie wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem, a Drake do mnie dołączył. Przyjaźniliśmy się od podstawówki, dobrze wiedział jak mnie rozbawić. Byłam mu za to wdzięczna, tak jak za to, że zawsze mnie wspierał i znosił wszystkie humorki, co swoją drogą nie było prostym zadaniem.
- Rozumiem, że się zgadzasz? - mówiąc to zabawnie poruszył brwiami, przez co znowu parsknęłam.
- Nie mogę, dziś pracuję...- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Szkoda...- chłopak zrobił minę zbitego psa - W takim razie zamawiam sobie taniec na spotkaniu klanu! Będziesz, prawda?
Pokiwałam głową nieco zmieszana. Spotkanie klanu...no tak, to już niedługo. Na samą myśl miałam ochotę zwrócić śniadanie. Nie cierpiałam tych zebrań, tak jak mój ojciec. Była to właściwie jedyna rzecz,w której ostatnio się zgadzaliśmy. Mimo to musiał tam pojawiać, żeby "utrzymać dobre relacje", a ja byłam zmuszona mu towarzyszyć jako najstarsza córka. Nie było tam niczego, co nie wywoływałoby u mnie odruchu wymiotnego - od zdecydowanie przesadzonego i patetycznego wystroju po napuszone i błyszczące od nadmiaru biżuterii kobiety i ich podlizujących się sobie nawzajem mężów, gotowych wbić przyjacielowi nóż w plecy w każdej chwili. Osoby takie jak ja, Valerie, Drake, Clay czy Libby miały za zadanie tylko uśmiechać się uprzejmie i udawać zainteresowanych tym, o czym toczą się rozmowy przy stołach.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk sms'a. Val czekała na mnie przed szkołą, miałyśmy razem iść do Walton's. Wstając rzuciłam Drake'owi krótkie "cześć".
- Do zobaczenia na zebraniu! - usłyszałam zanim wyszłam. Biegłam przez korytarz do głównego wyjścia modląc się jednocześnie w duchu, żeby ten dzień się jak najszybciej skończył.
- Nie.
- To może na tańce? Znam fajne miejsce w...
- Drake! - uciszyłam chłopaka gestem dłoni i skończyłam swój sok pomarańczowy. Lubiłam go, nie sposób było nie lubić Drake'a. Zawsze był wesoły i energiczny. Czasem aż za bardzo. - Już mówiłam, nie mogę dziś nigdzie wyjść!
Blondyn opadł na krzesło udając zmęczenie.
- Dziewczyno, to twoje urodziny! Dlaczego nie chcesz się trochę rozerwać?
- Nie obchodzę urodzin - uparcie powtarzałam to zdanie od początku naszej rozmowy. Właściwie sama nie wiem dlaczego tak bardzo nie lubię tego dnia.
- To zacznij - Drake starał się zrobić nabormuszoną minę i patrzył na mnie spode łba, ale po chwili wybuchnął śmiechem - Ale ty jesteś uparta! - Byliśmy tak samo uparci, więc nie nastawiałam się na ta rozmowa szybko się skończy.- Skoro nie chcesz fajerwerków ani czerwonego dywanu... - tu zrobił dramatyczną pauzę na co ja przewróciłam oczyma- ...to co powiesz na wypad gdzieś tylko we dwoje?
- Randka? - uniosłam brew.
- Skoro nalegasz...
Tym razem to ja nie wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem, a Drake do mnie dołączył. Przyjaźniliśmy się od podstawówki, dobrze wiedział jak mnie rozbawić. Byłam mu za to wdzięczna, tak jak za to, że zawsze mnie wspierał i znosił wszystkie humorki, co swoją drogą nie było prostym zadaniem.
- Rozumiem, że się zgadzasz? - mówiąc to zabawnie poruszył brwiami, przez co znowu parsknęłam.
- Nie mogę, dziś pracuję...- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Szkoda...- chłopak zrobił minę zbitego psa - W takim razie zamawiam sobie taniec na spotkaniu klanu! Będziesz, prawda?
Pokiwałam głową nieco zmieszana. Spotkanie klanu...no tak, to już niedługo. Na samą myśl miałam ochotę zwrócić śniadanie. Nie cierpiałam tych zebrań, tak jak mój ojciec. Była to właściwie jedyna rzecz,w której ostatnio się zgadzaliśmy. Mimo to musiał tam pojawiać, żeby "utrzymać dobre relacje", a ja byłam zmuszona mu towarzyszyć jako najstarsza córka. Nie było tam niczego, co nie wywoływałoby u mnie odruchu wymiotnego - od zdecydowanie przesadzonego i patetycznego wystroju po napuszone i błyszczące od nadmiaru biżuterii kobiety i ich podlizujących się sobie nawzajem mężów, gotowych wbić przyjacielowi nóż w plecy w każdej chwili. Osoby takie jak ja, Valerie, Drake, Clay czy Libby miały za zadanie tylko uśmiechać się uprzejmie i udawać zainteresowanych tym, o czym toczą się rozmowy przy stołach.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk sms'a. Val czekała na mnie przed szkołą, miałyśmy razem iść do Walton's. Wstając rzuciłam Drake'owi krótkie "cześć".
- Do zobaczenia na zebraniu! - usłyszałam zanim wyszłam. Biegłam przez korytarz do głównego wyjścia modląc się jednocześnie w duchu, żeby ten dzień się jak najszybciej skończył.
Ogółem opowiadanie fajne.
OdpowiedzUsuńTylko była ta nadzieja na to, że przetoczysz tę bajkę! Ale nie. Wielka szkoda, że jej nie było, ale i tak wpis był przyjemny. ^^
Hah, do bajki jeszcze wrócę, spokojnie ;) /Rowan
UsuńNo ja mam nadzieję!
UsuńBędę na nią czekać ;D
Co następne opo to bardziej wciągające xD Kocham was wszystkich no!
OdpowiedzUsuńWspółczuje Rowan, tak wcześnie wstawać i zająć sie domem i szkołą jednocześnie...szacun ,że jest na tyle silna.
Nauczycielka matmy, pamiętam ,że miałem taką paskude (nawet z opisu podobną xD) w 1szej klasie gimbazy... jak ona sie uwzieła na kogoś to pały sie sypały ;-;
A ta "bajka" to o Niemych cnie?
Fajnie fajnie, coraz bardziej wciąga, czekam na ciąg dalszy ;))
// Shazzy
Co następne opo to bardziej wciągające xD Kocham was wszystkich no!
OdpowiedzUsuńWspółczuje Rowan, tak wcześnie wstawać i zająć sie domem i szkołą jednocześnie...szacun ,że jest na tyle silna.
Nauczycielka matmy, pamiętam ,że miałem taką paskude (nawet z opisu podobną xD) w 1szej klasie gimbazy... jak ona sie uwzieła na kogoś to pały sie sypały ;-;
A ta "bajka" to o Niemych cnie?
Fajnie fajnie, coraz bardziej wciąga, czekam na ciąg dalszy ;))
// Shazzy
Co by tu napisać, żeby było jak najbardziej oryginalnie... Kurczę, ciężko wymyślić coś nowego, no ale nie można w nieskończoność pisać "super", "fajnie", "cudownie" itd. Już wiem xd To opowiadanie było WYBORNE haha XDD ;3
OdpowiedzUsuńSzkoda, że te zebrania są takie nudne i nieciekawe i bez większego sensu. Miałam nikłą nadzieję, że jednak będzie tam coś fajnego, ale w sumie to nie jestem zdziwiona.
Fajni są ci bracia bliźniacy. Znaczy, tak mi się wydaje (ale ja zawsze miałam słabość do "klonów" xd)
Życzę weny i pozdrawiam~
Czy serio są aż tak nudne to sie dowiesz jak napiszą z tego spotkania relacje.
UsuńWłaśnie, trzeba czekać. Rowan nie napisała, że są nudne, napisała, że ich nie lubi ;)
Usuń